Wiem, że trochę to trwało, ale nareszcie udało mi się skończyć tą opowieść. Został tylko jeden rozdział, który też już napisałam, ale muszę chwilę nad nim posiedzieć. Powinien się pojawić przed poniedziałkiem (mam nadzieję).
***
Mój alfa nie wrócił na noc do domu, poinformowano mnie tylko, że został w klinice. Przygotowywano go do zabiegu, który miał usprawnić działanie niewładnej dłoni. Ponoć nie był z tego faktu zadowolony i zaatakował jakiegoś lekarza, mimo moich próśb i tak mnie do niego nie dopuszczono. Cztery dni później Markus zawiózł mnie do jednostki i przeprowadził przez cały kampus. Ledwie znosiłem zapach takiej liczby alf, a ich wzrok sprawiał, że nie byłem nawet w stanie patrzeć przed siebie, gdyż cały czas się garbiłem i gdybym mógł schowałbym się w w najciemniejszym koncie, byle tylko nie czuć tych palących spojrzeń.
– Zabieg się udał – relacjonował luna – ręka po rehabilitacji będzie sprawna. Gorzej jest z jego psychiką, choć wygaszanie jego alfy farmakologicznie przynosi skutek, jednak znacznie ciężej jest wyciągnąć jego ludzką stronę na wierzch, przez co zrobił się apatyczny, – chwycił moją dłoń na chwilę nas zatrzymując – nie przestrasz się.
Jak miałem się nie bać słysząc takie słowa, chciałem już z nim być.
– Nie sprawi to, że będzie gorzej? – wolałem już mojego przeznaczonego w formie dzikiego zwierza, niż roślinki... tak przynajmniej jadł sam i mogłem się nim wysługiwać, jako tragarzem.
– Początki tej terapii zawsze są ciężkie. Substancja którą im podajemy jest podobna do tej, o której ostatnio wspomniałeś, jednak na alfy działa ona trochę inaczej. – Tłumaczył mi przechadzając się po korytarzach, jakby to on był tu penem i władcą... cóż w pewnym sensie był. – Musisz jednak pamiętać, że mamy niemal stuprocentowe powodzenie.
– A co z tymi kilkoma procentami? – drążyłem, bo czułem, że chyba nie mówi mi całej prawdy.
– Dotyczyło to głównie alf, które straciły swoich przeznaczonych – nie miał zadowolonej miny kiedy zaczął o tym mówić – zdarzyło nam się kilka samobójstw i dziesięć stanów głębokiej apatii. Musisz jednak wierzyć, że się uda, zwłaszcza że macie siebie i szczeniaki.
Nie miałem, jak mu odpowiedzieć, gdyż otworzył w tym momencie drzwi do sali, była duża w przyjemnym szaro – kremowym odcieniu. Lion leżał w niej sam. Rękę miał zabandażowaną, a drugą przywiązaną. Pokój wypełniony był przyjemną, nie za głośną muzyką fortepianową, lecącą z głośników umieszczonych przy suficie. Wilkołak ze złością przypatrywał się opatrunkowi, jakby chciał go spalić wzrokiem.
– Lion – podszedłem od jego zdrowej strony do łóżka, – czemu on jest związany? – niemal warknąłem widząc to.
– Przykro mi, ale było to konieczne – odezwał się wysoki doktor, który wyszedł za pleców naszej luny nagle pojawiając się w sali – zerwał trzykrotnie opatrunki, raz tak, że musieliśmy go znowu zszywać.
Pogłaskałem swojego alfę, po twarzy i dopiero wtedy zwrócił na mnie swoją uwagę, jego oczy, były jednak mętne i dopiero po naprawdę długiej chwili uśmiechnął się do mnie szeroko, rozpoznając mnie. Gdy to się stało zaczął skomleć, jak mały szczeniak ocierając się przy tym o moją dłoń.
– Kochany – ucałowałem jego czoło, a on zaczął mnie lizać, tam gdzie dosięgnął, czyli głównie po brodzie. – Szprycujecie go czymś? – spytałem, bo widziałem, jak jest słaby.
– Niestety, – westchnął doktor i zarówno ja, jak i luna zmierzyliśmy go podejrzliwym spojrzeniem. – Jest agresywny i nie reaguje dobrze na terapię. Póki ręka nie zaleczy się na tyle, by nie był sobie w stanie zrobić krzywdy, zrezygnowaliśmy z terapii behawioralnej, jedynie podajemy mu farmakologię.
CZYTASZ
ZMIANY a/b/o
Manusia Serigala" Nie musiałem długo czekać, aż pojawił się pierwszy "adorator". Rozebrał mnie delikatnie i później też starał się taki być, ale mój zapach go obezwładniał... Kiedy w końcu ze mnie zszedł, a gorączka trochę odpuściła, chciało mi się płakać. Poczułem...