Rozdział 1. Tchórz

2.1K 141 61
                                    

Było już późno. Podmokłą drogę powoli spowijał mrok, a mgła po niedawnym deszczu zdecydowanie nie ułatwiała prowadzenia pojazdu. Mimo, że zaczął się już ostatni tydzień sierpnia, to wraz ze zbliżającym się zmierzchem na zewnątrz zrobiło się niesamowicie chłodno. Wydawać by się więc mogło, że siły natury robią wszystko by jak najbardziej spowolnić jej powrót do domu. Z drugiej jednak strony parszywa pogoda była niczym zwierciadło jej równie okropnego humoru. Nie spieszyło się jej. Myśli Sary cały czas krążyły wokół dziesiejszego popołudnia. Nie mogła uwierzyć, że tam poszedł.

Że poszedł...

Zacisneła dłonie na kierownicy tak mocno, że pobielały. Zerknęła w lusterko i zobaczyła, że jakiś samochód zaczyna ją wyprzedzać. Nie cierpiała tego i w normalnym wypadku przyspieszyłaby, żeby mu to uniemożliwić, ale biorąc pod uwagę śliską drogę i jej zmęczenie dzisiejszym dniem machnęła na to ręką i beznamiętnie patrzyła jak samochód ją mija by powoli zacząć się  oddalać we wciąż gęstniejącej mgle. Znów zerknęła w lusterko i gdy upewniła się, że droga za nią jest pusta po raz kolejny wróciła myślami do dzisiejszego dnia.

Jak on mógł pójść do... do tego...

Nie mogła znaleźć słów, które w odpowiedni sposób oddałyby to co o nim myślała. To zabawne, jak jedno wydarzenie, jak jedna osoba może zniszczyć życie tylu osobom. Może to zrobić i z uśmiechem na ustach odejść. I jak się niedawno okazało- niezbyt daleko.

...do Aftona.

Przypomniała sobie jak na niego nawrzeszczała po tym jak się dowiedziała. 

-Jak mogłeś to zrobić?! Zapomniałeś kim on jest? Zapomniałeś co zrobił?!- zazwyczaj była spokojna, ale wieść o tym, że Fritz zdecydował się samotnie tam pójść, nic jej nawet nie mówiąc wywołała w niej taki gniew, że miała ochotę rozszarpać go na strzępy. Znajdowali się u niego- po tym jak się dowiedziała dokąd postanowił poleźć ten kretyn natychmiast zwolniła się z pracy i bez zapowiedzi przyszła do mieszkania 715, wynajmowanego przez właśnie Fritza. Zupełnie tak jakby chciała upewnić się, że rzeczywiście tam jest. Cały i zdrowy. Teraz stali naprzeciwko siebie- ona, średniego wzrostu szatynka, ubrana w służbowy garnitur i on, wysoki rudzielec noszący na sobie koszulę w kratki i niezbyt dopasowane do niej dresy. Znajdowali się w jadalni, a nie jak to zazwyczaj bywało w salonie. Nawet nie miał jak jej zaprosić; od razu po otworzeniu drzwi się na niego rzuciła.
- Nie pamiętasz już przez kogo te dzieci...

-Pamiętam- odparł spokojnie- i właśnie dlatego tam poszedłem. Chciałem...

-No, co chciałeś?- przerwała mu ociekającym jadem głosem- Popatrzyć sobie na niego? Zobaczyć jak to jest być na przyjęciu organizowanym przez...- zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech- ...przez mordercę dzieci?- dokończyła i wbiła w niego lodowate spojrzenie. Jej niebieskie oczy wydawały się dosłownie wbijać w mężczyznę, z którym rozmawiała. Wiedziała, że powinna się opanować, ale nie potrafiła. Trzęsła się ze złości.

-Nie, nie dlatego- Fritz na nią nie patrzył. Jego ruda czupryna opadła mu ma czoło, gdy pochylił głowę, by popatrzeć na swoje paznokcie, którymi się bawił. Opierał się o jadalniany blat- nie poszedłem tam by zobaczyć Aftona- jego głos w przeciwieństwie do jej nie wyrażał żadnego gniewu czy urazy- chodziło mi o... o nie. To je chciałem zobaczyć. Chciałem... upewnić się, że to prawda. Że...- podniósł na nią wzrok i jego jasne oczy spotkały się z dwoma  bryłkami lodu. Nie zważał na to- ...że nikogo nie skrzywdzą.

Prawo do śmierci (WIP)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz