Całkiem miło było oprzeć się na czyimś ramieniu i pospać sobie. Muszę przyznać, że wystające kości chłopaka wbijały mi się w twarz, ale w niczym to nie przeszkodziło. Na dodatek zesztywniał mi kark. Jednak to tylko szczegóły.
Otworzyłem oczy, podniosłem głowę i spojrzałem na Nakadę.
Nie spał.
Zupełnie po cichu oglądał telewizję.
-Dzień dobry. - wymusił uśmiech, zaciskając usta w prostą linię.
-Dobry. - ziewnąłem.
Podczas nabierania powietrza w płuca, zadławiłem się. Ostry smród alkoholu dawał się we znaki.
-Wszystko w porządku? - odezwał się zatroskanym głosem.
-Ta... wybacz, że musiałeś wąchać ten odór. - zamknąłem oczy. Głowa bolała mnie niemiłosiernie.
Zmarszczyłem brwi i musnąłem koniuszkiem palca obolałe miejsce.
Rany dawały się we znaki.
Syknąłem oraz po cichu zakląłem.
-Która godzina? - zapytałem.
-Szósta trzydzieści pięć. - odpowiedział, pogłaśniając delikatnie telewizję.
-Idziesz dzisiaj do pracy? - pewnie będę musiał się zaraz zmywać.
-Na drugą zmianę. - czyli na dwunastą.
-To ja spadam... - oparłem się o ścianę, próbując wstać. Nic z tego. Za bardzo kręciło mi się w głowie. - Ups. - upadłem.
Czyżby kac morderca nie miał serca?
A może to miks wszystkiego?
-Posiedź sobie jeszcze. - chłopak pomógł mi wrócić na swoje miejsce.
-Nie chcę ci przeszkadzać. - chciałem zniknąć.
-Nie przeszkadzasz. - znowu udawał, że życzliwie się do mnie uśmiecha.
Pewnie z tyłu głowy miał „Idź sobie już, nie chcę cię znać, ani cię widzieć".
-Jeśli pozwolisz to prześpię się jeszcze do tej dwunastej. - westchnąłem.
-Możesz spać ile chcesz. - oznajmił.
Chętnie, ale nie ma sobie tak dobrze.
Nie miałem ochoty spać na żadnym materacu, łóżku czy czymś innym. Nie uleżałbym. Wolałem posiedzieć.
-Użyczę na chwilę twoich nóg. - położyłem głowę na jego uda, tym samym wyciągając nogi.
Nakada natychmiastowo wzdrygnął się. Zapewne z obrzydzenia.
-Nie bój się, nic ci nie zrobię. - przysunąłem twarz bliżej brzucha mężczyzny. - Nie jestem taki, żebym wszystkim rozkładał nogi na za piętnaście trzecia, więc spokojnie. - usłyszałem chichot. - Tylko chwilę.... Możesz mnie zrzucić, jakbym położył rękę gdzieś nie tam albo jakbyś już musiał wstawać.
Chciałem mieć już wszystko z głowy i znaleźć się w swoim łóżku. Bylebym nie musiał widzieć Nakady.
-Wiesz co... - zacząłem. - fajny z ciebie koleś.