-Przepraszam – usłyszałem
-Spoko, wybaczam – odezwałem się sykając z bólu
-Co pan tu robi? - zapytał nieznajomy
-Opalam się – burknąłem – Umieram, nie widać? - poprawiłem się po chwili
-Wszystko w porządku? - jego głos się zbliżał
-A wyglądam, jakby było? - otworzyłem oko i podniosłem brew.
Zimne światło biednej lampy, które drażniło moje oko nie pozwalało na zidentyfikowanie osoby, która kucała przy mnie. Jedyne co mogłem zauważyć to to, że ma ciemne włosy. Nic poza tym.
-Pomóc panu? - odpowiedział pytaniem.
-Nie dzięki, poumieram sobie w samotności....- mruknąłem pod nosem.
Ostrożnie spojrzałem na swój brzuch. Cała koszula była porwana i poplamiona krwią. Przyłożyłem dłoń na dolnej części swojego tułowia. Czułem jak pod palcami przelewa mi się ciepła ciecz. Rzuciłem spojrzeniem na moją wewnętrzną stronę śródręcza. Tak jak myślałem, wszystko było we krwi.
-Jesteś... tym od słodyczy... - przerwał ciszę
-Na mózg ci się rzuciło od tego zimna? - nie zrozumiałem jego stwierdzenia.
Między nami zapanowała dziwna cisza. Zupełnie obcy mi mężczyzna wpatrywał się we mnie, a ja starałem się go olewać.
Nie chciałem być chamski. Po prostu chciałem umierać w spokoju. Co na to poradzę, że ktoś mi nie daje żyć, a raczej odejść.
W tle słyszałem jakieś szelesty. Mało mnie obchodziło co mnie teraz spotka i jak zejdę z tego świata. W głębi duszy czułem, że i tak jestem już jedną nogą po drugiej stronie.
Byłem tak cholernie wyziębiony. Wydawało mi się, że jest gorąco, jednak wiedziałem, że to kłamstwo. Mimo wypitego alkoholu miałem świadomość co się dzieje.
Głośno westchnąłem. Chciałem, żeby wszystko już się skończyło.
Spuściłem głowę w dół i zamknąłem oczy, czułem jak łzy mimowolnie spływały po policzkach.
Nagle poczułem, że coś przyjemnie ciepłego dotyka mojej szyi.
Podniosłem wzrok. Nieznajomy dokładnie owinął mnie szalem pod sam nos.
-Pobrudzi się... - powiedziałem.
-Nic nie szkodzi – zauważyłem, że jego policzki delikatnie się podniosły, jakby się uśmiechał.
Mężczyzna odwrócił się i klęknął.
Chwyciwszy moje dłonie i ścisnąwszy je na szyi, delikatnie zarzucił mną na plecy szybko łapiąc za nogi.
-Zaraz będziemy – rzucił zza ramienia.
Zmęczony zamknąłem oczy i oparłem głowę o jego obojczyk. Zamknąłem powieki. Z jego pleców biło takie przyjemne ciepło, którego mi brakowało. Szal, który przesiąknięty był zapachem obcego również miło ogrzewał moją twarz.
Nie obchodziło mnie co ze mną zrobi. Chciałem zniknąć z tego świata, może tym razem mi się uda...
Kiedy byłem młodszy spotkało mnie wiele przykrych chwil. W pewnych momentach nie potrafiłem nic zrobić... po prostu byłem bezradny. Jedyne czego pragnąłem to wymazać swoje istnienie na tej planecie.
Próbowałem skończyć ze sobą, jednakże na marne. Do dzisiaj dźwigam ze sobą te nieudane starania. Obrzydliwe, wypukłe, ciemniejsze i jaśniejsze blizny.
Czy tym razem ktoś mi pomoże zgasnąć, jak płomień wypalającej się świecy, a może napatoczy się ktoś, kto mógłby uratować mój marny żywot?
Śmieszne... na to drugie jest już raczej za późno...