Rozdział 8

23 0 0
                                    


Schody się skończyły. Nade mną była przymocowana klapa. Dam sobie chwile na odsapnięcie, kto wie, co mnie czeka na górze. Lepiej być w pełni sił. Dotknęłam palcami zimnej stali, gotowa do dalszej ucieczki

"Czemu chcesz nas opuścić?" - zajęczały -"Gdzie ci będzie lepiej? Tam, czy tu? Znasz przecież odpowiedź! Zastanów się jeszcze raz! Chcesz ryzykować dla tych szumowin? Co oni dla ciebie zrobili? Wykorzystują cię! Uważają za podrzędną istotę! To nie jest tego warte! Czy u nas nie będzie lepiej?! Wszyscy ci, których widziałaś są tacy jak ty! My jesteśmy tacy jak ty. Dołącz do naszego grona. Nie jesteś niczyim podnóżkiem, musisz w końcu to sobie uświadomić.  Znów chcesz być poniżana, bo komuś się nudzi? Na tym ma polegać twoje życie? A co z twoimi marzeniami? Chcesz je porzucić, bo ktoś postanowił ci zniszczyć życie dla swojej własnej zabawy? Nie wracaj tam. Zostań. Tak będzie lepiej."

Moje palce zadrżały na klapie. Nienawidzę tego. Nienawidzę tego, że te słowa są takie... takie... dające nadzieję i tego, że tak ich pragnę. 

Kij z tym. Wracam do Tiny. Dopóki ona będzie, ja też będę. Nieważne gdzie.

-Pier*olcie się - mruknęłam, chociaż z trudem mi to przeszło przez gardło i pchnęłam klapę. 

Ostrożnie położyłam klapę na podłodze, żeby nie zrobiła hałasu i rozejrzałam się. Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu z kamienia. Na chwilę ogarnął mnie strach, że przeszłam po prostu do innej celi, ale w mroku zamajaczyło mi okno, a raczej kolorowy witraż na jednej ze ścian. Nie przechodziło przez nie światło, więc prawdopodobnie była noc. W pokoju stały jeszcze beczki. Całe mnóstwo beczek. Po co komu tyle gratów? A kij z tym. Co mnie to obchodzi. 

Zastanowiło mnie to, że jednak nie było całkiem ciemno, skądś wydobywało się światło. Jeszcze raz rozejrzałam się uważnie, chcąc zidentyfikować źródło światła. Po lewej znajdowały się drewniane drzwi, ze szpary między nimi o podłogą wydobywał się słaby blask. Zza drzwi dochodziły mnie też jakieś śmiechy i pijacki bełkot. 

Dość tego. Nie będę się bawić w Sherlocka Holmesa, mam stąd zwiać. Stanęłam na podłodze i skierowałam się do okna, nawet nie próbując być cicho. Gdy jest się pianym huk bomby wodorowej będzie się wydawał naturalny. 

-Pójdę po więcej piwa - usłyszałam czyjś niewyraźny głos i szuranie krzesłem. 

Drzwi się otworzyły. W blasku świecy zobaczyłam wysoką humanoidalną istotę z pyskiem wilka zamiast głowy. Zamarłam, czekając na nieuniknione. Złapie mnie. Od razu mnie pożre czy będzie mnie męczyć? Jego wielkie kły nie dawały mi otuchy. 

Wilk zrobił zeza

-Eeeee... Mara? Mamy chyba w kantorku przerośniętego karalucha. 

-Robali się boisz? Daj spokój, karaluchy zawsze były wielkie. - dobiegł mnie schrypnięty głos. 

-A powinny mieć metr sześćdziesiąt trzy wzrostu? - skąd on zna mój wzrost?!

-Co tu bredzisz? Od piwa już ci się w głowie poprzewracało. Doprawdy, myślałem że masz silniejszy łeb. 

Wilk wzruszył ramionami, zarzucił sobie jedną z beczek na plecy i wrócił do tamtego pokoju. Odetchnęłam z ulgą. Najwidoczniej wszyscy tutaj to imbecyle. Tym lepiej dla mnie. Odwróciłam się i... o cholera, wpadłam na beczkę. Ta się przewróciła i spowodowała efekt domina, co z kolei zaefektowało jakże cudownym spektaklem upadających, toczących się i rozbryzgujących bliżej nieokreśloną substancję na wszystkie możliwe strony. Piwo to nie było, śmierdziało raczej jak mocno zleżały spirytus. Najgorsze było to, że hałas musiał dojść do uszu tych stworów. 

ZagubionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz