1. Milion cyfr losowych

1.8K 216 93
                                    

Dla Johna Watsona był to pierwszy dzień w nowej szkole i zapewne czułby się lepiej, gdyby nie był jedynym "nowicjuszem". Niestety, przez przeprowadzkę musiał zmienić liceum w środku roku, więc teraz był w samym centrum wydarzeń.

A wszystko przez ofertę lepszej pracy, złożoną jego ojcu (gdyby ktoś pytał), lub "lepsze warunki, mniej godzin, całkiem przyzwoite zarobki, no i ładniejsze mieszkanie (gdyby ktoś bardziej dociekał). Jednak prawdziwy powód nie był tak optymistyczny.

Watsonowie wyprowadzili się nagle, pod groźbą wezwania policji lub kuratora. Ciągłe awantury i krzyki sprawiły, że nawet sąsiadka, która przez dziesięć długich lat znosiła wszelkie występki pana Watsona, w końcu nie wytrzymała i przestała udawać, że nic się nie dzieje.

Najpierw poszła do matki Johna, prosząc o "uspokojenie sytuacji w domu" jak to ujęła. Jednak gdy to nie pomogło, a Harriet kolejny raz szła do szkoły w przeciwsłonecznych okularach i z rozciętą wargą, pani Turner zareagowała idąc prosto do sprawcy wszystkich nieszczęść.

John uważał panią T. za niesamowicie dzielną kobietę. Widział, jak wparowuje do ich domu i mimo swojego wieku i wątłej postury, staje przed jego ojcem jak równy z równym. Chłopak nigdy nie widział, by ktokolwiek odważył się na coś takiego, a już na pewno nie jego mama, która wzdrygała się za każdym razem, gdy Watson podniósł głos. Teraz też siedziała skulona, już wyczuwając w jakim nastroju jest mąż. Nadal cicha, permanentnie wystraszona, łypała ogromnymi oczami na całą sytuację.

Złość narastała w Johnie, gdy widział bezsilność matki. Ciągle obiecywał sobie, że nie będzie tak jak ona odwracał wzroku, że pewnego razu obroni Harry, przed pięścią wymierzoną w twarz. Nigdy jednak tego nie robił i czuł, że za brak działania powinien mieć większy żal do siebie, sprawnego młodego chłopaka, niż do bezbronnej matki.

Starsza kobieta zdawała się nie widzieć w Watsonie tego wszystkiego, co widziała jego rodzina. Kompletnie pozbawiona strachu, rzeczowo przedstawiła mu sytuację. "Nie będę tego dłużej tolerować.""Czy pan w ogóle wie, co to szacunek?" i "Nie wyłga się pan zmuszając dzieci do kłamstwa" leciało z jej ust, a ojciec Johna słuchał z kpiącym uśmieszkiem.

"Nie będzie mnie tu jakaś stara baba moralizować" - mruknął zatrzaskując jej drzwi przed nosem, pani Watson już nawet nie próbowała uciekać do innego pokoju, a John z przyśpieszonym oddechem tylko zaciskał mocniej pięści, aż do zbielenia knykci. Chyba usiłował nie słyszeć, chyba powtarzał w głowie jakąś pierwszą rzecz, która mu przyszła do głowy. Rozkładał zdania na słowa, sylaby, litery, bo nie mógł zrobić nic innego.

Dwie drogi w żółtym lesie szły w dwie różne strony: Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz I być jednym podróżnym, stałem, zapatrzony W głąb pierwszej z dróg, aż po jej zakręt oddalony, Gdzie widok niknął w gęstych krzakach i konarach;

Nie chciał odwracać wzroku, bo to oznaczało tchórzostwo, a on nie mógł być tchórzem, ale z drugiej strony, czy patrzenie na to nie zrobi z niego oprawcy, nie ściągnie go do rangi swojego ojca? Myślał sobie, że na razie musi być tchórzem, musi wytrzymać, oni wszyscy muszą, ale gdy dorośnie, wszystko zmieni.

John dołączył nie tylko do nowej szkoły, ale i do internatu. Wzbraniał się przed tym, wiedząc, że będąc dalej od matki, tym bardziej nie zdoła jej pomóc, ale to właśnie ona nalegała na tę opcję.

"Nic się nie zmieni, nigdy się nic nie zmienia syneczku, a ty przynajmniej będziesz mógł się spokojnie uczyć." Powiedziała przez słuchawkę telefonu, gdy John docierał na miejsce. Nadal nie mógł pogodzić się z tym, co miało nastąpić, ale jak wiele rzeczy w jego życiu, po prostu akceptował - z zaciśniętymi pięściami.

Sherrinford | teenlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz