11. Romantyczność brzydkich swetrów

901 141 107
                                    

Mało rzeczy było w stanie zmienić humor Sherlocka. Zrzędzenie Mycrofta, intrygujące zagadki, nierozwiązana sprawa w lokalnej prasie, papierosy i... John Watson. Ten ostatni zwykle pozytywnie - gdy przychodzi do pokoju z szerokim uśmiechem, albo gdy brakuje mu palców, żeby zaznaczyć ciekawe fragmenty.  Zdarzają się jednak momenty, gdy:

- Idę na randkę.

Oh. No tak. Jak mógł przeoczyć coś tak oczywistego? Właściwie, nie przeoczyłby, gdyby wcześniej spojrzał na przyjaciela, ale był zajęty eksperymentem i nawet nie był pewny, czy John był w pokoju, czy wyszedł. Jak się okazało - był, mówił coś do niego i cały pachniał nie sobą, a typowym muskularnym mężczyzną, który kupuje wody kolońskie w Boots. 

Wybrał najlepsze jeansy, biały t-shirt, blond włosy lekko zaczesał do tyłu. No tak, randka. Spotkanie dwóch ludzi, którzy zachowują pozory bycia kimś, kim nie są naprawdę. Bo John wcale nie jest mężczyzną, który kupuje wody kolońskie w Boots. Dostał te perfumy na gwiazdkę, tyle Sherlock mógł stwierdzić i jeszcze to, że wcale do niego nie pasowały.

- Ta informacja nie była niezbędna. - Sherlock przeniósł wzrok z powrotem na zwinięty z pracowni mikroskop.

- Po prostu... gdybyś mnie szukał.

- Po co?

- Po prostu. Boże, Sherlock. - John stąpał z nogi na nogę jak to zwykle robił zniecierpliwiony. - Nie ważne. Idę.

Poszedł.

Była sobota, godziny popołudniowe i Sherlock zakładał, że to naturalnie obliguje ich, do spędzania czasu razem. Sherlock przy mikroskopie, John przy jednej z książek Bułhakowa.

Czuł lekkie ukłucie, choć przecież nigdy nic sobie nie obiecywali. To było bardzo osobliwe. Sherlock nigdy nie snuł przypuszczeń, nigdy nie wykraczał poza fakty i nie nadinterpretował ich. Wszystko zawsze było logicznym, matematycznym równaniem. Dlaczego więc w tym przypadku się tego dopuścił? Nadinterpretował. To idiotyczne. Piękny popis głupoty ludzkiej.

Żywe kolonie bakterii nagle przestały być tak interesujące. Z braku pomysłu, jak inaczej wykorzystać czas, Sherlock chciał jeszcze popracować, ale bez większego powodzenia.

Skupienie się było trudne, bo coś było nie tak. Jakby nieobecność Johna była głośniejsza od jego obecności. Irytujące, nużące, nie do zniesienia. 

Czy Johnowi aż tak się nudziło? Aż tak, żeby szukać nudnych dziewczyn do randkowania? Sherlock nie zauważył żadnych oznak nudy z jego strony. Wręcz przeciwnie, ostatnie tygodnie - właściwie wszystkie tygodnie od pojawienia się Johna były dobre. Sherlock nie potrafił znaleźć precyzyjniejszego słowa, ale takie właśnie były - dobre.
Sherlock w końcu czuł się "na miejscu". Nie jak w obcym, bezosobowym pokoju. Nie czuł odosobnienia. John mówił do niego nawet, gdy ten nie słuchał, opowiadał mu o całkowicie nieistotnych sprawach, a czasami rozmawiali o rzeczach, o których Sherlock nigdy nikomu by nie powiedział bez obaw o wyśmianie.

- Gałki oczne? Palnikiem? Już okropniejszego eksperymentu nie mogłeś wymyślić, co?

- Mylisz się. Mógłbym włożyć je do mikrofali. 

John się śmiał. Pomyślał, że to żart, choć znając jego i znając Sherlocka, musiało mu przejść przez głowę, jak szybko ten żart mógłby stać się prawdą. John śmiał się tym pobłażliwym śmiechem. Tym, który mówi "jesteś absolutnie szalony", ale nie "jesteś nienormalny".

Sherlock wstał, pozostawiając bałagan na stole. Wyjrzał przez okno, ale nie zobaczył nic, co mogłoby mu się spodobać. Ogołocone z liści drzewa, szare dachy, szare kominy z których leciał szary dym, Niebo - czyste, bez ani jednej chmury, ale nie niebieskie. Popielate, ciemne, jakby burza.

Sherrinford | teenlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz