Część 25 "Złamane serca"

293 19 24
                                    

Góra Młodych, godzina 19:01.

Nie mogłam w to uwierzyć. Jak oni mogli? Wiedziałam, że Liga nie mówi nam wszystkiego, ale żeby coś takiego? I pewnie Roy znał prawdę, skoro chciał mnie odciągnąć od drużyny.

Zła wyszłam z teleportu. Chciałam się jakoś opanować, ale tak się nie dało. Podniosłam wzrok z podłogi na rozmowę jaką słyszałam. Ku mojemu zdziwieniu, albo bardziej, jeszcze większej złości zobaczyłam stojącą starszą część drużyny i nikogo innego jak jednego z tych co byli świadkami śmierci rodziców.

-Ty! –krzyknęłam i podeszłam do Supermana –Jak ty mogłeś ukrywać to przez te wszystkie lata?!

-O co ci chodzi? –zapytał mnie spokojnie

-Osiem lat temu, wyspa Martha's Vineyard. Mówi ci to coś? –mężczyzna spojrzał w dół, czyli pamiętał

-Sky, to skomplikowane.

-Niby jak? Jakoś Nate powiedział to bez problemu. Może i mówił kłamstwa, wzięłam to pod uwagę i z początku tak też myślałam, ale później połączyłam wszystkie fakty.

-Jakie fakty? -spytał ewidentnie nie wiedząc o czym mówię

-Liga Sprawiedliwych i my mieliśmy działać razem w Twierdzy, tak powiedział Batman po inwazji. A później co? Dostajemy do własnej dyspozycji tę Górę. A i jeszcze Roy. Wiesz co powiedział mi, gdy powiedziałam mu o tym, że nasi rodzice prawdopodobnie żyją? Skłamał mi. W żywe oczy mi skłamał, że tak właśnie jest. A później powiedział, że powinnam odejść z drużyny. A dlaczego tak mi powiedział? Bo wiedział, że będę grzebała w tej sprawie. I miał racje.

-Powiedzieliśmy ci prawdę.

-Tak?! Powiedzieliście mi tylko, że wyruszyli na misje! Sami! I że zostali postrzeleni osłaniając cywili oraz że ich ciała wpadły do morza, a wy nie mogliście ich odnaleźć!

-Sky, uspokój się. –rzekł do mnie Wally, podchodząc do mnie. Dał mi rękę na ramie, ale ja ją szybko strąciłam

-Nie! Oni wiedzieli! Ukrywali to przede mną od tylu lat!

-Bo nie mieli innego wyjścia! –krzyknął rudzielec, a ja momentalnie stanęłam jak słup soli. *Nie. Tylko mi nie mówcie, że on też.* Spojrzałam na mojego narzeczonego

-Wiedziałeś? –spytałam go, ale ten nie odpowiedział –Wally! Ty wiedziałeś? –on ponownie nic nie powiedział. *Jak mogłeś?*

-Nie tylko on. –odpowiedział cicho Wodnik, na którego momentalnie spojrzałam –Wszyscy o tym wiedzieliśmy.

Wtedy poczułam jak mój świat się zawalił. Wszystko co wierzyłam, legło w gruzach. Nie mogłam w to uwierzyć. Moi przyjaciele, moja rodzina, oni... oni wiedzieli. Ukrywali przede mną coś bardzo istotnego dla mnie.

Nic nie mówiąc patrzyłam na każdego po kolei.

-Przez te wszystkie lata. –odezwałam się w końcu –Ukrywaliście to. Ufałam wam. A tobie to najbardziej. –skierowałam się do Wally'ego, który spuścił głowę w dół –Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.-zwróciłam się do pozostałych

-Bo nimi jesteśmy. –rzekła Megan

-Serio? –spojrzałam na nią -Wątpię w twoje słowa Megan. –rozejrzałam się po nich wszystkich jeszcze raz. Otworzyłam usta by coś powiedzieć, ale zaprzeczyłam głową i odeszłam

-Sky. –zawołała mnie Karen, a ja zatrzymałam się przed platformą Z.E.T.A.

-Zostawcie mnie samą. –powiedziałam z mieszanką gniewu, smutku i zawiedzenia. Później zniknęłam z ich oczu


Palo Alto, godzina 21:41.

**Wally**

Po misji jaką przydzielił nam Superman wróciłem do mieszkania. Tak bardzo chciałem przeprosić Sky. Nie chciałem jej zranić. Nikt nie chciał.

Kiedy się o tym dowiedziałem od razu chciałem jej to powiedzieć, ale nie mogłem. Obiecałem, że się nie dowie.

Podczas misji myślałem tylko o tym jak ją przeprosić. Dlatego znalazłem jeszcze otwartą kwiaciarnię i kupiłem bukiet jej ulubionych kwiatów. Później pobiegłem do mieszkania.

Po cichu wszedłem do domu. Zaświeciłem światło, zdjąłem buty i ostrożnie poszedłem w stronę sypialni, wiedząc, że znajdę w niej już śpiącą Sky. Będąc w niej zaświeciłem światło, ale ku mojemu zdziwieniu nikogo nie było w pomieszczeniu. *Może w łazience?*

Wyszedłem z pokoju i udałem się pod drzwi do łazienki. Zapukałem do niej parę razy.

-Sky? Jesteś tam? –nie usłyszałem odpowiedzi –Sky, chciałem cię przeprosić. Nie chciałem cię zranić, ani okłamywać. Sky? Otworzysz? –spytałem i znowu odpowiedziała mi cisza. Stałem przed drzwiami przez jeszcze chwilę, ale potem już nie wytrzymałem –Dobra mam dość. Wchodzę. –ogłosiłem i otworzyłem drzwi, które o dziwo nie były zamknięte. Wszedłem do pomieszczenia, ale tam nie było mojej narzeczonej. *Gdzie ona jest?*

Przeszukałem cały dom, nigdzie jej nie było. Z tego powodu bezradny i nie wiedząc co dalej zrobić usiadłem na kanapie. Odłożyłem kwiaty na stolik do kawy na przeciwko mnie i wtedy coś na nim dostrzegłem. Kartkę papieru. Wziąłem ją do ręki i przeczytałem to co było na niej napisane.


Najdroższy Wally,

Wybacz, że dowiadujesz się tego w ten sposób, ale po tym co się wydarzyło, o czym się dowiedziałam, nie umiem i nie chce widzieć ciebie już więcej na oczy. Łamie ci teraz serce, doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale to ty złamałeś moje jeszcze bardziej.

Jeszcze dzisiaj chciałam za ciebie wyjść. Chciałam być twoją żoną. Chciałam wziąć z tobą ślub. Chciałam powiedzieć „tak". Chciałam spędzić z tobą resztę życia. Chciałam codziennie budzić się i zasypiać obok ciebie. Ale do tego wszystkiego potrzeba było jednej rzeczy, której ci jak i reszcie zespołu zabrakło. Zaufania.

Ja ci ufałam, najbardziej na całym świecie. Ale najwidoczniej ty mi nie.

Dlatego piszę do ciebie ten oto list, aby przekazać ci, że odchodzę. Odchodzę z Palo Alto. Odchodzę z drużyny. Odchodzę z od was. Odchodzę z twojego życia. Odchodzę od ciebie.

Nie mogę być z kimś kto mi nie ufa.

Wally. Chce, żebyś wiedział, że byłeś dla mnie osobą, której oddałam całe swoje serce.

Ty i zespół, byliście dla mnie wszystkim. Przyjaciółmi, wsparciem, drużyną, ale najważniejsze rodziną. Przy was zapominałam o tym jak straciłam rodziców, o ich śmierci. Jednak teraz myśląc o was nie mam już przed oczami przyjaciół, lecz osoby, które mnie zraniły i nawet nie wiedzą jak bardzo.

Żegnaj na zawsze,

Sky


PS. Nie szukaj mnie. Wiem, że pomimo tych słów będziesz mnie szukał, ale nie znajdziesz mnie. A nawet jeśli to ja już nie będę chciała wrócić. To już nie mój dom.


Nie mogłem w to uwierzyć. Ona... ona... ona odeszła. Szybko odłożyłem kartkę tam gdzie była i pięć razy przeleciałem całe miasto. Nigdzie jej nie było.

Później wróciłem do domu i ponownie przeczytałem list, ale zrobiłem to osiem razy. Ciągle po przeczytaniu go myślałem, że ona sobie żartuje, że wróci i jest jedynie obrażona na mnie. Jednak, gdy spojrzałem ponownie na stolik zobaczyłem tam coś co mnie uświadomiło, że to nie jest żaden żart. Na stoliku leżał pierścionek zaręczynowy jaki jej dałem. Wtedy do mnie to dotarło. Opadłem na kanapę i patrzyłem to na list to na pierścionek.

-Straciłem ją.

Never againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz