Część 21 "Powrót do domu"

239 20 0
                                    


Barcelona, 22 grudnia, godzina 19:35.

Od paru dni szukałam tego co zdołałam ustalić, na moje nieszczęście włamanie do systemu rządu potrwało długo, a zbliżały się święta, które chciałam spędzić z przyjaciółmi i braćmi. Bardzo tego chciałam.

Dzisiejszego dnia, udało mi się namierzyć, gdzie wysłano dużą ilość Talku, a to miejsce nie było fabryką pudru, a przynajmniej legalną.

Wraz z Megan opracowałyśmy plan działania. Byłyśmy gotowe. Dlatego też od razu po naszej zmianie, udałyśmy się na miejsce, gdzie stała stara i opuszczona fabryka, a przynajmniej taka powinna tam być.

Gdy tam się znalazłyśmy użyłyśmy starą fabrykę, ale nie opuszczoną. Przed nią stało chyba z pięć ciężarówek, co oczywiście nie było dobrze.

Stałyśmy się niewidzialne i obie weszłyśmy do fabryki. Przez jakiś czas błądziłyśmy, ale w końcu dotarłyśmy do dużej sali, gdzie było chyba z dwadzieścia pracujących osób i trzydzieści uzbrojonych strażników.

-Nie pokonamy ich wszystkich. Jest ich za dużo. –powiedziałam telepatycznie do Marsjanki

-Jeśli nie spróbujemy to się nie przekonamy. –rzekła i poszła do jednego strażnika, którego uderzyła, a później stała się widzialna

Nie miałyśmy innego wyboru niż walka. Dlatego też podobnie jak przyjaciółka stałam się widzialna i wtedy też rzuciło się na mnie paru mężczyzn, ale po jakimś czasie sobie z nimi poradziłam. Minęło jednak więcej czasu zanim wygrałyśmy.

-¿Para quién estás haciendo esto? (tł. „Dla kogo to robicie?") –spytałam pracowników

-No lo sabemos Ninguno de nosotros sabe. (tł. „Nie wiemy. Nikt z nas nie wie.") –odpowiedział jeden z nich

-Amenazaron con matar a nuestra familia si no lo hiciéramos. (tł. „Zagrozili, że zabiją naszą rodzinę jeśli tego nie zrobimy.") –powiedziała pewna kobieta, a ja spojrzałam na Megan. Już Marsjanka miała coś powiedzieć, ale przeszkodziło jej czyjeś klaskanie w dłonie

-Por favor, por favor. ¿A quién tenemos aquí? Camille Cooper e Irma Carter (tł. „Proszę, proszę. A kogo my tu mamy? Cammille Cooper i Irma Carter.") –usłyszałyśmy kobiecy głos. Odwróciłyśmy się i zobaczyłyśmy znaną czarnowłosą dziewczynę

-Berta. –powiedziała Megan

-Sabía que estabas tramando algo. Yo tenía razón. (tł. „Wiedziałam, że wy coś obie knujecie. Miałam racje.") –odezwała się i podeszła do nas

-Zajmę się nią. Ty ich wyprowadź. –powiedziałam do Megan, a ona wykonała moje polecenie

Spojrzałam na czarnowłosą. Co prawda ona coś do mnie mówiła, ale nie za bardzo ją słuchałam. Skupiłam się bardziej na moim celu, wsadzenia ją za kratki za to co zrobiła tym ludziom.

Szarooka w pewnym momencie rzuciła się na mnie i mogła mnie kopnąć nogą, gdyby nie to, że zablokowałam jej cios, łapiąc za jej stopę. Później skręciłam nią, przez co dziewczyna upadła na podłogę.

-Estás bien. (tł. „Niezłą jesteś.) –wtedy ona podcięła mi nogi i to ja upadłam, a ona się podniosła -Pero estoy mejor. (tł. „Ale jestem lepsza.") –w tamtym momencie dziewczyna popełniła błąd. Stanęła zbyt blisko mnie

-No me aprecias. (tł. „Nie doceniasz mnie.") –zrobiłam kulę energii, którą następnie rzuciłam w stronę dziewczyny ta poleciała prosto na ścianę za nią, a później upadła na ziemię. Z lekkim bólem podniosłam się i zobaczyłam, że Berta zrobiła to samo. Czarnowłosa powoli zaczęła się podnosić, była cała zdyszana, wiedziałam, że nie ma już sił. Kiedy stanęła prosto, zrobiła jeden krok do przodu, bo później straciła przytomność

-Megan? Berta załatwiona. –zwróciłam się do przyjaciółki, biorąc do ręki linę i idąc do nieprzytomnej dziewczyny

-Policja już tutaj jest. Zmywamy się.

-Jasne.

Szybko związałam dziewczynę i zniknęłam, po czym wyszłam z budynku.


Barcelona, 23 grudnia, godzina 11:25.

Czekałam w recepcji na Megan, która musiała zanieść jakieś dokumenty naszemu już byłemu szefowi. Cieszyłam się, że za parę godzin będę już w Palo Alto z Wally'm i Brucely'm. Cała ta historia na szczęście zakończyła się szczęśliwie. Jacyż ludzie z rządu zajęli się tą sprawą i ktoś wymyślił antidotum, które zaczęto już podawać ludziom. Szkoda mi jednak tych, którzy umarli, nie dałyśmy rady ich uratować, nikt nie dał. Ale wiem, że to nie moja wina i nie powinnam się tym obwiniać.

-Camille. –usłyszałam głos Daniela. Odwróciłam się i ujrzałam go idącego w moją stronę –Chciałaś wyjechać bez pożegnania?

-Gdzieżbym śmiała? –gdy chłopak był przy mnie, przytuliłam go

-Wracasz do Ameryki? –zapytał puszczając mnie

-Ta. Byłam tu z Irmą tylko na parę tygodni. A poza tym, jutro Wigilia.

-Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy.

-I ja również. –wtedy podeszła do nas Megan

-Camille, idziemy? –zapytała, a ja przytaknęłam głową. Uśmiechnęłam się do bruneta, a później wraz z rudowłosą wyszłyśmy z budynku udając się prosto na lotnisko


Palo Alto, godzina 23:33.

Po cichu weszłam do domu. *Jak dawno mnie tu nie było.* Odłożyłam torbę na ziemię i zdjęłam kurtkę oraz buty. Następnie zapaliłam światło. Wtedy też ujrzałam jak na kanapie śpi Wally wraz z naszym białym pupilem. Uśmiechnęłam się na ten widok i podeszłam do nich.

Kucnęłam przy rudzielcu, a później pocałowałam go w czoło.

-Sky? –zapytał zaspanym głosem i otworzył oczy –Sky.

-Obudziłam cię? –spytałam go kiedy podnosił się do pozycji siedzącej, robiąc tym mi miejsce

-Nie, nie. –ziewnął

-Czemu śpisz na kanapie? –zmieniłam temat, siadając obok niego

-Czekałem na ciebie.

-Przynajmniej Brucely nie czuł się samotny. –zażartowałam na co chłopak się uśmiechnął –Wybacz Wally. Miałam być parę godzin wcześniej, ale samolot się spóźnił.

-Dla mnie liczy się to, że już jesteś. –zielonooki mnie przytulił –Tęskniłem za tobą.

-Tak samo jak ja za tobą.

Never againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz