Część 8 "Bukiet ślubny"

348 28 1
                                    


Palo Alto, 26 sierpnia, godzina 12:33.

-Sky! Wstawaj! –usłyszałam męski głos i dźwięk walenia w drzwi

Leniwie przetarłam ręką oczy i powoli wstałam z łóżka, rozciągając się. Ciągle słyszałam to walenie w drzwi i ten głos, a raczej dwa i to bardzo podobne. Ubrałam pantofle i wyszłam z pokoju, a potem skierowałam się do drzwi. Bez zastanowienia otworzyłam je, a za nimi zobaczyłam swoich braci.

-Co wy tu robicie? –spytałam ich opierając się o drzwi i zakryłam sobie dłonią rękę, gdyż ziewnęłam –Nie wiecie, że jest końcówka wakacji?

-Czy ty wiesz, jaki dzisiaj jest dzień? –zapytał mnie klon, który był ubrany w garnitur, podobnie jak ten prawdziwy rudzielec. Ledwo ich rozróżniłam, bo wyglądali teraz identycznie, zwłaszcza, że mieli podobne stroje, ale jedna rzecz ich różniła. Red Arrow miał na rękach, moją bratanicę

-Sobota? –do końca nie byłam tego pewna, przez ostatnie dni straciłam rachubę w sprawach dat

-To też, ale dzisiaj jest ślub Raquel. –odpowiedział Arsenał

-Nigdzie nie idę. Nie mam humoru na zabawę. –chciałam zamknąć drzwi, ale jeden z nich w ostatnim momencie zablokował je stopą

-Idziesz, idziesz. –powiedzieli jednocześni, a Lian się zaśmiała

-Nie. Chłopaki mówiłam wam to już tyle razy, chce pobyć sama. –mówiąc to próbowałam zamknąć drzwi, ale nie udawało mi się i to wszystko wina Roya, tego prawdziwego. *Ech, niech jeden z nich zmieni sobie imię. Będzie o wiele lepiej.* Wtedy ktoś mocno uderzył w drzwi, przez co się otworzyły, a ja poleciałam na podłogę –Roy! Ty... -chciałam już go nazwać najgorzej jak tylko potrafiłam, ale w porę ogarnęłam, że była z nami Lian *Mają idioci szczęście. Przy dziecku nie będę tego mówić.* Po chwili podszedł do mnie prawdziwy Roy, pomógł mi wstać, a później przerzucił mnie przez ramię i poszedł w jakąś stronę –Roy! Masz mnie natychmiast odstawić na ziemię!

-Bardzo proszę. –po tych słowach postawił mnie, a ja zobaczyłam, że byliśmy w mojej sypialni. Bez najmniejszego zastanowienia kopnęłam go w łydkę, a ten syknął z bólu łapiąc się za nią i ją rozmasowując

W tym samym czasie do pokoju wszedł jego sobowtór i pomachał mi przed oczami moją sukienką, jaką kupiłam parę tygodni temu z dziewczynami.

-Powiem to tak. Albo ty sama się ubierzesz, albo ci pomożemy. –powiedział z cwaniackim uśmiechem, a ja nie wierzyłam w to co usłyszałam

-Nie zrobicie tego. –na moje słowa ten uśmiechnął się jeszcze szerzej, podobnie jak ten drugi. *Czyli jednak nie kłamie.* -Nie znoszę was. -wyrwałam swoją własność z jego rąk i udałam się do łazienki.

Nie chciałam iść na ten ślub, nie miałam na to chęci. Wiedziałam, że to ważne dla Raquel, ale nie chciałam udawać szczęśliwą. Lecz teraz nie miałam wyboru. Musiałam tam iść i przybrać maskę szczęśliwej i beztroskiej dziewczyny. Miałam tylko nadzieję, że Dick zachował te wiadomości, które się o mnie dowiedział, dla siebie i nie mówił je innym, a jeśli tak to oby nikt mnie nie pytał o to.


Dakota City, godzina 23:53.

Siedem godzin temu zaczęło się wesele, które głównie spędziłam na siedzeniu, rozmawianiu z przyjaciółmi, oraz tańczeniu. Roy i jego klon, wyciągali mnie siłą na parkiet. Co było oczywiście widowiskiem, a przy tym nawet się parę razy zaśmiałam. Tak jak z zadawanych lat, ale gdy przypominałam sobie o tym, że brakuje jednej osoby, od razu się smuciłam, ale przybierałam sztuczny uśmiech. Na weselu byli wszyscy, zaczynając od Ligi Sprawiedliwych, kończąc na rodzinie pary młodej. Najwięcej razy tańczyłam z klonem Roya, ten drugi nie był taki chętny do tańca. Podobnie jak ja, tylko, że on miał wybór, a ja nie.

Siedziałam przy stole i rozmawiałam z Zatanną, kiedy wodzirej wszedł na scenę. Ja już wiedziałam co się szykuje.

-A teraz zapraszam wszystkie panie na środek sali, panną młodą proszę o to samo.

Tak jak powiedział, wszystkie dziewczyny wstały i poszły na środek sali. Wszystkie o prócz mnie. Miałam ważniejsze zadanie. Musiałam pilnować prawdziwego Roya, aby się nie upił ze swoim klonem.

-Czy wszystkie panie już przyszły? –spytał mężczyzna

-Chwila, jeszcze jedna! –krzyknął mój brata i pociągnął mnie za rękę w stronę innych dziewczyn

Kiedy już tam stałam, puścił mnie i odszedł w towarzystwie mojego morderczego spojrzenia.

-Dobrze, więc panna młoda się odwraca i rzuca bukiet. –powiedział, a Raquel odwróciła się i po chwili rzuciła

Wszystkie dziewczyny wyciągały w jego stronę najwyżej jak tylko mogły ręce, skakały do góry, tylko po to, aby go złapać. Mi na tym aż tak nie zależało jak im, dlatego też stałam niewzruszona z rękami skrzyżowanymi na piersi.

Niespodziewanie coś spadło mi na ręce. Tym czymś okazał się właśnie bukiet panny młodej. Wzięłam go i patrzyłam na niego. Wtedy zaczęłam słyszeć wszystko tak jakbym była pod wodą, a inni w pomieszczeniu obok, gdzie tej wody nie było. Ludzie mówili, niektóre dziewczyny piszczały, gratulowały mi, a ja jedynie stałam tam i patrzyłam w te kwiaty.

Zastanawiałam się, po co on mi był. Przecież i tak nie wyjdę za mąż. Niby z kim? Moje serce należało jedynie do Wally'ego, zdobył je dzięki rzeczom, które nikt nie dałby rady zrobić. On uratował mi życie i to nie raz, wywoływał na mojej twarzy uśmiech, nawet w najsmutniejsze dla mnie dni. To dzięki niemu zapominałam o stracie rodziców i zaczęłam normalnie żyć.

Puściłam bukiet i wyszłam z sali ku zdziwieniu wszystkich. Będąc na korytarzu zaczęłam kierować się do wyjścia z budynku. Nie musiałam jednak długo czekać aż ktoś do mnie przyjdzie.

-Sky! –usłyszałam swoje imię, które krzyknął jeden z Roy'ów. Ja stanęłam i nie odwracając się do niego, powiedziałam

-Zostaw mnie! Chce być sama! –wiedziałam, że stanął za mną

-Sky, pogadajmy.

-Nie chce. –chciałam odejść, ale ten w ostatnim momencie złapał mnie za nadgarstek i odwrócił mnie w swoją stronę –Zostaw mnie Roy! Nie rozumiesz, że chce być sama?! – prawie krzyknęłam, a on zamiast coś powiedzieć, mocno mnie przytulił. Próbowałam mu się wyrwać, ale nie dałam rady, był za silny. Po chwili zaczęłam płakać

Według przesądu, ta która złapie bukiet, jako pierwsza stanie na ślubnym kobiercu. Ja złapałam bukiet i co? Z kim miałam się pobrać? Jedyną osobą był Wally, a on według wszystkich był trupem. Dla mnie żył, ale nie wiedziałam jak go odzyskać. Ale teraz, z każdym dniem zaczynałam wątpić w swoje przekonania. Tylko przez to, że nie widziałam nic dziwnego od paru dni. Zaczynałam myśleć, że to wszystko w co myślałam od prawie dwóch miesięcy, było jedynie fikcją i nigdy nie miało miejsca.

Never againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz