Miasto trupów

57 6 0
                                    


   Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie z zamiarem dowiedzenia się, czy mama jeszcze jest w pracy, dzięki czemu dowiedziałam się, że nie ma prądu... Na szczęście miałam jeszcze zegarek na rękę. Sięgnęłam po niego i po spojrzeniu na tarczę zegarka, ze złością rzuciłam nim o podłogę. Jak się okazało on też nie działał.

   Wstałam z łóżka, co było błędem. Od razu poczułam tępy ból w głowie, więc odczekałam chwilę i dopiero po paru minutach podniosłam się z niego. Wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę kuchni gdyż byłam bardzo głodna. Przystanęłam jednak w drzwiach i spytałam się w myślach: co tu się do cholery stało?

   Kuchnia była... właściwie to już jej nie było. Drewniany stół był połamany, a wszędzie po podłodze walały się deski z tegoż stołu. Lodówka leżała wywrócona drzwiami do podłogi. A... I nie było jednej ściany. Domyśliłam się że w gazówce wybuchł gaz. Jak znajdę mamę, podziękuję jej że nie opłaciła ostatniego rachunku. Co prawda nie miała z czego opłacić, jednakże gdyby w butli było więcej gazu, to w powietrze wyleciałby nie kawałek kuchni, a cały dom.

   Podniosłam wzrok i stwierdziłam że nie tylko to mnie zastanawia. Z kuchni bez ściany widać było naszą ulicę. Z trzech budynków unosiły się kłęby dymu, a dwa inne były całe czarne i w większej części spalone. Czyli przynajmniej pięć pożarów w ciągu... Ile ja spałam?

   Dopiero w tym momencie przypomniałam sobie o telefonie. Wbiegłam do pokoju i podniosłam moją "małą" cegiełkę firmy Nokia, gdyż na smartphona nie było nas stać, a i tak po co smartphon bez Internetu. Pierwsze na co spojrzałam to godzina - była prawie siedemnasta. Mama kończyła pracę w sklepie o piętnastej i do domu miała piętnaście minut drogi, więc zawsze przed szesnastą była już w domu. Powinnam się już martwić?

   Weszłam w kalendarz i... Dobra, nie jest tak źle. Spałam (TYLKO!) pięć dni. Czyli wychodzi na to, że w ciągu pięciu dni, slumsy zmieniły się z tętniącej życiem dzielnicy w apokaliptyczny widok. No... przynajmniej moja ulica. Zaciekawiło mnie, w jaki sposób to się stało, czemu nikt nie gasił płonących budynków, czemu na ulicach nie ma ludzi. Próbowałam się uspokoić, niestety z marnym skutkiem, gdyż nie mogłam znaleźć racjonalnego wytłumaczenia.

   Aby choć trochę zmniejszyć strach, postanowiłam zwiedzić resztę domu. Skoro kuchnię, korytarz i mój pokój już widziałam, nadszedł czas na sprawdzenie pokoju mamy. Po cichu zakradłam sie przez korytarz i cichutko zapukałam do pokoju. Usłyszałam sapanie, co mnie niezmiernie ucieszyło. Oznaczało ono, że mama jest domu... i pewnie śpi. Postanowiłam jednak to sprawdzić.

  Otworzyłam po cichu drzwi i znieruchomiałam. W łóżku nikogo nie było, za to przed oknem, które pięć dni temu miało szyby, a które teraz "magicznie" zniknęły, stała jakaś postać w sukience mamy, jednak w niczym mi jej nie przypominała. Była bowiem zgarbiona, jej lewa ręka była wykrzywiona pod nienaturalnym kątem a sukienka mamy była w wielu miejscach zakrwawiona i podziurawiona. Postać jęczała, sapała i wpatrywała się w jakiś punkt w oddali.

   W pierwszej chwili chciałam spytać się kim jest, czemu ma na sobie ubranie mamy, co robi w naszym domu. Wolałam jednak nie kusić losu i ostrożnie wycofałam się, próbując jak najciszej stawiać kroki. Pech jednak nie chciał opuścić mojego życia. Jedna ze spróchniałych desek postanowiła nagle się złamać co wywołało hałas, ale też zaciekawiło postać przy oknie. Odwróciła się ona w moją stronę i ujrzawszy mnie, zaczęła powoli iść się w moim kierunku.

Opisałam wam ją wcześniej, ale teraz widziałam ją w pełnej okazałości. Jej twarz... chyba nie dam rady dokładnie jej opisać, ale chociaż spróbuję. Postać ta, nie miała nosa. Tępo wpatrzone we mnie oczy były podkrążone, a kolor białek był nienaturalnie żółty. Co najważniejsze - lewej części twarzy jakby nie było. Ze skóry na lewej stronie została sama czaszka, z której teraz ściekała prawie czarna krew. Zachciało mi się wymiotować, na szczęście jednak zwalczyłam to. Ale przyznaję się - pisnęłam ze strachu.. co niestety bardzo ową postać zaintrygowało.

  Wybiegłam jak najszybciej z pokoju zatrzaskując drzwi i przysuwając do nich szafkę. Jak dobrze, że jakiś debil zamontował je tak, że otwierały się do ciasnego korytarza. Zaraz po zapewnieniu sobie bezpieczeństwa usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Pewnie już wiecie z jakiego powodu...

Uświadomiłam sobie że to moja kochana matka.

Dying Light. Dziewczyna ze SlumsówWhere stories live. Discover now