______________________________
Przekazywali sobie ściany
jak plazmę życia.Hodowali w rodzinie
pra-szafy
pra-klamki.Gdy rozkręciły się zwoje schodów,
gdy poszedł dom na dno,
czuli: szafa została w ich małej wątrobie
myśleli prawie: kredens istnieje poprzez powiedzenie,
wystarczy zaskrzeczeć ustami - śmieją się drzwi...Krajobrazem rozłupanym na syntezy
szli do podłogi obiecanej,
którą obiecywał
każdy sam sobie.Nie zaśpiewali Eklezjasty.
Marność jest dla wybranych.
Wybranych jest mało.
Albowiem - wybiera każdy - sam siebie.
__________________________Przez cały tydzień, sprawa nie posunęła się naprzód ani o milimetr.
Ginny jak tylko mogła unikała Dracona (który dostał zezwolenie na przemieszczanie się po całej kwaterze), Dracon unikał Harry'ego, a Harry unikał odpowiedzialności.
I, przypuszczalnie, gdyby nie Hermiona, nic by się nie zmieniło przez następnych parę miesięcy.
— Słuchajcie — warknęła podczas kolacji, uderzając jakąś ciężką książką ("Magiczne miejsca magii starożytnej", jak głosiła okładka) o blat stołu, tak, że wszelakie szklanki, talerze i kubki zadrżały. Obecni podnieśli na nią wzrok, unikając patrzenia na siebie nawzajem. Harry już po kłótni z Ginny postanowił, że woli zostać w tym mieszkaniu, niż wracać tam, gdzie był wcześniej, Weasleyówna z kolei była tu głównie dlatego, by nie musieć znosić obecnej w drugiej kwaterze Fleur. O Cho Chang w sumie nikt nie pytał, po prostu trzy dni wcześniej przyszła, by podobno "porozmawiać z tym kpiącym skurwielem", jak określiła Malfoya i jakoś tak wyszło, że została, zaś Kingsley, Lupin, Slughorn i Hackett
zwyczajnie tu mieszkali, tworząc coś w rodzaju kółka samotnych, odpowiedzialnych za resztę Zakonu facetów, wypijających po minimum trzy kawy dziennie i wygladających, jakby przeklinali swoje nieszczęsne życia. — Słuchajcie — powtórzyła panna Granger dla lepszego efektu.— Słuchamy — mruknęła Cho, opierając policzek na dłoni i wykrzywiając wargi w ironicznym grymasie. Hermiona nie wyglądała na przejętą: bardziej na rozbawioną.
— Siedzimy tu już m n ó s t w o czasu — zaczęła Gryfonka, kładąc lewą rękę na biodrze. — I wiecie, ile zrobiliśmy? Nic! Zupełnie nic! Jak my w ogóle zamierzamy wygrać tą wojnę, co? Nie, Kingsley, nie mamy już dobrych szpiegów, jeżeli to chcesz powiedzieć. Wraz ze śmiercią Rookwooda zdechła cała nasza nadzieja na wiarygodne źródło informacji. Nie mamy porozumienia z francuskim ministerstwem, bo nie wiem, czy zauważyliście, ALE CZARNY PAN ZDĄŻYŁ ZAJĄĆ FRANCJĘ, GDY MY SIEDZIELIŚMY NA DUPACH! Rozumiecie? Zajął jeden z kluczowych krajów Europy w k u r e w s k o krótkim czasie i przypuszczalnie przygotowywuje się do cholernego ataku na Belgię, Szwajcarię czy inną Holandię, podczas gdy my tutaj sobie udajemy, że nic się kurwa nie dzieje! Jesteśmy Zakonem, czy nie? Powinniśmy coś zrobić! Harry, nie mówię tu o tym, żebyś wsiadł w najbliższą taksówkę i pognał zlikwidować Sami-Wiecie-Kogo, ale, na Merlina, zróbmy cokolwiek! Mam wrażenie, że ostatnio tylko ja szukam sposobów, by pokonać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, bo wy, wy wszyscy, padliście ofiarą jakiejś zbiorowej amnezji! Tak, Neville zginął. Super, ale nie mamy jebanego czasu na żałobę. Tak, mamy rannych, ale sami jesteśmy zdrowi i zdolni do ruchu. Tak, szukają nas, ale i tak prędzej czy później nas znajdą, nawet, jeżeli nie wyściubimy stąd nosa! Nie rozumiecie!? Musimy działać! Dzia-łać! A co robimy? Jemy sobie kolecyjkę, gdy wkoło giną ludzie? Myślicie, że problem sam się rozwiąże? Na Merlina, bądźmy poważni!
CZYTASZ
Gryfońskie Obowiązki || Drarry
Fanfic[Druga część "Ślizgońskich Praw"] "Świat oszalał i my oszaleliśmy razem z nim. A moim obowiązkiem jest to wszystko naprawić." Harry jest przerażony tym, co stało się z Anglią: że kobiety zamiast szali, przyozdabiają szyje szubienicami, że mężczyźni...