*Perspektywa Danieli*
Rick opowiedział nam o sposobie, dzięki któremu można przedostać się między sztywnymi i ujść z życiem. Wystarczy tylko wysmarować się nieco flakami sztywnych. Łatwizna.
-Mówicie poważnie?- Jessie spojrzała skrzywiona na Rick'a.
-Niestety tak. To jedyny sposób, jeżeli chcemy się stąd wydostać- odparł mężczyzn.
-Nie możemy tego jakoś przeczekać?- Ron sprawiał wrażenie przerażonego, ale jak zwykle udawał, że wszystko gra. To tak bardzo w jego stylu.
-Przeczekać? Słyszysz co mówisz?- Carl obruszył się nieco- Masz w ogóle pojęcie ile ich tam jest? Myślisz, że po prostu odejdą? Już wiedzą, że tu jesteśmy- chłopak wskazywał palcem na okno, a jego ton stawał się coraz bardziej opryskliwy.
Ron prychnął.
-Zostańmy w środku i czekajmy. To chyba rozsądne- Ron nie odpuszczał.
-Zostań jeśli chcesz. Nikt nie będzie za Tobą płakał- odparł Carl, a wzrok każdego był teraz na niego skierowany.
-Lepiej na tym wyjdę- Ron przymrużył oczy.
-Gówno wiesz- Carl zaśmiał się krótko w odpowiedzi.
-Dość- przerwałam im trochę głośniej niż zwykle- nie mamy czasu na dziecinadę. Kto idzie ze mną po sztywnego?
-My pójdziemy sami- odpowiedziała na to Michonne, wskazując na Rick'a- za chwilę wrócimy. Nigdzie się nie ruszajcie.
-Nie ma sprawy- zironizował pod nosem Ron i usiadł w głębokim fotelu.
Zawodzenie sztywnych stawało się nie do zniesienia. Podobnie jak wzrok Carl'a. Miałam wrażenie, że trochę go uraziłam moją reakcją na jego wymianę zdań z Ronem, ale nie miałam siły się nad tym zastanawiać. Był przerażony. Jak wszyscy. Ja też.
Nikt się nie odzywał. Jessie trzymała na kolanach Judith i obejmowała przerażonego Sam'a. Gabriel patrzył w podłogę, Ron na Carl'a, a on na mnie. Kiedy rozległ się z dołu trzask drzwi, wszyscy wzięli głęboki wdech, jakby wcześniej wcale nie oddychali.
Rick i Michonne wciągnęli po schodach zwłoki dwóch sztywnych. Rozcięliśmy je przez środek nożami. Wszyscy stali na około i gapili się w widoczne już jelita. W pomieszczeniu unosił się tak obrzydliwy zapach, że gdybym nie była na niego gotowa, zwróciłabym puszkowaną kukurydzę z przed kilku dni.
Po dłuższej chwili Gabriel odwrócił się i zwymiotował na podłogę.
-Super. Właśnie tego brakowało. Może jeszcze odlejmy się na te zwłoki? Bo akurat potwornie chcę mi się szczać. Co wy na to?- Ron zaśmiał się kpiąco i odwrócił odchodząc.
Długo jeszcze musiałabym czekać aby ktoś wykonał jakiś ruch, więc zdarłam z łóżka prześcieradło, rozcięłam je na pół i wycięłam otwór w jednej z części. Już bez żadnego zastanowienia włożyłam je na siebie i zaczęłam nakładać wnętrzności sztywnego na cały materiał. Wysmarowałam krwią również twarz i w niektórych miejscach włosy. Im więcej tym lepiej. Miejmy nadzieję, że zadziała i nie nurkowałam w bebechach truposzy na marne.
Carl zaczął zaraz po mnie. Rick i Michonne również zrobili co należy. Reszta modliła się jeszcze nad ciałami jakiś czas, ale w końcu się przełamali i zrobili to co my.
Kiedy wszyscy byli gotowi, Rick wygłosił plan działania. Ron- najbardziej nieodpowiedzialna osoba na świecie- dostał do opieki Judith. Miał nieść ją na rękach pod prześcieradłem, które miał na sobie.
-Dobra...wychodzimy po kolei- Rick odetchną ostatni raz i zaczął zmierzać w kierunku drzwi. Grupa podążała za Rickiem, tylko Carl zatrzymał się jeszcze na chwilę obok mnie.
-Wiesz, że Cię kocham, prawda?- patrzył na mnie, a ja widziałam w jego oczach strach. Bał się.
-Czemu mówisz to właśnie teraz? Przerażasz mnie- głos trochę mi się załamał, chodź wcale tego nie chciałam.
Chłopak musnął swoimi palcami moje i delikatnie je zaplótł. Nasze brudne, trzęsące się dłonie stykały się ze sobą i za nic nie pozwalały nam się rozłączyć. Aż do momentu, kiedy Rick otworzył drzwi i nadszedł czas spojrzeć oko w oko śmierci. Dosłownie. Bo najwyraźniej w piekle zabrakło już miejsca i wszystkie trupy przechadzały się teraz ulicami mojego osiedla. Do niczego.
***
Co chwilę przyłapywałam się na wstrzymywaniu oddechu. Jeszcze nigdy w moim całym życiu nie szłam wolniej niż teraz. W ślimaczym tempie, trzymając się za ręce, poruszaliśmy się przez niewyobrażalnie wielki tłum sztywnych, dokładnie przyglądających się nam na każdym kroku. Zaczęłam się zastanawiać co dzieje się z całą resztą. Dokąd uciekła Rosita i Daryl, gdzie jest teraz Tara, Glenn, Maggie...
Czas jakby stał w miejscu. To wszystko trwało dla mnie w nieskończoność. W głowie miałam tylko ten potworny skowyt. Od zapachu zgnilizny mdliło mnie i kręciło mi się w głowie. Przez moment poczułam się jak oni. Martwa. Zupełnie słaba i pusta w środku. Odpłynęłam. Wszystko przyspieszyło, gdy usłyszałam okropny krzyk Gabriela, pisk Sam'a, płacz Jessie i głos Carl'a, który ciągną mnie teraz za rękę. Kiedy na dobre się ocknęłam sztywni byli zajęci już Gabrielem i Samem. Jessie krzyczała patrząc na pożeranego syna i mocno ściskała Carl'a z dłoń. Chłopak próbował uwolnić się z uścisku, kiedy zombie dopadły i ją. Wyjęłam pistolet i zaczęłam strzelać do sztywnych. Rick robił to samo i uratował Carl'a , Michonne odebrała Judith od Rona i zaczęła biec z nią w stronę domu Denise. Ron patrzył ,ze łzami w oczach, jak jego młodszy brat i mama zostają zjadani przez trupy. Wszystko działo się tak szybko. Kiedy raz na niego spojrzałam, stał bez ruchu i tylko patrzył, ale kiedy spojrzałam za chwilę, Ron trzymał w rękach broń i mierzył przed siebie. Przez kilka sekund nie strzelał, więc odwróciłam się, aby sprawdzić w co tak dokładnie celuje. W tym samym momencie usłyszałam tylko wystrzał. Gdy podniosłam wzrok, Carl podniósł głowę w naszą stronę ukazując ogromną ranę postrzałową w miejscu prawego oka.
-Tato?- to jedyne co zdążył powiedzieć zanim stracił przytomność.
Wiem tylko, że zszokowany Rick podbiegł do niego i wziął go na ręce, a ktoś próbował podnieść mnie z ziemi i ciągną mnie za prawe ramię. Później nic już nie pamiętam.
***
Cześć!
Tak, tak, nie wyostrzać obrazu! To ja. Na żywo i na piśmie! Haha
Przepraszam, że nie było mnie tu tyle czasu! Nic już nie obiecuję, jedynie mam nadzieję, że
Widzimy się!
CZYTASZ
I Need You~ Carl Grimes~The Walking Dead
Fiksi PenggemarMógłbym kochać się z Tobą tu i teraz, na tym stole