Cisza.
Przeklęta, jebana cisza.
Nagła, jakby cały świat postanowił wziąć wolne w ten sam dzień.
Akurat w ten, gdy potrzebowałem tego całego zgiełku najbardziej. Szumu przejeżdżających aut za oknem, urywków rozmów na zewnątrz, w telewizji czy radiu, trzaskania, stukania, chodzenia. Wszystkiego. Jednak najważniejszym w tym wszystkim byli oni. Rudzielec zawsze ględził jak najęty, jakby mu nigdy nie brakowało sił i słów. Teraz siedział w swoim pokoju zamknięty i od rana nie wychylił nawet swojej pieprzonej królewskiej rączki. Edd tak samo siedział cicho. Właściwie, on nigdy nie mówił zbyt dużo, jednak dzisiejsza cisza z jego strony była aż przerażająca.
Czasem zdarzały się takie dni, kiedy wszystko cichło. Wszyscy zakopywali się w swoich norach i nikt nie wychylał nawet małego palca. Nikt nawet nie szeptał. Wszyscy brali wolne od bycia głośno. To nie jest złe. Lubię ciszę i cenię ją sobie, jednak tego dnia doprowadzała mnie do szału.
Mógłbym włączyć muzykę, sam zacząć rozmowę z kimś, jednak za bardzo bałem się psuć tą ciszę, jakby im wszystkim była teraz niezmiernie potrzebna. Jakby żywot ludzkości od tego zależał.
Po tej myśli naszła mnie chęć, by to wszystko zepsuć, szybko jednak odgoniłem to z mojej głowy. Nie myślę o tym. Nie chcę. Tylko się oszukuję.
Westchnąłem ciężko, wpatrując się w sufit. Moje serce odbijało się mocno w mojej klatce piersiowej, a żołądek skręcał pod wpływem nerwów. Po incydencie z tym pieprzonym komunistą nie potrafię przestać o tym myśleć. Cały czas pamiętam zawód chłopaków, śmierć Jon'a, ruiny naszego dawnego domu, ból całego ciała przygniatanego przez te ruiny i wybuch, który został przed moimi oczami jakby na zawsze.
Mimo tego, że cieszyłem się, że zakończyło się to w taki sposób, teraz mam wyrzuty sumienia. Nie powinienem, bo od początku go nie lubiłem i miałem przeczucie, że w końcu coś odpierdoli. Nie powinienem także dlatego, że zrobił nam wiele krzywdy w ciągu naszej znajomości i chciał nas zabić. Nie powinienem, bo najbardziej z nas wszystkich, skrzywdził Edd'a, który uważał go za przyjaciela od kilku dobrych lat, a nagle okazuje się, że chce przejąć władzę nad światem.
Największym problemem jest jednak to, że ja także chciałbym. Głównie po to, by zemścić się na ludzkości za ich głupotę i za to, że cały czas prowadzą ze sobą wojny. Małe, lub duże, tylko po to, by wyjść na lepszych, ładniejszych, mądrzejszych.
Sedno tego wszystkiego jest takie, że każdego dnia jestem coraz bliżej odnalezienia tego karmelowowłosego skurwysyna i uścisnąć z nim dłoń, jeśli w ogóle przeżył ten wybuch. Każdego dnia także mam wrażenie, że potwór, którego umiałem trzymać w sobie, wyłamuje się spod mojej kontroli. Chciałbym, żeby ktoś chronił moją dupę, gdy w końcu nie dam rady i rzucę się na ludzi. Oczywiście, Tord ze swoimi znajomościami i ze swoją tajną organizacją czy chuj wie tam czym chroniłby mnie gdyby coś takiego się wydarzyło. Znając go, dałby mi może nawet podwyżkę, nie spodziewając się tego, że jestem w stanie zrobić coś takiego.
Bo właściwie, on nie wiedział o wielu rzeczach, które działy się pod jego nieobecność. Edd opowiadał mu dużo, jednak nie wszystko. Nie to, co było najważniejsze. Brunet wewnętrznie zawsze był gotów na to, by nie zbliżać się za bardzo i nie mówić za dużo w stosunku do niego, jednak nie spodziewał się po nim czegoś takiego.
Najbardziej przeraża mnie świadomość, że po mnie także się niczego nie spodziewa. Uważa mnie aktualnie za swojego najlepszego przyjaciela i jesteśmy ze sobą naprawdę blisko. Nie byłbym w stanie złamać mu serca w taki sam sposób, mimo tego, że jestem potworem.
Wstałem z łóżka, wzdychając ciężko. Skoro akurat dziś nadszedł ten cichy dzień, to znaczy, że albo życie dało mi idealną szansę, lub to po prostu zwykły przypadek. Zacząłem szukać najpotrzebniejszych rzeczy, które spakowałem później do dość pojemnego plecaka. Założyłem na siebie bluzę i jeszcze zanim wyszedłem z pomieszczenia, odszukałem kartkę, by napisać na niej wiadomość.
Nie chcę was skrzywdzić tak samo, jak skrzywdził was on, a Tobie Edd, chcę oszczędzić kolejnego zawodu.
Wrócę, obiecuję.
Spojrzałem na kawałek papieru i wyszedłem, przyklejając ją na drzwi od mojego pokoju. Miałem zamiar już pójść, jednak szybko wygrzebałem długopis, który wziąłem do plecaka i poprawiłem się.
Nie wrócę, obiecuję.
Słowo "nie" odznaczało się wyraźnie swoim kolorem i tym, że było wciśnięte na margines, jednak to nie było ważne w tej chwili. Ważne było wyjście stąd jak najszybciej i znalezienie go.
Ubrałem na siebie płaszcz i ciężkie buty, po czym wyszedłem na zewnątrz. W ciągu ostatnich kilku dni śnieg trochę stopniał i teraz nie było tak źle. Ruszyłem chodnikiem, który właściwie tylko umownie chodnikiem był, bo przykryty został przez warstwę białego dywanu. Mimo tego, nadal był mocny mróz i po kilku minutach zacząłem żałować, że nie wziąłem czapki, rękawiczek ani nic takiego. Jednak nie mogłem się już wrócić.
~~
tak
to miał być one shot czy coś ale w sumie to jak będę miał pomysł i przestanę umierać w środeczku to napiszę dalej
