8. Ściana

149 3 1
                                    

Już tak dawno nie była na plaży, że to było wprost nieprzyzwoite. Z okien na piętrze widziała morze, a nie miała nawet czasu, żeby przespacerować się jego brzegiem. I dlatego dziś obiecała sobie, że choćby się waliło i paliło, ma to wszystko w dupie i wieczorem idzie oglądać zachód słońca. Tak po prostu.

Było pięknie. Ogromna złocistoczerwona kula powoli topiła się w morzu, zalewając ciepłym blaskiem coraz większe obszary plaży, aż wreszcie znikła zupełnie, zostawiając po sobie jakąś nieokreśloną pustkę.

I tyle.

Jakie to było cudowne.

Ewa mogłaby ten spektakl jednego aktora oglądać codziennie. Była nim absolutnie zachwycona. Tyle że po całym dniu pracy brakowało jej nie tylko czasu, ale również - a może przede wszystkim - siły. Szkoda.

***

Boże, cóż to za kraj! Po tych drogach się jechać nie dało. Jakby miał tu mieszkać na co dzień, chyba by sfiksował. Do tego te dziwne nazwy nie do przeczytania. Masakra. Ale dobrze, przecież nie mieszkał tu, tylko przyjechał na wakacje. A na dodatek te wakacje miał spędzić tutaj z jednej ważnej przyczyny i w jednym określonym celu. Właściwie do tej pory ciężko mu było uwierzyć, że tak po prostu zrezygnował ze słonecznej Kalifornii i przyleciał do Polski. A jednak to zrobił.

Taksówkarz dowiózł go pod jakiś mały pensjonacik i oznajmił, że są na miejscu. No dobrze. Wysiadł, powyciągał swoje walizki, zapłacił i podziękował.

I zadzwonił do domofonu.

Trochę kiepsko wypadło, bo usłyszał coś po polsku (chyba), a przecież polskiego znał tyle samo co i suahili, natomiast kobieta po drugiej stronie dla odmiany słabo dukała po angielsku. Ciężka sprawa.

Ale zaraz do furtki podszedł jakiś chłopak, osiemnastoletni może, i rozpoczął z nim rozmowę. Uff. Czyli jednak nie totalne zacofanie. Zaraz też ustalili, że to z nim załatwiał rezerwację, wzięli walizki i weszli do budynku. Koen musiał przyznać, że jak do tej pory było naprawdę ładnie - i na podwórku, gdzie pośród świeżo skoszonego trawnika wiła się ścieżka wyłożona kostką brukową, i w środku, na klatce schodowej, utrzymanej w przyjemnych beżach. Przejął klucze do pokoju numer piętnaście i już miał zniknąć za drzwiami, kiedy nie powstrzymał się i zapytał:

- Przepraszam, czy jest może pani Ewa?

Chłopak spojrzał na niego co najmniej podejrzliwie - o ile nie wrogo.

- A o co chodzi?

- O nic ważnego - powiedział ostrożnie. - Po prostu to moja znajoma. Chciałem się z nią zobaczyć.

- Mhm. Siostra nie wspominała o żadnym znajomym, który ma przyjechać.

Siostra. Uff.

- Bo ona nie wie, że przyleciałem - pospieszył z wyjaśnieniem. - To taka trochę niespodzianka.

- Taa... Niespodzianka. Jasne. No cóż, miłego pobytu życzę.

Spojrzał za oddalającym się chłopakiem. Właściwie mógł skojarzyć, że to jej brat, był dość podobny, ale w pierwszej chwili zupełnie na to nie wpadł. Jeszcze jej nie zobaczył, a już czuł, że tracił zdolność logicznego myślenia.

Ale chwila, nawet się nie dowiedział, czy ona w końcu jest czy jej nie ma. No cholera. Ten jej brat nie wyglądał na dużo bardziej otwartego niż ona i spławił go bardzo elegancko. Sam był sobie winien. Mógł nie pytać. W ten sposób wzbudził tylko miliard podejrzeń.

Zamknął drzwi i usiadł na łóżku. O kurde, nawet było widać morze. Zajebiste. Może ta Polska jednak nie była taka szara i zimna jak mu się zawsze wydawało? Jedno było pewne. Piękne kobiety tu mieli.

Little stupid thingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz