11. Taksówka

136 2 0
                                    

Obudziła się nad ranem obok aroganckiego, bufonowatego i irytującego Holendra.

I szalenie pociągającego zarazem.

Przyłożyła dłonie do twarzy, czując, że jej policzki wręcz pieką. Musiała przypominać z koloru buraka. Nie mogła tu dłużej zostać. Nie wiedziała, która dokładnie była godzina, ale na pewno nie na tyle wczesna, żeby móc tu leżeć.

To się nie powinno było wydarzyć. Ale jednak wydarzyło i nie mogła powiedzieć, że żałowała. A przynajmniej nie w takim stopniu, jak mogła się tego spodziewać.

Uch... Ale się wpakowała.

Wstała, ubrała się i spojrzała jeszcze raz na Koena.

Podstępny, paskudny uwodziciel.

Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.

I stanęła oko w oko z Michałem.

Chryste Panie.

Jej brat wyglądał jakby przeżył właśnie szok życia - co może wcale nie było przesadą - i wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami i ustami. Wyglądał średnio inteligentnie w tym momencie.

- Cze-eść? - powiedziała Ewa niepewnie, w tonacji przypominającej bardziej pytanie.

- Aha - odezwał się po dłuższej chwili Misiek. - To widzę, że faktycznie wcale na niego nie lecisz.

Dziewczyna już po raz drugi tego dnia zalała się rumieńcem.

- Ja... To nie... - urwała, przygryzając wargę. Bo co miała mu powiedzieć? Nie, nie, to wcale nie to, na co wygląda. Przyszłam mu poodkurzać w pokoju o szóstej rano.

- Dobra, nie próbuj się tłumaczyć. To twoje życie i możesz je sobie spierdolić w jakikolwiek chcesz sposób.

A potem minął ją bez słowa.

***

Koen zobaczył ją dopiero po południu. Zrywała jakieś porzeczki, czy coś w tym rodzaju, z krzaczka w ogródku. Zamyślona i roztargniona. Ewidentnie nie myślała w tym momencie o tajnikach uprawy roślin i robienia przetworów. Był przekonany, że wiedział, co zaprzątało jej głowę.

I, szczerze mówiąc, dobrze się z tym czuł.

- Cześć - powiedział, podchodząc do niej.

Podniosła się momentalnie, jakby przeszedł przez nią jakiś impuls elektryczny i stanęła przed nim na baczność. Nic nie powiedziała. Tylko stała i patrzyła. I robiła się coraz bardziej czerwona.

- Coś się dzieje? - zapytał.

- Nie - wydusiła z siebie. - Nic - i usiadła na stołeczku, wracając do zrywania porzeczek.

- Aha. To świetnie.

Spojrzał na nią z góry. Na zgrabne nogi, idealną figurę, delikatną twarz, pięknie zarysowane brwi, lśniące włosy i...

I nic.

Nic.

Wciąż była śliczna i pociągająca, ale już nie w ten sposób. Była śliczna i pociągająca czysto obiektywnie. Jego personalnie już nie interesowała. Tak po prostu. Podjął wyzwanie i sprostał mu. I jakoś tak automatycznie osoba Ewy przestała go obchodzić.

Spodziewał się tego. Musiał to przyznać.

- Chciałem wcześniej zwolnić pokój.

Dziewczyna zastygła w pół ruchu. Na kilka sekund po prostu zamarła. Potem podniosła głowę i spojrzała - teoretycznie w jego stronę, choć tak naprawdę nie patrzyła mu w oczy - i zapytała zachrypniętym głosem:

- Od kiedy?

- Cóż... Od jutra.

Wyglądała, jakby ta informacja wywróciła jej życie do góry nogami. To określenie naprawdę nie wydawało się przesadzone, kiedy patrzył na jej minę i na jej postawę. Jakby ktoś ją zbił i zabrał coś cennego.

- Dobrze - powiedziała. - Ale... to spowoduje dodatkową opłatę za zerwanie początkowych ustaleń.

- Jestem na tę ewentualność przygotowany.

- Świetnie. W takim razie nie będzie problemu.

Uśmiechnął się. Może Kalifornia jeszcze nie jest w tym roku stracona.

***

Fale spokojnie dopływały do brzegu, zachodziło słońce, mewy latały nad zakochanymi parami spacerującymi po plaży.

A Ewa siedziała na cypelku i dławiła się łzami. Bo znów zaufała niewłaściwej osobie. Bo wykorzystał ją, a jutro wyjedzie. Bo była tak cholernie naiwna. Jeśli wydawało się jej, że człowiek pokroju Koena Verweija widzi w niej coś jeszcze poza obiektem do przelecenia, to najwyraźniej grubo się myliła. Co ona sobie wyobrażała? Że stworzą rodzinkę z obrazka? Z dwójką dzieci, psem, domem i ogrodem? No właśnie. Chyba w gruncie rzeczy dała się ponieść fantazji. A tę, niestety, miała wybujałą.

I niby wiedziała, jaki on jest, i niby wiedziała, jak może ją potraktować. Przecież od początku starała się nie zwracać na niego uwagi, licząc na to, że po prostu się odczepi. Ale jak się okazało, to nie ona w tym duecie była bardziej uparta i miała większą motywację.

Chociaż czy do bycia biernym potrzebna jest motywacja? A ona starała się z całych sił tę bierność zachować. A może nawet więcej - jawną pogardę i wrogość. I do czego ją to doprowadziło? Prosto do jego łóżka.

Gratulacje.

***

Miał wszystko? Chyba tak. Okej. Taksówka właśnie podjechała, zniósł na dół walizkę i pożegnał się z właścicielką. Odpowiedziała chłodnym, wyniosłym wzrokiem i pełnym rezerwy skinieniem głowy.

Szkoda. Polubił przez te kilkanaście dni mamę Ewy i wydawało mu się, że i ona pałała do niego sympatią. Ale najwyraźniej coś się zmieniło.

Zapakował swoje rzeczy do bagażnika samochodu i jeszcze raz spojrzał na ośrodek. Ewidentnie będzie miło wspominał czas tu spędzony.

A teraz - witaj Kalifornio!

***

Widziała go, kiedy wynosił rzeczy i pakował się do taksówki. A potem odjechał. Stała w swoim pokoju, przy oknie, zasłonięta przez firankę. Nie było obawy - nie miał szans jej widzieć. Mogła w spokoju wyzywać go i ryczeć. Mogła po raz kolejny zupełnie zwątpić w swoją wartość.

Little stupid thingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz