9. Kosz

145 3 0
                                    

Źle czuła się z faktem, że on śledził każdą jej czynność życiową.

Każdą, jaką był w stanie, oczywiście.

Dlatego najchętniej w ogóle nie ruszałaby się z domu. Z tym, że to było raczej niemożliwe.

Głupi powrót z zakupów był już źródłem stresu, bo ona lazła obwalona siatami, ledwo żywa i bynajmniej nie w stroju wieczorowym, a szanowny pan Holender leżał rozwalony na leżaczku i świdrował za nią wzrokiem.

Lepiej by jej pomógł, pawian jeden.

W zasadzie z nią nie gadał. Po prostu patrzył. A tyle patrzył, że jakby była z jakiegoś gorszego materiału, to już by w niej dawno wzrokiem dziurę na wylot wywiercił. Z tym, że ona miała jednak silną psychikę.

A przynajmniej kiedyś tak było.

Wcale nie uśmiechało się jej, że miała teraz doprowadzić do porządku pokój numer 16. Sąsiadujący, rzecz jasna, z 15-stką. Którą to zajmował blond picuś.

Umyła okno, wyszorowała kibel (najgorsza czynność na świecie!) i kabinę prysznicową, i miała zamiar opróżnić kosz na śmieci do wielkiego niebieskiego worka czekającego na korytarzu. Otworzyła drzwi i zetknęła się praktycznie twarzą w twarz z Verweijem. Był tyleż zaskoczony, co zadowolony. Nie wiadomo z czego właściwie. Ewa była rozczochrana, ubrana w jakiś podrzędny dres i trzymała w wyciągniętej ręce kosz na śmieci. Z zawartością.

Ależ, kurwa, romantycznie.

- Hej - uśmiechnął się jednym kącikiem ust i podszedł jeszcze krok bliżej. - Co tam?

- Sprzątam. Nie widać? - warknęła i machnęła mu koszem przed twarzą.

Krok do tyłu.

Jakiż znalazła na niego dobry patent.

- Taaak. Widać.

- To świetnie. Jeszcze jakiś problem?

Objechał ją wzrokiem od góry do dołu i znów lekko się uśmiechnął. Dziwny miał ten uśmiech. Trochę kpiący, trochę zadziorny.

- Miałbym propozycję.

- Nie interesują mnie twoje propozycje - rąbnęła od razu.

- Jak już zmienisz te ciuszki - powiedział wymownie, ignorując jej protesty - to może wybrałabyś się ze mną do jakiegoś klubu wieczorem? O ile tu w ogóle coś takiego istnieje.

Impertynent. Pieprzony impertynent.

- Nie. Nie istnieje. Zresztą ja i tak nie chadzam do klubów. A już na pewno nie z tobą.

Roześmiał się. No zabawne jak cholera.

- Jasne. A na spacery chociaż chodzisz?

Spojrzała podejrzliwie.

- Z tobą?

- No powiedzmy, że ze mną.

- Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź?

- Tak na wszelki wypadek. A może byś jednak zaczęła chodzić?

- Och, ależ ja chodzę. Lubię nawet. Tylko sama! - mocno zaakcentowała ostatnie słowo.

- Aha. Sama.

- Tak. Sama. Jakiś jeszcze problem? Bo trochę się spieszę - warknęła, przestępując z nogi na nogę.

- A może byś...

- Słuchaj - przerwała mu - jak mi teraz zaproponujesz jakąś kolację przy świecach albo coś w tym rodzaju, to wywalę ci to na twarz - machnęła mu po raz kolejny koszem przed twarzą.

Little stupid thingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz