Lód

90 16 37
                                    

Po jednej z nielicznych, dużych kłótni pomiędzy Yuurim a Viktorem – trochę z winy jednego, trochę z winy drugiego, jak wszystkie kłótnie w związkach – i pogodzeniu się z obowiązkowym elementem wyjaśnienia sobie wszystkiego, Viktor zaprosił Yuuriego na randkę. Tak dla oczyszczenia atmosfery.

Tak więc pierwszego wolnego od popołudniowych treningów dnia, Rosjanin z szarmancją oznajmił, że "mają rezerwację" w miłej, włoskiej knajpce. Yuuri uśmiechnął się, ale poprosił go też, by był sobą, na co Viktor z radością przystał.

Po obiedzie był spacer po parku, w którym swój udział miał także Makkachin i różowa wata cukrowa – jedna, podzielona na pół, z racji, iż obaj musieli raczej pilnować kalorii. Mężczyźni trzymali się za ręce i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Najwięcej o zwykłych głupotkach, zupełnie jakby niedawna kłótnia nie miała miejsca. Miała miejsce i obaj byli o nią mądrzejsi, nauczeni już, jakich błędów unikać, a najlepiej to w ogóle nie popełniać.

W trakcie spaceru popołudnie przeszło w ciepły wieczór, jednak nie na tyle ciepły, by móc bez dreszczy posiedzieć nad Newą. Kochankowie odstawili więc wyhasanego Makkachina do mieszkania, uzupełnili mu miski z wodą i karmą, zabrali po jakiejś cieplejszej bluzie i kontynuowali ich randkę. Całkowicie spontanicznie postanowili iść do kina. Rzadko kiedy mieli czas na kino i nawet jeżeli nie mieli trafić na jakiś ciekawy film, chcieli poczuć tę atmosferę – siedzenie z ukochaną osobą w ciemnym miejscu, dyskretne dotykanie dłoni, zerkanie na drugiego w celu sprawdzenia jej reakcji...

Trafili na jakiś horror klasy B. Chociaż obaj podskakiwali na cham... niekulturalnych straszakach, przez większość czasu śmiali się i cicho komentowali akcję słabego filmu.

Kiedy wyszli z budynku kina, niebo już szarzało. Niespiesznym krokiem skierowali się do mieszkania, znów trzymając się za ręce. Milczeli.

Droga przebiegała niedaleko ich lodowiska. Jedno spojrzenie w oczy i obaj już wiedzieli, że nie zmierzają do domu.

O tej godzinie obiekt był zamknięty, ale Yuuri miał klucz, co stale było powodem wielkiej rozpaczy Viktora. Od czasu do czasu wył w stronę Yakowa, iż to niesprawiedliwe, że on po wielu, wielu latach obecności pod skrzydłami trenera nie dostąpił zaszczytu, który przypadł Yuuriemu już po paru tygodniach. Yakow mocno wtedy zaciskał zęby, żeby nie powiedzieć, kogo w tym związku uważa za dekla.

Swoich łyżew oczywiście nie mieli przy sobie, ale mogli liczyć na zapasówki z lodowiska. Do skakania czy kręcenia piruetów się nie nadawały, ale do swobodnego jeżdżenia jak najbardziej.

Yuuri zapalił połowę świateł w głównym pomieszczeniu, podczas gdy Viktor znalazł im dwie pary pasujących figurówek. Już po paru minutach znaleźli się na lodzie.

Zrobili wspólnie parę kółek, kilka ósemek, później Rosjanin jechał tyłem i ciągnął kucającego Yuuriego, z czego wspólnie się śmiali.

Po zabawie jednak Yuuriego naszła chwila refleksji. Stał na środku lodowiska i niewidzącymi oczyma patrzył w sufit. Viktor pozwolił mu na minutę takiej zadumy, później jednak się zmartwił.

– Yuuri?

– Jak to jest, że mimo wszystko i tak zawsze kończymy na lodzie? – zapytał retorycznie, uśmiechając się łagodnie i – ku uldze Nikiforova – nie-smutno. – Nawet w wolny dzień.

– Z tego samego powodu, dla którego dostałeś klucz – odparł pewnie Viktor, podjeżdżając bliżej ukochanego i w końcu zaskarbiając sobie całą jego uwagę. – Ciągnie cię tu, mój prosiaczku. Ciągnie cię na lód.

Katsuki uroczo się speszył i spuścił wzrok na łyżwy, ale w zamian wsunął dłonie w dłonie Viktora. Nie mieli rękawiczek, zaczynały marznąć mu palce.

– Tak. Ja to chyba nawet umrę na lodzie.

– O nie, nie. Na lodzie nie umrzesz nigdy. – Kiedy Japończyk posłał mu pytające spojrzenie, sprostował. – Napisałeś płozami historię. Zapisałeś się na kartach łyżwiarstwa figurowego już na zawsze. Tak więc Yuuri Katsuki, łyżwiarz, nigdy nie umrze – wyjaśnił czułym głosem, ściskając lekko zimne dłonie ukochanego.

– A Yuuri Katsuki, człowiek? – zapytał, pragnąc, wręcz potrzebując usłyszeć odpowiedź na to pytanie.

– On zawsze będzie żył tutaj. – To mówiąc, uniósł swoją i jego dłoń do serca i spokojnie je na nim umieścił. Mimo dwóch warstw ubrań, czuć było jego bicie.

Yuuri uśmiechnął się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie i zaraz przytulił do swojego wariata. Wariata, który raz jeszcze odpowiedział na jego niemą prośbę.

– Kocham cię.

– Ja ciebie też.

_________________

Ostatni drabbelek drabbelkowego wyzwania. Lód. 685 słów. Ponoć mieliśmy jakieś ograniczenie, ale... Cóż, pisało mi się tak dobrze, że nawet nie zaważyłam, kiedy nasmarowałam prawie 200 słów nadwyżki. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że poza jednym drabbelkiem, wszystkie miały jeszcze ponad 200 słów do wykorzystania, dając mi pokaźny zapasik, z którego tu skorzystałam. Tak, tak się właśnie tłumaczę.

Cieszę się, że podołałam :D Niektóre hasła były trudniejsze, inne łatwiejsze, przy niektórych pomagał mi niezastąpiony brat, jedne były na czas, drugie miały obsuwę, ale o każdym z siedmiu haseł coś powstało. No ja się cieszę. To był pracowity dzień. 

Podziękowania dla Dziabara, która nam ten świetny challenge zorganizowała i  prowadziła przez cały dzień. Co do minuty, patrzyłam :D

Idę (chyba) zasłużenie odpoczywać. 

[YOI] Challenge drabblowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz