Rozdział II: Czerwony świt

972 4 0
                                    

[Filip]

05:30 obudził mnie wystrzał z pistoletu i wrzask pożeranej ofiary. Chciałem spać do 07:00 ale i tak jestem wyspany a muszę zebrać zapasy i to nie tylko pożywienia ale i amunicji.

Trzeba sprawdzić czy nadal działa kanalizacja... i prąd.

*Pstryk*

-Działa, właściwie to do elektrowni pewnie przydzielono wojsko ale i tak nie wiadomo przez ile ten luksus będzie dostępny. Woda, woda, woda, też działa nazbieram jej zapas w butelki.

Za dużo ruchu dopiero wstałem, mięśnie jeszcze śpią a ja pierwsze co to biegam do łazienki, muszę usiąść albo lepiej położyć się na kanapie.

-05:33. - Dlaczego ciągle gadam sam do siebie, czy człowiek aż tak potrzebuje towarzystwa? Muszę odpocząć a potem coś zjeść o 08:00 wyruszam...

[Buck]

-20:10. - Mój boże chwila z tamtym gostkiem i gadam sam do siebie...

*Bum*

Heh młodziak nie zapomniał o petardach i tak pewnie długo nie pożyje no ale nic mam większe problemy jutro wyruszam na polowanie a tych ścierw jest coraz więcej, zabili mi matkę i brata nie wybaczę im tego.

*Strzał*

Hohoho, młodziak miał niezłą giwerę gdybym wiedział powiedziałbym mu że petardy to za mało i... co ze mną chciałem odebrać mu jego jedyną możliwość obrony, mam na plecach broń masowej zagłady a ja się podniecam durnym pistoletem...

20:13

-Chuj z nim.

-Co jest Buck, gadasz sam ze sobą?

-Zamknij się Harold!

-Szef chce się z tobą widzieć.

-Czego znowu chce?

-A bo ja wiem.

-Niech go piekło pochłonie, ehh powiedź mu że idę...

-Dobra pośpiesz się.

Świat się zmienił policja już nam nie zagraża, ciekawe na co wpadł ten psychol... nie czas myśleć o tym muszę się pośpieszyć.

-Ojce nas któryś jest w niebie...

-20:20. A więc przekonajmy się czego chce ode mnie tym razem.

-Jestem szefie.

-Buck.

-Tak?

-Nie możemy tak żyć.

-O co ci chodzi?

-Zawszę tu było źle ale z zombi jest o wiele gorzej musimy znaleźć lepsze miejsce, łatwiejsze do obrony które będzie bliżej dobrych źródeł pożywienia.

-O jakim miejscu myślisz?

-Szpital na Warszawskiej...

-Że co! Tam jest pełno ludzi, kobiety i dzieci!

-Pierdoli mnie to! Dlatego ci kazałem tu przyjść, wiedziałem że ty będziesz miał jakieś ale.

-Ty nie wiesz co mówisz!

-Ja tu jestem szefem! Jak ci nie pasuje to spierdalaj, nie trzymam cię a to że cię wypuszczę to nagroda za zasługi.

-Ty skurwielu, gdy odejdę ja odejdą też inni.

-Ilu? trzech? czterech?

Miał racje tylko paru z nas miało w sobie coś z człowieka, ale nie mogę tego zrobić, zasady się zmieniły to prawda ale to, to za dużo bóg mi tego nie wybaczy.

Upadek [Stara wersja, przerwana bez odwołania]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz