Bolesna kara

1.6K 37 0
                                    

Około godziny dziesiątej rano Marcel otworzył oczy. Misiu leżał tuż przy jego głowie. Był zwinięty w kłębek.
- A gdzie Monster?! - wrzasnął chłopiec podnosząc się z łóżka.
Odetchnął z ulgą. Pies Nikodema leżał pod biurkiem. Chłopiec pogłaskał go. Wówczas jego oczom ukazał się pogryziony kabel od ładowarki do iPhona.
- Monster, czubku! - zawołał chłopiec podnosząc kabel z podłogi. - Wielkie dzięki! Teraz Nikodem będzie musiał zapłacić mi nie tylko za poduszkę ale i za ładowarkę! Wypad na dwór, psy! - dodał otwierając drzwi od swojego pokoju. Wziął Monsterka na ręce. Zawołał Misia. Po chwili był już w salonie razem z czworonogami.
Widok Szymona i Ady siedzacych przy stole, szczerze go zadziwił. Mężczyzna uczył małolatę geometrii. Ada podpierała brodę ręką. Widać było, że przerabiany materiał ją nudzi.
- Siema - rzekł chłopiec spoglądając na tatę. - Skąd się tu wziąłeś? Gdzie mama?
- A taka zamiana - rzekł Szymon. Na blacie masz śniadanie. Tylko umyj ręce po psie.
- Jasne sprawa. Co innego, gdybym niósł Misia, ale niosłem Monsterka... Rączki trzeba umyć.
Chłopiec w znakomitym humorze pobiegł do łazienki. Przemył ręce i twarz, wyczyścił zęby, po czym wrócił do salonu.
Z entuzjazmem podbiegł do kuchennego blatu. Zamurowało go.
- Co to ma być? - spytał patrząc na bułkę obłożoną sałatą, ogórkiem i pomidorem. - Tata... To moje? - dodał tym razem przerzucając wzrok na ojca.
- Twoje. My z Adą już jedliśmy. Smacznego.
Chłopiec naburmuszył się.
- Nie ma Nutelli? - spytał otwierając górną szafkę.
- Jest. W koszu na śmieci... - usłyszał w odpowiedzi.
Chłopiec zajrzał do śmietnika.
- Nie ma - westchnął.
- Marcel, zrobiłem dla ciebie śniadanie. Proszę teraz wziąć do ręki talerz, usiąść do stołu i jeść. Będziesz jadł warzywa. Już ja cię nauczę. Nie będzie ani lodów, ani chipsów, ani żadnych żelków... Skończyło się.
- Żelki będą... - westchnął chłopiec.
- Nie będą... Czytałem, że aromaty i barwniki dodawane do żelków są bardzo niebezpieczne dla zdrowia, a o zdrowie trzeba dbać...
- Idę do siebie...
- Marcel, wróć się!
Szymon podniósł się z krzesła. Podszedł do syna. Przyprowadził go do stołu. Położył przed nim talerz.
- Nie będę się z tobą pieścił. Za dziesięć minut śniadanie ma być zjedzone. Zrozumiano?
Chłopiec kiwnął przecząco głową.
- Tatuś, nie gniewaj się na mnie, ale ja jestem świadomym antyweganem... Ja nie jem warzyw, bo są pryskane szkodliwymi substancjami.
- Synek, te warzywa, które masz na talerzu dostaliśmy od babci Danki, która, zapewniam cię, nie prykała ich chemią. Możesz jeść spokojnie...
- Wujku, cackasz się z nim. Niech stoi w kącie, jak ostatnio - odezwała się Ada. - Zachowuje się, jak małe dziecko... Żałosne...
- Ktoś cię o coś pytał?! - wrzasnął chłopiec uderzając pięścią w stół. - Ała, moja ręka...
- Jakby wujek widział, jak się wczoraj odezwałeś do cioci, to dopiero byś dostał...
- Skarżypyta bez kopyta! Język lata jak łopata! - odparował chłopiec.
- Jak się odezwał? - rzekł Szymon patrząc na Adrianę.
- Tak się odezwał, że ciocię zamurowało. Potem bez pozwolenia wyszedł z domu i niewiadomo, o której wrócił... Jak my z ciocią poszłyśmy spać o dziesiątej, to Marcela jeszcze nie było. I widziałam, że ciocia płakała.
Marcel poczuł dreszcze na plecach. Bez słowa wziął do ręki bułkę. Zaczął jeść. Po pierwszym kęsie łzy stanęły mu w obydwu oczach.
Szymon nic nie odpowiedział na słowa Ady. Wstawił wodę na kawę. Patrząc w okno zastanawiał się nad tym, w jaki sposób ukarać chłopca. Nie chciał znów go bić, chociaż jego zdaniem młodemu należało się solidne lanie.
Podszedł do lodówki. Spojrzał na kalendarz. Wziął do ręki flamaster. Zakreślił datę dziesiąty sierpień.
Marcel wiedział, co to oznacza. Termin przeprowadzki przybliżył się w czasie o całe pięć dni. Chłopiec głośno załkał.
- Po jutrze wracamy do Torunia - oznajmił Szymon.
Marcelowi łzy spłynęły po policzkach.
- I przeprosisz dzisiaj mamę za to, że zrobiłeś jej przykrość. Tak?
- Tak - szepnął malec kiwając głową.
Adriana spuściła głowę. Zrobiło jej się żal Marcela. Nie przypuszczała, że wujek przesunie w czasie termin powrotu do Torunia. Ona też pragnęła zostać w Zajezierzu. Tu miała jezioro, hamak i Bartka.

Ojczym od matematyki 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz