VIII

360 27 3
                                    

Razem z Litwinką spędziły tak wiele nocy poprzedzających dzień, który odmienił ich życie na zawsze.

Na zapomnieniu.

Chciały nie pamiętać drogi, którą do tej pory uważały za bohaterską, a która – jak się właściwie okazało – była drogą prowadzącą do nieuchronnego upadku. Chciały nie pamiętać tych wszystkich przegranych walk, nieudanych relacji, tych wszystkich błędów. W świetle tego, co działo się w tamtych dniach, nawet zwycięskie bitwy i wygrane konflikty wydawały im się niczym więcej, niż tylko porażkami, kolejnymi pretekstami dla ich wspólnego państwa do jeszcze większego wysiłku, i tym samym – do jeszcze większych wydatków. To przez nie skarbiec był teraz pusty, a ich wspólny władca, król Korony Polskiej i wielki książkę Litwy, Stanisław August Poniatowski, nawet jakby chciał już naprawić swoje porażki i rozwiązać problemy Unii, to miał związane ręce.

W dzień czuły na plecach wzrok Iwana, Gilberta i Rodericha.
W nocy odnosiły wrażenie, że ci trzej pukają do ich drzwi.

Szukały sposobów na oddanie się słodkiemu zapomnieniu, niewiele z nich działało, lecz zawsze niezawodnymi „przyjaciółmi" okazywały się używki, a zwłaszcza od dawna znane im wszem i wobec alkohole... Swoje obawy, smutki i żale zatapiały najpierw w mocnym piwie, później w winie, a gdy te dwa zawiodły, postanowiły złamać jedną z najważniejszych zasad szlacheckich i... sięgnęły po wódkę. Kilka kieliszków wystarczało im, by cała noc mogła być spokojnie przespana.

Aż do tamtego pamiętnego dnia.
24 października roku Pańskiego 1795.

Zjawili się nad ranem.
Gilbert Beldschmidt. Roderich Edelstein. Iwan Jurijewicz Bragińskij.
Zdecydowani. Pewni swoich działań.
I przede wszystkim... znacznie od nich silniejsi.

Z początku, zamroczone alkoholem, nie mogły uwierzyć własnym oczom. Później, gdy już nieco otrząsnęły się, szybko pojęły, jak bardzo były słabe i niezdolne stawić im czoła. Nie dało już się udawać, że nic się nie dzieje. Nie dało się oszukiwać siebie więcej. Felicja i Eglė podjęły się walki.
Dzielnie broniły swojego domu. Razem. Ramię w ramię. Wtedy wydawało im się, że może jeszcze uda im się wygrać, że może wygnają wrogów poza swoje granice i życie znowu będzie takie jak dawniej.
Niestety, historia pokazała, jak bardzo te marzenia były nierealne.

Gdy udało im się dotrzeć do Warszawy, by namówić króla jeszcze do jakiegoś działania, po przekroczeniu bram miasta Felicja nagle pojęła, że straciła przyjaciółkę z oczu. Szukała jej między krętymi uliczkami miasta, krzyczała jej imię, z całego serca pragnęła ponownie ją ujrzeć... na próżno.

Nim się obejrzała, miasto już pełne było wrogich sił. Nawet nie zauważyła, kiedy dwóch rosyjskich Kozaków ścisnęło jej ramiona, by następnie zaprowadzić ją przed oblicze swojego pana.

- Kopę lat, kuzyneczko – W delikatnym, lekko chłopięcym tonie i charakterystycznym zaśpiewie rozpoznała Iwana. Boże, i pomyśleć, że głos ten brzmiał tak pięknie, że mógłby należeć do anioła, a nie do tego, jak się właśnie okazało, mordercy i szatana w ludzkiej skórze.

Felicja podniosła wzrok w jego stronę. Jasny ubiór i włosy personifikacji Carstwa Rosyjskiego zdawały się ledwie odstawać na tle ciemności panujących w pomieszczeniu.

- Kopę lat, Iwanie – rzekła Felicja, z trudem powstrzymując się przed syknięciem z bólu. W ustach poczuła metaliczny posmak własnej krwi. - Wyjaśnisz mi może, gdzie się właśnie znajdujemy? I co to właściwie za teatrzyk?

Starała się, by w jej wypowiedzi pobrzmiewała ta sama ironia i opanowanie, co zawsze, lecz w rzeczywistości miała ochotę krzyczeć. Tego było zdecydowanie zbyt wiele, a wbrew temu, co właśnie powiedziała, była w pełni świadoma zamiarów swojego kuzyna. Najlepiej by było, gdyby mogła wszystko zapomnieć...

Iwan natomiast zaśmiał się, dźwięcznie i cicho. I ponownie, anielsko i niczym diabeł zarazem.

- Wkrótce się dowiesz, droga kuzyneczko. – odparł tylko.

Ten ton zdecydowanie nie podobał się Felicji. Za każdym razem, kiedy jej drogi kuzyn mówił w ten sposób, oznaczało to, że ma w zanadrzu jakąś broń lub strategię, o której istnieniu bynajmniej nie chciał nikogo informować.

Nagle do pomieszczenia wpadł jakiś żołnierz z kozackiego oddziału. Po ukłonie i wypowiedzeniu wszystkich wojskowych tytułów i potrzebnych zwrotów grzecznościowych personifikacji Rosji (a tych Kozak do wypowiedzenia miał od groma), żołnierz rzekł:

- Iwanie Jurijewiczu... miejsce już przygotowano. – Przy okazji wypowiadania tych słów niepewnie spojrzał na Felicję, jakby zastanawiał się, czy Polka już się domyślała, co miało za chwilę nastąpić.

Nie, tego chwytu akurat domyślała się. Jej serce waliło niczym krakowski Dzwon Zygmunta. Z całej siły pragnęła, by ten koszmar się skończył, lecz z drugiej strony tak bardzo wiedziała, że to niemożliwe. Po raz kolejny poczuła bolesne ukłucie wyrzutów sumienia. Co z Eglė? Powinna myśleć także o niej.

- Doskonale. Możesz wyjść. – rzekł Iwan chłodno, machnąwszy od niechcenia ręką w powietrzu.

- Tak jest, Wasze Wieliczestwo! – zasalutował Kozak, po czym opuścił pomieszczenie. Po szeleście płachty Felicja domyśliła się, że przebywała w namiocie. Dziwne... jeżeli to był dom Iwana, to dlaczego nie czuła chłodu albo wręcz przeciwnie – gorącego upału? Gdy żołnierz wychodził z miejsca zdarzenia, do jej nozdrzy dobiegł zapach słonej morskiej wody.
A poza tym, Kozak nazwał Iwana „Waszą Wysokością"... od kiedy Iwan zaczął utożsamiać się z carską rodziną?

- Iwanie, po raz kolejny cię pytam – zaczęła z trudem Polka. – Gdzie jesteśmy i co to wszystko ma znaczyć?

Personifikacja Rosji po raz kolejny się zaśmiał. Dźwięcznie, pięknie jak Adonis.

- A ja po raz kolejny ci odpowiem, Felicjo. Wkrótce się dowiesz wszystkiego, czego powinnaś się dowiedzieć.

Dziewczyna ugryzła się w język. Taka odpowiedź była do przewidzenia, jednak stanowiła również swego rodzaju potwierdzenie, że to, co szykował dla niej kuzyn musiało być czymś naprawdę przerażającym.

Później wszystko nastąpiło w przeciągu kolejnych kilkunastu minut.
Kozak, który wcześniej przyszedł do namiotu, powrócił wraz z kolegą z oddziału. Chwycili Felicję pod pachy, nawet nie pomagając jej wstać, a raczej pozwalając, by powłóczyła nogami po ziemi. Ktoś z zewnątrz rozwarł przed nimi wyjście z namiotu. Światło słońca niemalże ją oślepiło. Wiatr smagnął ją w twarz niczym bicz. Żołnierze carscy nie zwracali na to żadnej uwagi, zachowywali się raczej tak, jakby nie zrobiło to na nich żadnego wrażenia. Nie wiedziała, dokąd zmierzali. Szli przez kilkaset metrów. Nagle stanęli. Spróbowała wstać, wyrwać się. Szybko została postawiona z powrotem na ziemi. Jej wzrok zdążył się już minimalnie przyzwyczaić do światła, a otoczenie zaczęło rysować się przed jej oczami.

„Czy to... to miejsce..." – pomyślała Felicja. – „To klify?"

- Dokładnie tak, droga kuzyneczko, to są klify. – Zza pleców dobiegł ją głos Iwana. Kozacy stanęli jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czekając na rozkaz swojego dowódcy.

Felicję bolała głowa. Prędko traciła siły.

- Już wkrótce, droga kuzyneczko, spełni się twoje marzenie i zapomnisz... wszystko.

Rzucono nią, niczym szmacianą lalką. Jak kamieńpoleciała prosto w dół.
Ostatnią rzeczą, o jakiej Felicja zdążyła pomyśleć, były klify. I to, żezaiste, były one tak ogromne i majestatyczne, jak w opowieściach podróżników. 


The Promise - |APH| fem!Poland x TurkeyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz