Rozdział 12. Jagger bomb

1.2K 152 40
                                    

Usiadł na kanapie, rozglądając się z niesmakiem po zawalonym wszystkim, co możliwe pomieszczeniu. Zawsze go ono obrzydzało, zresztą, nie tylko ono – całe mieszkanie zasługiwało na generalny porządek w wykonaniu Perfekcyjnej Pani Domu. Co jak co, ale Pacuła i czystość raczej niewiele miały ze sobą wspólnego.

– Pijesz coś? – zapytał Błażej.

– Obojętnie – odpowiedział z krzywym uśmiechem. Mógł podejrzewać, że zakończy się to kilkoma dniami milczenia, złamaniem Pacuły i przyleceniem do niego z podkulonym ogonem. Filip lubił myśleć, że to on rządził w ich układzie, że wystarczyło tylko ograniczenie kontaktu z Błażejem, by go zmiękczyć.

Niestety, coraz bardziej zdawał sobie sprawę ze swojej nieciekawej sytuacji. Może i mógł na chwilę ograniczyć kontakt, ale nie byłby w stanie całkowicie go zerwać.

– Piwo?

– Piwo – odpowiedział i westchnął ciężko. Kiedy Błażej wyszedł do kuchni po alkohol, wzrok Filipa zatrzymał się na lakierowanej, starej, typowo polskiej meblościance pamiętającej czasy komuny. Na jednej z półek dostrzegł zdjęcie kilkuletniego Błażeja, spoglądającego w jego stronę lekko przerażonymi oczami. Kto by pomyślał, że z tego słodkiego dziecka wyrośnie ktoś tak nieciekawy jak Pacuła. Zaraz jednak główna przyczyna tej przemiany dała o sobie znać, wydzierając się na swojego syna swoim ochrypłym, przepitym i przepalonym głosem. Ojciec Błażeja miał jakieś pretensje o zabieranie mu piwa z lodówki, krzyczał coś jeszcze o pasożytach i niewdzięcznikach, jednak na tym skończyły się podsłuchiwania Filipa. Telefon w jego kieszeni zawibrował, sięgnął więc po aparat, puszczając narzekania pana Pacuły mimo uszu.

Maciej. Na twarzy Filipa wykwitł mimowolny uśmiech, jednak tak szybko jak się on pojawił, tak też zniknął.

– To, kurwa, do sklepu se leć i nie truj dupy! – wrzasnął Błażej, wchodząc do pokoju, a Filip szybko wcisnął komórkę z powrotem do kieszeni. Serce podeszło mu do gardła, kiedy zobaczył niezadowoloną minę Pacuły, ale gdy zdał sobie sprawę, że ten niczego nie zauważył, odetchnął.

– Może być Tyskie?

– Może – odparł szybko, jeszcze nerwowo Filip, przeklinając się za swoje tchórzostwo. Nawet nie chciał dopuścić do głosu myśli, która podpowiadała mu, że najzwyczajniej w świecie zaczynał się Pacuły bać.

Oczywiście zaraz się za to zganił. On? On się przecież niczego nie bał.

***

Cały jego tydzień wypełniony był pracą. Lubił ją, zabieganie i posiadanie mnóstwa rzeczy na głowie również. Dzięki temu nie miał ani chwili na rozmyślenia, nie mógł w kółko zadręczać się minionym weekendem, bo zwyczajnie nie było czasu. A wiedział, że takie roztrząsanie sprawy Łukasza mogłyby go w końcu skutecznie zniszczyć. Całym sobą oddawał się więc firmie; wychodził rano, wracał późnym wieczorem, żeby zostać powitany ogromną kałużą w przedpokoju, a zdarzyło się, że również i czymś „grubszym". Raz nawet w to wszedł, zbyt zmęczony, żeby dojrzeć ciemną rzecz na białych płytkach. W tamtej chwili naprawdę bardzo znienawidził psa. Gdyby miał siły, to pewnie i by się na pchlarza wydarł, ale nie miał. Jedyne, co zrobił, to ściągnął buta i bez słowa, ale za to z pełnym abominacji grymasem na twarzy, skierował się do łazienki, żeby ściągnąć z podeszwy śmierdzącą niespodziankę.

Pies, jak można się domyśleć, nie wyraził żadnej skruchy. Radośnie kroczył za nim aż do umywalki, a kiedy Maciej usiłował pozbyć się brei, usiadł tuż przy jego nodze i obserwował.

– No i co się patrzysz? – zapytał Maciej. Chudy ogon momentalnie omiótł płytki w wyrazie radości. – Nie ma z czego się cieszyć, Quasimodo – prychnął, ale mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.

Gówniarz | bxb | - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz