«Rozdział 18»

1.4K 85 15
                                    

Po wyważeniu drzwi długo nie zastanawiałam się nad tym, co miałam zrobić. Szybko wybiegłam z pokoju, aby poszukać jakiegoś antidotum dla Theo. Nadal miałam cichą nadzieję, że jeszcze go uratuję, bo on nie mógł umrzeć, nie w taki sposób. Ale czy to wszystko znaczyło, że zależało mi na Raekenie? Przy nim moje serce zaczynało szybciej bić, oczy świeciły mi się niczym iskierki, policzki przybierały czerwonego odcienia, gdy mnie zawstydzał, a w brzuchu czułam przyjemne pulsowanie. Nie chce mi się wierzyć, że to motylki, ale co jeśli to prawda? Jeśli ja naprawdę zakochałam się w Theo? Nie, to nie może być możliwe.

Wybiegłam z pomieszczenia jak oparzona. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to duży, metalowy stół chirurgiczny. Podbiegłam do niego, a potem rozejrzałam. Leżała na nim jedynie strzykawka z jakąś substancją, więc bez wahania wzięłam ją do ręki i z powrotem wróciłam do Theo. Leżał tam blady niczym ściana i cały zimny. Pogładziłam go po policzku, zanim wstrzyknęłam mu antidotum w żyłę szyjną, z bólem patrząc na jego sztywne ciało. Czekałam tam, aby dał mi jakikolwiek znak, że jednak żył. Miałam nadzieję, że wstanie, przytuli mnie i powie coś miłego, ale z upływem czasu gasiłam kolejne płomyki nadziei, które mi zostały. Chłopak nie wykazywał żadnych reakcji życiowych przez kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt minut. Moje wszystkie płomyki właśnie zgasły.

Wyszłam z pokoju, aby nie patrzeć na martwe ciało chłopaka, bo to sprawiało mi jeszcze większy ból. Upadłam na kolana, pogrążając się w rozpaczy, gdy łzy leciały ciurkiem po moich policzkach. Nie udało mi się. Gdybym tylko wcześniej wydostała się z pomieszczenia, to Theo mógłby żyć, a teraz nigdy sobie tego nie wybaczę, bo to wszystko moja wina.

Wyciągnęłam ręce do góry, mówiąc pod nosem soczyste przekleństwa, a po chwili objęłam się dłońmi za głowę i z rozpaczy pociągnęłam za włosy. Gdy trochę się uspokoiłam, zauważyłam że wszystkie metalowe przedmioty latały w powietrzu. Metalowe noże, nożyce i wiele innych unosiło się właśnie nad ziemią.

Doskonale wiedziałam, że to wszystko robię ja tylko jak? Aby przekonać się, że miałam rację, wybrałam sobie jeden, mały nożyk, który lewitował najbliżej mnie. Wyciągnęłam dłoń w jego stronę i za pomocą siły woli zapragnęłam, aby wylądował tuż przede mną. Nożyk powoli, ale przyleciał na dokładnie to samo miejsce, które chciałam. To było niebywałe!

Zrobiłam dokładnie to samo z resztą rzeczy i wszystkie znajdowały się w miejscach, które tylko sobie zażyczyłam. Czyli to jednak prawda, że byłam chimerą, tak jak to wcześniej mówili Doktorzy i nagle wszystko stało się jasne. Chimery, tak samo jak wilkołaki, miały zdolność regeneracji. To dlatego wcześniej złamana ręka zagoiła się w natychmiastowym tempie, a moja wada wzroku zmalała do zera. Wszystko mi się najzwyczajniej zregenerowało.

Gdy usłyszałam charakterystyczny dźwięk stukotu metalowych butów, momentalnie poderwałam się na równe nogi wciekła niczym osa. Byłam gotowa zaatakować i bronić się za wszelką cenę, więc gdy do pokoju weszły te trzy postacie, zmrużyłam złowrogo oczy. Nim się obejrzeli, wszystkie metalowe noże przeszyły ciało jednego z nich, powalając go na ziemię, aż zaczął pływać w otchłani swojej krwi.

Jako że ich stroje wykonane były z metalu, z łatwością podniosłam kolejnego z nich do góry i przerzuciłam na drugi koniec pokoju. Gdy upadł na ziemię, z powrotem go podniosłam i umieściłam nad pojemnikiem z zieloną substancją. Bez zawahania wrzuciłam go do środka i z chęcią popatrzyłabym na to, jak się topił, ale wolałam dokończyć walkę z trzecim z Doktorów.

Dla ostatniego miałam coś specjalnego. Siłą woli powaliłam go na ziemię i posłałam uśmiech pełen zwycięstwa, zanim za pomocą drugiej dłoni przywołałam do siebie te same metalowe drzwi, które udało mi się wyrwać. Nim się obejrzałam, metalowe drzwi spotkały się prosto z ciałem tego stwora, miażdżąc je. Po chwili z powrotem uniosłam je nad jego ciałem i ponownie upuściłam z całej siły. Powtarzałam tą samą czynność, aż pozbyłam się całej złości. Wraz z ostatnim zmiażdżeniem głośno krzyknęłam, zdzierając gardło, aż upadłam na kolana. Po moich policzkach ponownie leciały łzy, które mieszały się z rozbryzganą krwią Doktorów, ale nie zwracałam na to uwagi. Wolałam pogrążyć się w swojej rozpaczy.

Nagle z pokoju obok usłyszałam głośne zachłyśnięcie powietrzem, jakby ktoś próbował je szybko złapać, a potem rozeszło się echo kaszlu. Wiedziałam, że czasami mój mózg lubił płatać mi figle, więc nie robiłam sobie żadnej nadziei na powrót Theo, ale gdy usłyszałam swoje imię, natychmiast wstałam z ziemi i ruszyłam do drugiego pokoju. Gdy tylko zobaczyłam Theo siedzącego na posadzce, na moją twarz wszedł szeroki uśmiech. Szybko podbiegłam do bruneta i rzuciłam mu się na szyję.

- Mój Boże! Theo, ty żyjesz! - odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość. - To naprawdę ty.

- Tak, to ja - uśmiechnął się delikatnie i potarł swoim kciukiem o mój policzek, nie martwiąc się, że byłam ubrudzona krwią. - Uratowałaś mi życie.

- Co ci w ogóle odbiło, żeby nas tutaj przywozić!? - krzyknęłam, gdy w końcu dotarła do mnie rzeczywistość, w jakiej się znajdowaliśmy. - Ciebie gdzieś wcięło, a mnie porwano, przez co dowiaduję się, że jestem chimerą i mam telekinetyczne zdolności!

- To nie do końca był przypadek - wstał na nogi i podrapał się dłonią po karku w zakłopotaniu. - To Doktorzy Strachu upatrzyli sobie ciebie za kolejny punkt badań. Ja cię im tylko dostarczyłem, bo powiedzieli, że potem cię zostawią. Chciałem cię chronić, ale było już na to za późno. Teraz jesteś taka jak ja. Doszczętnie zepsuta.

- Że co? - czułam, że narastała we mnie złość przez którą stolik w poprzednim pokoju zatrząsł się, robiąc huk.

- Wysłuchaj mnie do końca. Chciałaś prawdy? To zaraz jej dostaniesz - westchnął, łapiąc się za głowę. - Wszystko zaczęło się od momentu, kiedy przyjechałem do Beacon Hills. Współpracowałem z Doktorami i robiłem eksperymenty na innych nastolatkach, zamieniając je w coraz to nowe chimery. Od samego początku coś mnie w tobie intrygowało. Najpierw miałem w planach zamienienie i ciebie, ale poznałem cię trochę bliżej. Jednak gdy Doktorzy się o tym dowiedzieli, najzwyczajniej chcieli mi ciebie zabrać i zrobić najpaskudniejszą rzecz pod słońcem. Niedawno wynaleźli nowe połączenie do stworzenia tej idealnej chimery, a wszystko działo się za szybko. Obiecali, że nic ci nie zrobią pod warunkiem, że przeprowadzą tylko niewinne badania. Zgodziłem się i osobiście cię tam zawiozłem. Po czasie dowiedziałem się, że jesteś chimerą z nowymi zdolnościami, a teraz chcieli cię tylko sprawdzić, czy rzeczywiście eksperyment im się udał. Strasznie cię przepraszam. Wiedz, że bardzo mi na tobie zależy i nie chciałbym, aby stało ci się coś złego.

- Gdyby ci zależało, to byś do tego, kurwa, nie dopuścił - powiedziałam ze łzami w oczach i biegiem opuściłam budynek.

~ritegs~

EDYTOWANY

anywhere but with you → theo raekenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz