17 Zdrajca

2.3K 180 5
                                    

-Ładny ma pan dom, panie Collins -usłyszałem, a w progu stał gruby mężczyzna w garniturze.

Próbowałem wstać, ale zaraz zająłem z powrotem swoje miejsce dzięki dwóm gorylom mojego gościa. Mimo wszystko, starałem się zachować zimną krew i spokojnie opadłem na fotel słuchając co ma do powiedzenia grubas. 

-Proszę się nimi nie przejmować, nie są groźni - powiedział zajmując miejsce przede mną i wskazując na dwóch łysych za  nim. Na jego słowa uniosłem jedną brew sugerując mu jak bardzo głupio to zabrzmiało.

-Zajmują się po prostu moim bezpieczeństwem. Każdy potrzebuje kogoś do obrony prawda? - powiedział po czym, złapał za fotografię, którą kilka minut temu trzymałem ja.

-Ach pana żona - powiedział zachwycając się Madelaine - te delikatne rysy twarzy i hipnotyzujące spojrzenie, kobieta marzenie - mówił - a to zapewne pana Holly.

-Cheryl- poprawiłem

-Ach tak, to Cheryl, cudowne dziecko. Słyszałem, że miewa kolki, czy to uciążliwe również dla rodzica?

-Dziecko nigdy nie jest uciążliwe - powiedziałem stanowczo, starając się nie panikować tym, że mężczyzna zaskakująco dużo wie o mojej rodzinie.

-Widzi pan, panie Collins, jak mówiłem każdy z nas potrzebuje kogoś do obrony. Pan broni te dwie cudowne kobiety - powiedział odkładając zdjęcie na miejsce - ale bezskutecznie- dokończył patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. Mężczyzna oparł się o fotel i złożył dłonie, uważnie przyglądając się mojej reakcji. Z początku nie dotarło do mnie to co powiedział, ale potem zrozumiałem. 

-Gdzie one są!- poderwałem się, ale goryle zaraz powstrzymały moje ruchy prowokując do ponownego zajęcia miejsca - gdzie one są?- wycedziłem wściekły z łzami w oczach.

-Spokojnie, Pani Collins poszła z nami na ugodę więc nic jej nie grozi. 

-Czego chcesz?

-Pana.


W tym samym czasie w domu Hektora.

Hektor

-Luke?! -krzyknąłem szukając czegoś co mogłoby nam pomóc.

-Nie mam jeszcze nic.

-Nick jak mogłeś nam tego nie powiedzieć wcześniej.

-Wybacz, ale regulacja brwi była ważniejsza, oki? Tania przyjmuje dwa razy w tygodniu, wiesz jaka musi być zabiegana?

-Przysięgam Ci, że w końcu się...- powiedziałam, łapiąc chłopaka za koszulkę.

-Mam - odciągnął mnie głos chłopaka, siedzącego przy komputerze.

-Pokazuj.

-Nowa lista gości.

-Brakuje.

-Kogo?

-Ruskiej szychy, zamiast niego pojawił się Roman Koniuszczenko, ukraiński magiel forsy.

-Mamy kogoś u niego? 

-Mamy, nawet dwóch - powiedział, odsłaniając ekran. Na monitorze pojawiał się profil Dantego, mojego starego przyjaciela, którego musiałem prosić w tej sytuacji o pomoc i Collinsa, który należał do nas.

-Zdrajca.

-Uważaj na słowa Nick, to jeszcze nic nie znaczy.

-Poważnie? to jak niby to wytłumaczysz?

-Ich lokalizacja - rzuciłem, szukając szczegółów na tablecie. 

-To do Willa. 

-Co? Nie wpuściłby ich do siebie, nie do domu- zacząłem powoli, przyglądając się zdjęciu naszego kumpla.

-Nie musiał ich wpuszczać. Jego chip został aktywowany jakieś cztery minuty temu. 

-Przeszedł na ich stronę! Pięknie, najlepszy strzelec. Zajekurwabiście - nie panikuj.

-Nie panikuj? Mam delikatną skórę, a to ja ostatnio wykradłem mu z domu masło orzechowe, więc błagam Cię nie mów mi żebym nie panikował!

-Ukradłeś mu masło orzechowe? - spytał Luke.

-Tak, matka ostatnio wprowadziła zdrowe odżywianie, a Mad kupiła sporo dobrych rzeczy...

-Możecie się skupić. Dzieje się coś.

-Jego chip się przemieszcza. 

-Możesz ustalić ilu ludzi będzie łącznie z obstawą na tym przyjęciu?

-Jasne, ale trochę z tym zejdzie. 

-Więc bierz się do pracy.



Will


-Panie Collins nie będę owijał w bawełnę. Chcę przeszmuglować tu sporą sumę pieniędzy i zależy mi na czasie, gdyż nie zamierzam się bawić w wojnę gangów jaką oferuje jeden z ulicznych złodziejaszków. 

-Nie zamierzasz dołączyć do...

-Ależ skąd, to głupie. Mnóstwo osób się na to nie zgodzi, każdy przyjechał ukręcić swój interes, w tym ja. 

-Czego więc chcesz ode mnie?-spytałem.

-Jest pan synem dyrektora bardzo dużej korporacji.

-Nie utrzymuje dobrego kontaktu z ojcem - nie mal od razu rzuciłem.

-Nie musi pan. Wystarczą geny, trochę sprytu i kradzież legitymacji. Przeleje pan pieniądze na dwanaście różnych kont, tak aby każdy myślał, że jest to inwestycja w małe przedsiębiorstwa,  my zaś wyślemy fałszywe pieniądze na firmę, które będzie musiał pan podmienić w sejfie. 

-Tylko tyle?

-Dokładnie, tylko tyle i aż tyle. Radzę się panu śpieszyć, pana żona długo nie wytrzyma - Powiedział, a następnie podsunął mi mały magnetofon, z którego wydobywał się głos Madelaine, błagającej o pomoc. 

-Co jej zrobiłeś?CO JEJ KURWA ZROBIŁEŚ?- poderwałem się, za co dostałem od jednego z łysoli.

-Pani Collins, myślałem, że jest pan profesjonalistą, a nie chłopaczkiem z rozchwianymi hormonami. Ma pan 3 dni na załatwienie tego, potem wie pan co się z nimi stanie.

-Przysięgam Ci, że jeżeli spadnie chociaż jednej głos z głowy...

-To zależy tylko od pana- powiedział uśmiechając się drwiąco - zaprowadźcie pana Collinsa do Sally, niech mu wszystko wytłumaczy.

-Kim jest Sally?- Nie uzyskałem, jednak odpowiedzi na to pytanie.




 Piszcie komentarze co myślicie i jak może wyglądać dalsza część opowiadania. Wasze pomysły bardzo pomagają przez co znacznie łatwiej się pisze. Im więcej was tym większa chęć do pisania <3

Dla Was Wszystko!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz