Trzy

107K 4.1K 1.6K
                                    

Na dworze robiło się coraz chłodniej, co było normą w stanie Minnesota. Liście dawno spadły z drzew, mimo że była to dopiero połowa października. Po lekcjach dorywczo przychodziłam zajmować się szkolnym lodowiskiem, wylewać równo wodę i kontrolować czy lód nie łamie się pod ostrzami łyżew.

Zastanawiając się skąd wzięła się we mnie miłość do tego sportu uznałam, że mimo iż moi rodzice nienawidzą jakiejkolwiek styczności z lodem - zaszczepili we mnie cząstkę tego, co kocham. Mój ojciec w młodości trenował gimnastykę akrobacyjną. Zawsze mówił, że mimo ogromnej pasji, wielu obozów i niezliczonych godzin treningów - poddał się zbyt wcześnie. Uległ presji kolegów ze szkoły, którzy często wyśmiewali jego zainteresowania.

To działa tak, że jeśli robisz coś, czego innym nawet by się nie śniło od razu jest to brane za zupełnie dziwne.

Tak było w jego przypadku.

Moja matka zaś zawsze lubiła pływać. W sobotnie ranki, jako dzieciak uciekała na pobliski basen i trenowała cały dzień. Liczyła za każdym razem ile basenów udało się jej przepłynąć, a każdy wynik zapisywała na ostatniej stronie podręcznika od angielskiego. Jednak i ona porzuciła ten sport wraz z okresem liceum, gdy jej ówczesna, licealna miłość wykrzywiła się na wieść, że jej pasją jest liczenie długości basenu, które przepłynęła.

Kiedy urodziłam się ja, od urodzenia zapisana byłam na pierwsze lekcje obu byłych zainteresowań moich rodziców. Przyznaję się, zajęcia bardzo lubiłam, jednak nie czerpałam z nich wystarczająco przyjemności.

Teraz, gdy mogę płynąć po lodzie przy okazji mogąc swobodnie tańczyć, bez oporu wody - jestem w łyżwiarstwie zakochana.

Tego dnia po raz pierwszy od dłuższego czasu mogłam znów wejść na lód i zacząć ponownie sunąć po nim w rytm muzyki. Na trybunach, jak i w całym budynku nie było ani jednej żywej duszy. Dźwięk ostrzy głucho odbijał się od ścian.

Po raz pierwszy, gdy postawiłam pierwsze kroki na lodzie, nie czułam, jakbym zupełnie zapomniała jak się jeździ. To było uporczywe uczucie, które towarzyszyło mi po każdej przerwie w jeździe. Wtedy musiałam na nowo uczyć się sunąć po lodzie, co zajmowało mi zbyt wiele czasu. Teraz, pojechałam przed siebie od razu. Przeżyłam wewnętrzne, prywatne zwycięstwo, które dostarczyło mi dozę szczęścia.

Zaczęłam od skoków, które znam. Toe loop, euler i loop. Czułam, że niewłaściwie ląduję przez co zaczęłam być lekko poirytowana. Znów powtórzyłam euler, który zakończyłam już prawidłowo. Zaczynając loop, straciłam równowagę przy czym nie wykonałam obrotu. Dojeżdżając do bandy ciężko westchnęłam. Wiedziałam, że czeka mnie z powrotem dużo pracy. Między innymi dlatego, że obiecałam sobie, że nauczę się Axela - najtrudniejszego skoku krawędziowego, którego wykonanie śniło mi się po nocach.

Nagle, usłyszałam czyjeś rozmowy. Spojrzałam w kierunku trybun, dostrzegając zbierającą się drużynę hokeistów wraz z trenerem, który spoglądał prosto w kierunku lodu, rozmawiając przy tym z Adamem, który był wyraźnie poirytowany.

Wzruszyłam ramionami, poprawiając nauszniki. Wiedziałam, że muszę ustąpić lodu dla drużyny, dlatego też wykonując wypad, a następnie skacząc toe loopa - skierowałam się ku wyjściu. 

Na moje nieszczęście, wykonując skok zaliczyłam bolesny upadek prosto na taflę grubego lodu, który boli tysiąckroć razy bardziej niż świeżo wylany asfalt.

Usłyszałam śmiech, który znam doskonale. Podnosząc się, posłałam Adamowi zimne spojrzenie i otrzepałam spodnie.

- Adam, zachowuj się, bo zupełnie skreślę cię z listy, jasne? - zwrócił się do niego chłodnym tonem trener. - Hej, jak ci na imię? - spojrzał w moją stronę, kiwając głową.

- Ja? Um, jestem Maley Watson. Przecież mnie pan zna, chodziłam na pana treningi dwa lata temu - odpowiedziałam nieco zmieszana, zsuwając z nóg prawą łyżwę.

- Wybacz, zupełnie nie mam pamięci do imion - wytłumaczył się, przerzucając kartki w swoim notatniku. - Dobrze jeździsz - rzucił krótko, na co ja zareagowałam szerokim uśmiechem.

- Jeśli to jest dobra jazda, to ja jestem kapitanem bez wstępnych testów, trenerze - wtrącił Adam, posyłając mi swój łobuzerski uśmiech, którego nie znoszę.

Westchnęłam głęboko, zdejmując nauszniki i pakując swoje rzeczy do torby.

- Siedź cicho, Farrow - wymruczałam pod nosem, posyłając mu ostatnie spojrzenie, po czym kierując się w stronę wyjścia.

- Powtarzam ci dziesiąty raz, Adam. Nie będziesz miał żadnej dzikiej karty, rozumiesz? Ominęło cię półtora miesiąca treningów, nie jesteś w formie. Jak mogę dać wygrać tobie, gdy Beniamin daje z siebie tysiąc procent?

- Nie widzi trener, że on robi to tylko i wyłącznie dla sławy?

- Póki co roku wygrywamy mistrzostwa - nie, nie widzę - zdążyłam usłyszeć, znikając za plastikowymi siedzeniami trybun.

Nigdy nie sądziłam, że Beniamin Davis kiedykolwiek odważy się przejąć pałeczkę Adama Farrowa w drużynie, przy tym ogromnie działając mu na nerwy. Właściwie, nie spodziewałam się tego po nikim. Teraz, gdy ogniwo jest zupełnie osłabione, wszyscy z drużyny nastawieni są na łatwy cel. Widzę, jak Adam patrzy na nich z zazdrością, bo czuje, że pusta luka w drużynie została wypełniona zdecydowanie za szybko.

Śmiało mogę powiedzieć, że tak jak bardzo nienawidzę Adama, tak bardzo jest mi go w tym momencie szkoda.

Perfectly Wrong - W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz