Obudziłam się znowu o 6 rano, było mi chłodno. Zauważyłam, że okno było otwarte, chociaż pamiętam, że go nie otwierałam. Zamknęłam okno i miałam już iść dalej spać, ale zapomniałam, że dzisiaj poniedziałek. Przebrałam się w białą bluzkę z czarnym napisem " Sweet " i czarne spodnie (jakie, to sobie tu wymyślcie :) ~~autorka), poszłam do łazienki, ogarnęłam się, wzięłam poranny prysznic i była już o dziwo 6:37. Wróciłam do pokoju i zobaczyłam kartkę na moim biurku, jej treść " Słodko wyglądasz gdy śpisz. Dzisiaj też przyjdę ~~J" *. Zastanawiałam się, kto to może być, ale z myślenia wyrwała mnie mama wchodząca do pokoju.
- Amelia! Chodź na śniadanie! - krzyknęła, jakbym była głucha - już!
- No dobrze - odpowiedziałam jej cicho -
Cicho zeszłam do kuchni zjeść śniadanie. Oczywiście na śniadanie były kanapki, bo według mojej mamy " kanapki są najlepsze na śniadanie ". Gdy zjadłam, poszłam na górę do mojego pokoju, spakowałam potrzebne rzeczy do plecaka, wzięłam plecak, wyszłam z pokoju , założyłam buty i wyszłam bez pożegnania. Oczywiście spotkałam przed moim domem zniecierpliwioną Viki.
- No nareszcie! - krzyknęła. Czemu każdy dzisiaj do mnie krzyczy? >-< - Czekałam na Ciebie chyba z pół godziny!
- ... To po co czekałaś? -zapytałam się- A i w ogóle która godzina?
- Czekałam, bo chciałam, a i jest 7:30. - odpowiedziała mi -
- Chodź do szkoły! Szybko! - krzyknęłam do niej, a ona tylko zrobiła skwaszoną minę, ale nie odpowiedziałam jej -
Mamy trochę daleko do szkoły, a skoro jest niedaleko parku, to przeszłyśmy najkrótszą drogą, oczywiście znów było słychać i widać szelest krzaków, nawet kilka razy. Dotarłyśmy do szkoły kilka minut przed lekcją. Na nieszczęście dzisiaj była kartkówka. Dałam radę odpowiedzieć tylko na parę pytań, ale na szczęście lub nie, zadzwonił dzwonek. Po lekcjach poszłam z Viki do parku, trochę w nim przesiedziałyśmy, a potem wróciłyśmy dłuższą drogą, bo Viki, bała się wracać sama ze mną lasem. Chociaż zawsze lubiła las, teraz coś się zmieniło, ale nie wiem co. Minęła chyba godzina i byłyśmy pod domami. Pożegnałyśmy się, mamy nie było, bo znowu pewnie pojechała do pracy. Weszłam do domu, zdjęłam buty i poszłam do pokoju. Popatrzyłam na zegarek wiszący w pokoju, wskazywał godzinę 18:42, a mama zawsze w poniedziałki wraca po północy, więc miałam wolny dom. Zadzwoniłam do Viki, pomyślałam, że może do mnie przyjdzie.
- Hej Viki!
- Hej Amelia! -usłyszałam ją w słuchawce-
- Chciałabyś do mnie przyjść? -zapytałam, chociaż miałam małe szanse, żeby przyszła-
- Okej, zaraz będę. Pa!
- Pa! - rozłączyłam się -
Po chwili usłyszałam dzwonek. Otworzyłam drzwi i stała tam Viki. Przywitałyśmy się, ogólnie gadałyśmy o różnych sprawach, ale najciekawsza chyba była o tych wiadomościach.
- Viki, a słyszałaś o tym "Jeffie the killerze"? -zapytałam, natychmiastowo dostałam odpowiedź-
- No w wiadomościach tak. Ale pierwszy raz słyszę - przekręciła głowę w bok, popatrzyła na zegarek - Muszę już iść, pa Amelia! -pożegnała się i wyszła-
Siedziałam patrząc się w drzwi którymi wychodziła Viki.Usłyszałam jak coś się tłucze w moim pokoju. Poszłam zaciekawiona i zobaczyłam tam chłopaka w białej bluzie, białej skórze jak ściana i co najciekawsze... miał rozcięte policzki w pozycji "uśmiechu". Przypomniało mi się, że to ten "Jeff The Killer" z wiadomości, przestraszyłam się, co jego najwyraźniej lekko rozbawiło, chociaż trudno było to zobaczyć, skoro ma wycięty "uśmiech" na policzkach. Szybkim ruchem przygniótł mnie do ściany, wyciągnął swój noż i przyłożył mi go do mojej szyi, wystraszona cicho i wolno przełknęłam ślinę.
CZYTASZ
Jeff The Killer
Horror[CRINGE WARNING] To nie będzie jakieś Love Story, więc nie czekajcie na jakąś miłość między Jeffryjem, a Amelią. Amelia - zwykła szesnastolatka, mająca jedną przyjaciółkę Victorię, poniżana i w ogóle Victoria - przyjaciółka Amelii, szesnastolatka ma...