Dzisiaj obudził mnie telefon od menedżera. Dzisiejszy budzik brzmiał: Gdzie ty do cholery jesteś? Pięknie. Musiałem ubrać się w mniej niż nanosekundę, w tyle samo wyjść z domu i dojechać do pracy. Poniedziałek. Szkoda, że nie ma jakiegoś poniedziałku trzynastego. Wtedy moje lenistwo i chęć myślenia do nocy o mało ważnych rzeczach mógłbym zwalić na przesądy. Szkoda. Musiałem myśleć pozytywnie. Dzisiaj przecież ważny dzień. Moja pierwsza wspólna kolacja? Albo obiad z ukochaną. To będzie piękny dzień. Mam na ten wieczór całe pięćset złoty. Bogacz. Wszystkie oszczędności życia wydane w jeden dzień. Na coś co może skończyć się uderzeniem w policzek. Super. Szanse na powodzenie są raczej duże. Jakoś dam radę. Koniec myślenia. Śpieszę się do roboty! Włączyłem tryb turbo. Buty, skarpety, spodnie, koszulka. Wymieniałem bardzo szybko, jednocześnie zakładając wymienione elementy garderoby. Wyszedłem z mieszkania. Oczywiście na dworze padało. Pogodynka nie zapowiadała żadnej ciekawej zmiany. Pobiegłem na przystanek. Autobus miał odjeżdżać, ale kierowca na mnie poczekał. Wszedłem lekko mokry. Autobus ruszył i modliłem się, żeby nie było korków. Autobus toczył się po jezdni jak emeryci w drodze na cmentarz. To było okropne. Patrzysz w okno, potem w zegarek, znowu w okno. Czas mija, a ty nadal w miejscu. Autobus zbliżał się na mój przystanek. Uznałem, że wysiądę jeden przystanek szybciej. Pobiegnę do pracy. Ominę korki i będę trochę szybciej. Może mnie nie zjedzą w pracy. Autobus zatrzymał się, a ja wybiegłem jak biegacz olimpijski. Moje buty uderzały w betonowy chodnik. Woda ochlapała mi spodnie, ale się nie przejmowałem. Ujrzałem z daleka drzwi mojej restauracji. Biegłem i nareszcie dotarłem. Wszedłem przez zaplecze, żeby nie odrzucać gości. Wbiegłem ukradkiem do szatni i przebrałem się w robocze ciuchy. Nagle wszedł menadżer.
- Gdzieś ty do cholery jasnej się podziewał? Masz dwadzieścia trzy minuty spóźnienia! Jeszcze raz to się powtórzy to porozmawiamy o twojej przyszłości w naszej firmie! - wykrzyczał zdenerwowany.
Zamilkłem i udałem się na salę. Nie miałem humoru, byłem wręcz bardziej wkurzony od menadżera za te krzyki. Nie znoszę krzyku, to oznaka bezradności. Widać, że on jest słaby psychicznie, ja się nigdy tak nisko nie upadnę. Przyszli pierwsi goście, już chciałem mówić w kuchni, że znowu gulasz. Tym razem nie był to nasz staruszek. Zapomniałem, że jedyne co może teraz zjeść to piasek na cmentarzu. To właściwie go teraz zjadają. Robaki. Wstrętne. Dlaczego o tym myślę? Do roboty. Podszedłem do naszych klientów i odebrałem zamówienia. Poszedłem do kuchni i zacząłem wymieniać. Robiłem to co zwykle. Jak prawie każdego dnia. Monotonność, nie lubię tego, ale musiałem się przystosowywać. Po co? Żeby mieć pieniądze, żeby chodzić w modnych ciuchach. Bez sensu. Czemu pieniądze kierują ludźmi, są inne lepsze wartości i ludzie o tym wiedzą. Inni nawet przekładają zamienniki ponad pieniądze. Rodzina? Przyjaciele? Wiedza? Nic dla nich nie jest tak ważne jak pieniądze. Praca mijała bardzo szybko. Noszenie talerzy, zbieranie talerzy. Przyjmowanie zamówień, rozkaz dla kucharzy.
Powoli zbliżała się godzina, na którą czekałem cały dzień. Godzina szesnasta zbliżała się malutkimi kroczkami. Byłem taki wesoły. Wybiła upragniona godzina. Szybka trasa do szatni. Zmiana warty. To znaczy, druga zmiana wchodzi na salę. Idealnie zgrali się z czasem. Kiedy ja wchodziłem do szatni, oni wychodzili ubrani pracować. Szybko przebrałem się w mój garnitur, w którym przybiegłem. Nie przybiegłem. Zanik pamięci krótkotrwałej. Przecież przyszedłem w innych ciuchach. Przebrałem się w szatni w garnitur. Mój mózg szwankuje. Trzeba dać mu odpocząć. Wyszedłem z mojego miejsca pracy. Udałem się do najbliższej kwiaciarni. Poprosiłem kasjerkę o bukiet róż, najładniejszy jaki mają. Pani zaczęła składać kwiatki do kupy. Z każdym kolejnym nabierały jakiegoś charakteru. Jakby każda róża znaczyła co innego. Jedna miłość, druga prawdę, trzecia zaufanie. Kiedy pani skończyła bawić się z dokładaniem kwiatów, zaczęła przyozdabiać bukiet. Jakieś lakiery, wstążki inne rośliny, liście i wszystko co można włożyć, żeby cena była wyższa. Sto złotych. Tyle wyniosło mnie parę kwiatków. Dałem jej banknot. Policzyłem, że zostało mi czterysta. Na kolacje i ewentualne zachcianki mojej luby. Spojrzałem na zegarek. Szesnasta dwadzieścia-pięć. Pora iść na miejsce spotkania. Ułożyłem włosy jak wtedy w sądzie. Garnitur, kwiaty, idealny wygląd. Nie chcę, żeby kojarzyła mnie z niepoukładanym chłopaczkiem, mieszkającym w mieszkaniu po rodzicach. Powoli zmierzałem w stronę umówionego miejsca. Mała kawiarnia zaraz w centrum. Bardzo blisko była też restauracja, do której mieliśmy iść z Kasią. Przeszedłem przez ulicę i ujrzałem tą kawiarnie. Dzisiaj było w niej pełno ludzi. No cóż. Czekam na nią. Minęło paręnaście minut. Nagle zobaczyłem ją. Szła, nie widziała mnie jeszcze. Piękne lekko zakręcone włosy, jej piękny uśmiech. Jeszcze ubrała taką seksowną sukienkę. To chyba niemożliwe, ale właśnie zobaczyłem anioła. Chyba muszę iść do kościoła i powiedzieć księdzu co widziałem. Ujrzała mnie. Uśmiechnęła się jak zwykle – cudownie. Ściemniało się. Podeszła do mnie.

CZYTASZ
To Ona
Mystery / ThrillerSandro, zwykły człowiek, kelner. Podczas jego zwyczajnego dnia dochodzi do dziwnego incydentu. Sandro zostaje pozostawiony przed ważną decyzją, czy zależy mu na osobie której całkowicie nie zna? Czy jest gotowy poświęcić życie, żeby rozwiązać zagadk...