XVI

1.8K 251 120
                                    

 Na twarzy Yuty po raz kolejny tego dnia pojawił się bolesny grymas

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

 Na twarzy Yuty po raz kolejny tego dnia pojawił się bolesny grymas. Dałby sobie głowę uciąć, że usłyszał cichy głos Taeila rozkazujący mu przestać tak wszystko przeżywać i brzydko to pokazywać, bo w końcu mu to zostanie. A złość i irytacja przystojności szkodzą.

Koniec lekcji oznaczał tylko jedno — spędzenie czasu w bibliotece. Jeszcze jakieś dwa tygodnie temu już by tam pędził, prawie łamiąc nogi i narażając swoje życie na szybki koniec, jednak teraz wszyscy doskonale znali przyczynę tego nagannego ociągania się przed odwiedzeniem małej oazy spokoju, niestety już zbezczeszczonej przez osobę w czarnym mundurze. W dodatku wcale nie pomagał fakt, że nerwy tej samej osoby miały w niedługim czasie zostać w okropny sposób wystawione na próbę przez jej przyjaciół. A głównie on ma się do tego przyczynić.

Westchnął ciężko. Skoro przewodniczący szkoły we własnej osobie zatwierdził ten pomysł to czy był jakikolwiek sens dalej walczyć? Zdecydowanie za dużo nad tym myśli. Wyprostował się wtem, uniósł głowę i, próbując wyglądać na dumnego i zadowolonego, ruszył żwawiej w kierunku biblioteki. Może jednak nie będzie tak źle.

Pomieszczenie, wypełnione po brzegi książkami, zionęło pustką, czyli sytuacja codzienna, która Yuty już w ogóle nie dziwiła, zdążył przywyknąć. Jednak naprawdę nie rozumiał czemu wszyscy omijają ją szerokim łukiem, przecież to idealne miejsce do wyciszenia, nauki, a nawet niemych spotkań. Nie trzeba było od razu czegoś wypożyczać, wystarczy sama obecność, bibliotekarka nie gryzie.

Omiótł spojrzeniem najbliższe otoczenie. Sicheng powinien tutaj być czy tego chciał, czy nie, więc czemu nikt go nie przywitał. Oczywiście Yuta w głębi serca gorąco liczył na to, że jego podopiecznemu, ironicznie mimo największych chęci, nie uda się dotrzeć do biblioteki. Już zaczął czuć ulgę, już chciał w radosnej samotności złamać kilka zasad i przebiec między półkami, zbyt głośno wychwalając ich zawartość, gdy zza jednej z nich wyszedł powoli Chińczyk. Przywitał Japończyka tym samym dziwnym uśmiechem, jak kilka dni temu podczas porannego spotkania, z którego jeden z nich ledwo uszedł z życiem.

Humor Yuty momentalnie był tak niski, że prawie zrobił dziurę w podłodze.

— Dzień dobry — przywitał się niepewnie, zachowując należyty dystans. Nie miał pojęcia czym Sicheng go dzisiaj zaskoczy.

 Zaś sam Chińczyk bez słowa ruszył w stronę chłopaka, na co ten z przyspieszonym nagle oddechem, odruchowo zasłonił twarz rękami. Po chwili dotarło do niego, że się niechcący ośmieszył, gdyż Sicheng postanowił tylko agresywnie zamknąć za nim drzwi. Ich spotkanie jak zawsze musi rozpocząć się od jakiejś łapiącej za serce akcji, to już chyba taki urok ich specyficznej znajomości.

— Dlaczego nie przychodzisz tu jak powinieneś? — spytał Chińczyk, biorąc stojący gdzieś z boku stos książek i idąc z nimi tylko w sobie znanym kierunku. Oby tylko nie chciał ich wyrzucić przez okno, pomyślał Yuta, jednak zaraz zszedł na ziemię, analizując pytanie. Rzeczywiście, odkąd Sicheng odbywa taką karę a nie inną to Japończyk z ciężkim bólem serca przestał odwiedzać bibliotekę, jednak nie widział powodu, żeby sprawca tego wszystkiego powinien o tym wiedzieć.

— Gdzie jest napisane, że muszę tu przychodzić codziennie? — odpowiedział pytaniem na pytanie, możliwe, że trochę zbyt bezczelnie.

Usłyszał prychnięcie spomiędzy regałów. Chyba przeżyje. Chyba przeżyje. Postanowił podejść bliżej chłopaka i zobaczyć co robi, bo naprawdę zaczął się martwić o te książki, które zabrał, a zaległa cisza nie uspokajała go wystarczająco. Cały czas pamiętał o dystansie. Wyjrzał jednym okiem zza regału. Sicheng uważnie oglądał książki i próbował przypasować je do odpowiednich działów.

— Myślisz, że nie wiem o twoim małym, maleńkim sekreciku?

 Czym.

Po ciele Yuty przeszły nieprzyjemne dreszcze na dźwięk słowa „sekrecik", więc zaczął gorączkowo myśleć. Przecież to niemożliwe, żeby on w tak krótkim czasie czegokolwiek się dowiedział, to samo szło do reszty — nikt nie mógłby przypadkowo powiedzieć trochę za dużo, a już na pewno nie Taeil, który lubił czasami pokazywać jakiego to on nie ma długiego języka. Nie znał dobrze wielkiej trójki, ale stwierdził, iż oni również na pewno pilnowali tego o czym rozmawiali przy Chińczyku. Ten pomysł był dla nich zbyt zajebisty, żeby go tak szybko wydać swojej ofierze.

Spróbował grać.

— Skąd wiesz?

— Tego nie dało się nie zobaczyć.

Yuta zmarszczył brwi. Jeszcze nie zdążyłem się w nic damskiego przebrać, pomyślał, więc chodzi mu o coś kompletnie innego. Kolejny raz odetchnął z ulgą, chociaż powoli zaczynał się bać o swoje delikatne zdrowie, gdyż te nagłe skoki adrenaliny mogą bardzo szybko wpędzić go do grobu. A jeszcze nie bardzo chciał umierać, przynajmniej nie przed zostaniem Suzue.

Ze zdziwieniem przyznał, iż począł dostrzegać jakieś plusy w planie Taeila, mimo bycia od początku jego zagorzałym przeciwnikiem. Tłumaczył to sobie tym, że po prostu chciał zobaczyć minę Sichenga, wyglądającego teraz z tymi książkami na zupełnie zwykłego oraz spokojnego chłopaka.

 — To masz bardzo... dobry wzrok — odparł Yuta z chwilowym zawahaniem, gdyż naprawdę nie wiedział jak dalej bezpiecznie prowadzić tę rozmowę.

— Jeśli twierdzisz, że do widzenia ciebie w bibliotece przed i po lekcjach, tak samo na każdej przerwie, potrzeba dobrego wzroku, zwłaszcza, że jesteś jaki jesteś to... jeleń z ciebie.

— Mój znak zodiaku to skorpion.

Ucichli na moment. Zaś Japończyk stwierdził, że ta wymiana zdań jest jedną z najbardziej żenujących, jakie kiedykolwiek przeprowadził w całym swoim życiu.

— Jesteś dziś dla mnie niesamowicie miły — zaczął znów, odczuwając już mniejszy strach przez zdenerwowaniem Chińczyka.

Wtem Sicheng odłożył ostatnią książkę tam, gdzie jej miejsce na półce i podszedł szybko do chłopaka. Obie dłonie oparł na grzbietach grubych tomów po obu stronach jego głowy, odcinając mu jakąkolwiek drogę ucieczki. Ktoś pomyślał, że miło by było, gdyby sytuacja sprzed kilku dni znów miała miejsce. Przynajmniej miejsce nieco się różniło od ostatniego razu, choć nadal nie opuścili biblioteki.

Yuta z ogromnym trudem próbował nie pozwolić swoim kolanom zamienić się w miękkie waty, dzielnie stawiając czoła groźnemu spojrzeniu chłopaka, o którego intencjach i dziwnym zachowaniu już dawno przestał myśleć.

 — Uważaj na takie słowa — szepnął Sicheng. — Bo jeszcze możesz się sparzyć.

— Nie chciałbym pić z tobą herbaty. Utopiłbyś mnie w niej.

Chińczyk zrobił krok w tył, unosząc głowę wysoko do góry. Miał teraz nieodpartą ochotę popatrzeć na Japończyka z wyższością, w dodatku nic nie stało za przeszkodą, żeby tego nie zrobił. Mierzył go tak przez dłuższą chwilę ciszy, podczas której Yuta próbował dojść do siebie i uspokoić oddech. Zapragnął przyspieszyć tą cholerną karę Sichenga, aby ten wreszcie zostawił go i jego szkolną oazę w świętym spokoju, ale w życiu niestety nie można mieć wszystkiego.

Natomiast Chińczyk uśmiechnął się delikatnie, znów podchodząc bliżej chłopaka, który bezwiednie stanął w obronnej pozycji, jakby oczekiwał tylko najgorszego. Sicheng niespodziewanie wyciągnął dłoń przed siebie i dotknął policzka Yuty, wprawiając go tym samym w osłupienie i zastygnięcie w kompletnym bezruchu.

— Wiesz co, zaczynam cię chyba lubić — powiedział, by zaraz zniknąć sprzed oczu Japończyka niczym jego najgorszy koszmar po przebudzeniu.


uhhh gdzieś w połowie pisania zaskoczyli mnie planem na nowy semestr i wybili z rytmu, nie polecam; pOMIJAJĄC TO PRZESŁUCHAŁAM WŁAŚNIE MEDLEY REGULAR IRREGULAR I DRĘ MORDĘ

❝bookworm❞ [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz