XVIII

1.6K 253 94
                                    

 Yucie musiało zająć kilka dni, żeby doszedł do siebie po heroicznej walce ze swoimi oprawcami, która mimo wszystko zakończyła się klęską, i tym, do czego został zmuszony

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

 Yucie musiało zająć kilka dni, żeby doszedł do siebie po heroicznej walce ze swoimi oprawcami, która mimo wszystko zakończyła się klęską, i tym, do czego został zmuszony. Do tego można było również dodać fakt, iż tak naprawdę nie znał swojego kolegi Taeila i jego zamiłowania do makijażu. Chłopak nie chciał się przyznać na kim ćwiczył przez ten cały czas, ale Japończyk dla własnego zdrowia oraz spokoju ducha wolał jednak nie wiedzieć.

Były również miłe chwile, z czego jedna trwała właśnie teraz. Yuta z rosnącym z radości sercem zmierzał ku szkole, próbując trzymać rozpierające rozpierające go pozytywne emocje głęboko w sobie. Dłonie, chcące z tego wszystkiego coś najlepiej rozwalić, musiały się zadowolić maltretowaniem materiału bluzy w kieszeniach, zaś szczęka to zaciskała się, to rozluźniała. Szybki krok, który zawsze go męczył, teraz był dla niego zwykłym spacerkiem.

A wszystko to za sprawą Sichenga i jego ostatniego dnia kary.

Yuta szczerze nie mógł uwierzyć, że czas udręki tak szybko minął i biblioteka znów będzie miejscem czystym oraz przyjemnym, przynoszącym błogi spokój. Chciałby również dodać, iż dzisiejszy dzień jest ostatnim, kiedy to ma jakikolwiek kontakt z Chińczykiem, ale najgorsze było dopiero przed nim. Ale na myślenie o tym jeszcze jest czas.

Nieomal wbiegł do budynku, tratując przy okazji kilku uczniów. Skierował się od razu do biblioteki, gdzie prawdopodobnie znajdzie Sichenga. W końcu nadal było trochę czasu do rozpoczęcia zajęć.

Pierwszy raz, odkąd ma z chłopakiem jakieś bliższe stosunki niż tylko zabijanie na korytarzu wzrokiem jeden drugiego, tak bardzo chciał go zobaczyć. Ale nie myślcie sobie zbyt dużo — Yuta chciał się z niego tylko nieco ponabijać, oczywiście tak, żeby przeżyć i na własne oczy zobaczyć jak Chińczyk przekracza próg biblioteki ostatni raz, aby nigdy do niej nie wrócić.

Przystanął gwałtownie, łapiąc oddech. Przez emocje nie zwrócił uwagi na to, że tak naprawdę nie ma w ogóle kondycji i nieco się zdyszał. Wszedł powoli do środka. Próbował uspokoić rozszalałe serce, szukając wzrokiem sylwetki Chińczyka gdzieś między regałami, jednak ku jego zdziwieniu biblioteka zdawała się zionąć chłodną pustką. Uczucie smutku przebiło ścianę wszechogarniającej radości. Czyli nici ze strojenia sobie żartów z Sichenga?

— A kuku.

Yuta wiele by dał, żeby przestać wreszcie być strachliwym i, jak to ujął Taeil, nie „drzeć się jak baba"; co więcej — właśnie wszedł do miejsca, gdzie milczenie jest równie ważne co wiedza przechowywana w ogromnych księgach. Po przeraźliwym pisku zakrył usta dłonią i odwrócił głowę w stronę nieco rozbawionego Chińczyka we własnej osobie.

— Nie przeprosisz? — szepnął, mierząc go gniewnym spojrzeniem. Stwierdził, iż zaczął sobie za bardzo pozwalać i porównując go do Sichenga jeszcze sprzed odbywania kary, jest zupełnie inną osobą. Naprawdę ciężko było Yucie go zrozumieć.

— Za co?

— Dobrze wiesz za co.

Yuta westchnął ciężko. Koniec końców to nie on nabija się z Chińczyka, a wręcz odwrotnie.

— Bardzo cieszę się, że już zakończyłeś karę... — zaczął ze sztucznym uśmiechem.

— Ja też.

— ...bo wreszcie nie będę musiał spędzać z tobą czasu. I biblioteka znów odżyje, bo wszystkie kartki w książkach pożółkły od twojej obecności tu.

Sicheng posmutniał nieco, na co Japończyk zmarszczył brwi i odsunął z małą obawą.

— Czemu tak brzydko? — spytał, na powrót zmniejszając dystans między nimi. Zaś Yuta miał ochotę wybuchnąć, gdyż te zmiany nastroju Sichenga mieszały mu w głowie, co przechodziło w rosnące zdenerwowanie. Nagle w jego domu zaczęło być w porządku, że postanowił zmienić nastawienie do niego, chociaż jeszcze niedawno okazywał swoją nienawiść w każdy możliwy sposób? Czy to w ogóle możliwe, żeby w tak krótkim czasie z wrogów stali się przyjaciółmi? Chociaż Yuta czasami miał wrażenie, iż Chińczyk wysyła mu nieco inne sygnały niż te tylko czysto przyjacielskie. — Myślałem, że miło nam się pracuje.

— Nikt nie powiedział, że cię lubię — stwierdził z delikatnym jadem w głosie. — Poza tym nie pamiętasz czasów, kiedy mnie nienawidziłeś? To było całkiem niedawno.

 — Ach — zaczął Sicheng, robiąc jeszcze jeden krok w stronę chłopaka, sprawiając, iż ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów — zapomnijmy o tym.

Yuta spojrzał na niego zszokowany. Na coś takiego zupełnie nie był przygotowany. Już przestała mu przeszkadzać ta niebezpieczna bliskość i w sumie uznawał to za plus, gdyż nie będzie musiał się bardzo wysilać, żeby zamaszyście strzelić temu pajacowi w twarz i równie zamaszyście uciec z miejsca zdarzenia. W głowie tworzył miliony scenariuszy.

— Kim jesteś i co zrobiłeś z Dong Sichengiem, szefem wielkiej czwórki, siejącej wszędzie postrach? Serio, od kiedy dostałeś karę jesteś całkowicie innym człowiekiem. — Yuta zaczął wypluwać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. — Dziwnie mi z tym, bo na początku jeszcze chciałeś mnie zabić między regałami, a teraz... już sam nie wiem o co ci chodzi.

Sicheng odwrócił na chwilę wzrok, głęboko nad czymś rozmyślając.

— Szczerze?

— No oświeć mnie.

 — Ja sam nie wiem co się ze mną dzieje — odparł, wyglądając na zmartwionego. Oddychał głęboko i nieco drżącymi dłońmi odpiął guziki marynarki. Yuta obserwował go uważnie, próbując coś odczytać z twarzy chłopaka. Nie chciał dopuszczać do siebie pewnych myśli, które za każdym razem uciszał, bo podejrzenia w nich zawarte zupełnie nie miały racji bytu.

Wtem Sicheng zrobił krok do tyłu i ruszył w kierunku regałów, żeby między nimi zniknąć, a po chwili stanąć przed jednym z dużych okien i szeroko je otworzyć, wpuszczając tym samym więcej świeżego powietrza i ciepłych promieni słońca. Chłopak miał nadzieję, że dzięki temu jego mózg zacznie pracować szybciej. Yuta szedł powoli ku niemu, jednak zachowując jakiś dystans. Patrzył, jak Chińczyk siedzi na parapecie i chowa twarz w dłoniach, analizując jednocześnie to co powiedział.

— Ja też nie będę tego wiedzieć — odezwał się i krzyżując ręce na klatce piersiowej.

 — Naprawdę ciężko mi wytłumaczyć — zaczął Sicheng, podnosząc głowę i wbijając nieobecne spojrzenie w rówieśnika, znów go strasząc — ale może jakoś mi pomożesz?

— Nie jestem lekarzem.

— Czasami bardzo boli mnie serce, kiedy myślę o przyjściu tutaj. Rozumiesz, odczuwam dziwną ekscytację, jakbym miał jakieś robaki w brzuchu. I chociaż okno jest otwarte to jest mi okropnie gorąco, zawroty głowy też są od niedawna na porządku dziennym — powiedział spokojnym tonem i westchnął, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. — Doradź mi jako nie-lekarz.

Yuta znów uciszył problematyczne myśli.

— Jako nie-lekarz myślę, że to naprawdę poważna choroba. W dodatku mówisz o robakach w brzuchu — odparł, patrząc gdzieś w bok. — Tasiemiec jak nic. Nie powinieneś tego lekceważyć.

I zabrzmiał dzwonek oznaczający rozpoczęcie zajęć, a na przerwach między nimi ktoś porozwiesza w szkole kolorowe plakaty dotyczące imprezy, na której wszystko może się zdarzyć.


moje serce się raduje, kiedy widzi coraz więcej osób zaczynających czytać tego ff <3 marzy mi się ff o chłopakach z nct pracujących w biurze, stwórz mi ktoś takie piękne dzieło

❝bookworm❞ [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz