Rozdział 3

7 0 0
                                    

Gdy wstałam było słychać już zza okna śpiewające ptaki. Tym razem pierwszy raz od nie pamiętnych czasów nie miałam koszmarów. Najczęściej zwiastowało to, że podjęłam dobrą decyzję w swoim pechowym życiu. Kiedy wstałam wykonałam swoją poranną rutynę i otwarłam szafę, żeby się w coś ubrać, wisiały w niej same bluzki i spódniczki również w rogu szafy mogłam dostrzec szufladę z bronią. Rozczarowało mnie to w jaki sposób mam się na razie ubierać, bo nie przepadałam za takim stylem lecz już trudno. Chwyciłam pierwszą lepszą czerwoną bluzkę i czarną spódniczkę. Ubrania okazały się na mnie idealne. Ubrałam też na siebie wiązane buty sięgające do kolan, zaopatrzyłam się również w broń. Schowałam po srebrnym ładnie zdobionym sztylecie do butów oraz przywiązałam jeden pistolet do uda i zakryłam go spódniczką. No i teraz przyszedł czas na to by coś zjeść. Z kuchni dochodziły wspaniałe zapachy, dawno nie czułam tylu różnych woni. Gdy wyszłam wszyscy mnie powitali oprócz jednej osoby, która ma mnie chyba gdzieś, ale mniejsza. Wszyscy byli jeszcze w piżamach, a śniadanie nie było do końca gotowe, więc wyszłam się przewietrzyć. Po przejściu paru kroków zauważyłam Shiro opierającego się o płot, który wypalał swojego porannego papierosa. Chłopak udał, że mnie nie zauważył i w spokoju nadal opierał się o płot. Po chwili rozszedł się po okolicy dziwny piszczący i bardzo nieprzyjemny dźwięk, który dochodził z lecącego na niebie dronu. Spojrzałam pytająco na Shiro, lecz chłopak na szybko przeczesał mnie tylko wzrokiem. Po czy po niecałych dwóch sekundach był już obok mnie. Następnie objął mnie i nacisnął przycisk na swoim zegarku. Nagle zauważyłam jak po całym polu miasta rozszedł się czerwony promień, który powoli się kurczył. Po minucie zniknął, a chłopak dalej mnie obejmował. Za chwilę został ogłoszony głośny komunikat.

"Mieszkańcy miasteczka! Nie ma się o co obawiać, dzisiaj również nie ma tu żadnego mordercy." - po tym ogłoszeniu dron odleciał, a chłopak gwałtownie odepchnął mnie od siebie.

- Cholera! Ten palant ci nic nie wytłumaczył. Ciekawe co by zrobił gdyby cię złapali, w domu ci to nie groziło, głupia. A i nie myśl sobie, że następnym razem też cię uratuje. Pff.. do czego on mnie zmusza.
Przez chwilę stałam jak wmurowana. O co tu chodzi do cholery! Ehh.. jak zwykle tylko ja się pakuje w kłopoty. Cały czas patrzyłam się w ziemie, a od tego wszystkiego zrobiło mi się nie dobrze i zakręciło mi się w głowie. Shiro od razu zauważył, że coś jest nie tak, więc klepnął mnie w ramie.
- Wszystko okay? - powiedział najłagodniej jak umiał.
- Tak, już jest dobrze. Przepraszam za problemy.- odpowiedziałam po czym weszłam z nim do domu.
Śniadanie było już gotowe, więc usiedliśmy przy stole i zjedliśmy je. Kiedy miałam już iść na górę, usłyszałam głos Brooke.
- Czekaj, musimy porozmawiać. Musisz mieć jakieś obowiązki oraz trzeba objaśnić ci pewne reguły. - odwróciłam się w jej kierunku, po czym weszłam do salonu i usiadłam razem ze wszystkimi.
- Reguły są następujące, jeśli gdzieś wychodzisz poza budynek, musisz mieć na sobie taki zegarek.- powiedziała, wskazując na swój nadgarstek.- Jeśli masz go na sobie, nikt cię nie złapie. Na razie to jedyny obowiązek dla ciebie. To chyba jest jedyna zasada w tym domu.
Zegarek Brooke był koloru białego, z wyglądu przypominał bransoletkę. Miał on na górze tylko dwa przycisk, jeden z nich miał za zadanie maskować naszą obecność przed promieniem monitorującym. Po tej informacji rozmowa się skończyła i wszyscy się rozeszli. Kiedy wstałam usłyszałam głos kobiety, dochodził on od strony schodów. Odwróciłam się i zauważyłam drobną osóbkę o delikatnej cerze i kruczoczarnych włosach.
- Chodź ze mną.- powiedziała łagodnym nie co onieśmielonym głosem.
Bez wahania podążyłam za nią. Weszłyśmy do ciemno różowego pokoju. Stanęłam przy drzwiach, nie chciałam wchodzić dalej. Dziewczyna szukała czegoś w szafie, po chwili podeszła do mnie z czarnym pudełeczkiem.
- To dla ciebie. - otworzyła pudełko w którym znajdował się zegarek, o którym była mowa.
Zawahałam się, nie miałam jeszcze do niczego i nikogo zaufania. Po dłuższej chwili wzięłam fioletowy zegarek po czym założyłam go. Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało. Miałam przeczucie, że nie jest fałszywą osobą, i że jest do mnie bardzo podobna w jakimś sensie, więc chciałam spróbować porozmawiać.
- Mam pytanie. -powiedziałam, w tym momencie jej uśmiech zniknął - Mogę wiedzieć jak się nazywasz?
- Ahh.. przepraszam nie przedstawiłam się, jestem Sylvia Julin.- powiedziała nie co zakłopotana.
- A ja Milliana Howard, miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się do niej, żeby oderwać ją od tego uczucia.
Po chwili naszej krótkiej rozmowy zaczęłyśmy się śmiać, a do pokoju weszła Brooke.
- Howard, dobrze że tu jesteś szukałam cię. Mamy dzisiaj misje masz być gotowa na wyjście o 18. Spotkamy się na dole przy schodach.
Brooke wyszła i zostałyśmy z Sylvią znowu same, postanowiłam ją pożegnać i wrócić do swojego pokoju. Kiedy do niego weszłam moim oczom ukazał się Leon.
- Cześć piękna, trochę się naczekałem.
Nic nie odpowiadając zatrzasnęłam drzwi i zeszłam na dół. Nie chciałam z nim rozmawiać, irytował mnie samym istnieniem. Nie lubiłam ludzi, którzy chcieli się do mnie zbliżyć. Nie wiedzieć czemu odruchowo wyszłam z budynku. Wreszcie zostałam na chwile sama, więc udałam się na mały spacer po okolicy. Oczywiście też pilnowałam godziny...

Zabarwiona śmierciąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz