Pretty Lies

286 23 11
                                    

Zimne powietrze nigdy mu nie przeszkadzało, lubił je. Właśnie się przeciągał, nie odrywając oczu od widoku za oknem, w ułamku sekundy postanowił się przejść. Spacer zawsze dobrze robił na zbyt wiele przemyśleń; chłód uspokajał natrętne myśli.

Ruszył do przedpokoju, nałożył buty i zarzucił kurtkę na plecy.

- Wychodzę! - krzyknął, po czym się skrzywił. Dużo czasu minęło, odkąd mówił komuś, że wychodzi. Wychodzi i wróci.

Zbiegł po schodach, biegnąc jakby miał zaraz odlecieć, bez zatrzymywania się pchnął drzwi niemal wpadając w zaspę. W ostatniej chwili złapał równowagę, zapobiegając spotkaniu swojej twarzy z twardym nowojorskim chodnikiem. Wcisnął ręce do kieszeni, uśmiechnął się. Lubił zimę.

Cały świat się zatrzymywał, otulony kołderką z miękkiego puchu lub przygnieciony ciężkim mokrym śniegiem, nierzadko brudnym. Gwiazdy każdego ranka niechętnie schodziły z nieba, powłócząc nogami, jakby chciały jeszcze chwilę zostać, jeszcze przez moment leniwie błyszczeć dla Midgardu, zanim księżyc zabierze je ze sobą niczym ryby w sieci.

Płatki śniegu spadały na kołnierz kurtki Lokiego, chowającego twarz pod kapturem. Wcisnął ręce głębiej w kieszenie, nie chciał dopuścić do zetknięcia się skóry ze śniegiem, wstydził się swojego pochodzenia. Bycia odmieńcem, który jeszcze sam o tym nie wie, okłamywanym dla własnego dobra?

Powinni byli powiedzieć mi prawdę, kłamstwo bolało, pomyślał i niespodziewanie roześmiał się w głos. Słowa zabrzmiały tak pusto i żałośnie, zachował się jak skończony hipokryta. Odrzucił głowę do tyłu, serdecznie śmiejąc się z własnych, niedorzecznych myśli. Boga kłamstw boli jego własna dziedzina. Nadział się ponownie na własny miecz.

Nie dopuszczał do siebie myśli, że tak naprawdę dawno temu uznał się za syna Odyna i Friggi.

Co więcej, nigdy nie przestał nim być.

Pchnięty impulsem zrzucił kaptur, unosząc twarz do szarego nieba. Śnieg wpadał mu za kołnierz, osiadał na twarzy i rzęsach, powodował lekki uśmiech czający się w kącikach ust. Zamknął oczy, uśmiechając się skrycie.

Rozrzucił ramiona, śmiejąc się niemal histerycznie, przepełniony chorą radością. Czymś, czego nie czuł od dawna.

Usłyszał swoje imię. Zatrzymał się raptownie, rezygnując z nakładania kaptura, uznał to za tchórzliwe i niegodne księcia. Nie będzie się ukrywał, nie, będzie dumny ze swojego pochodzenia. Stanął wyprostowany, wbijając spojrzenie rubinowych tęczówek w nadchodzącą postać.

Kłamca odgarnął przydługie włosy z twarzy, a uśmiech powoli znikał z jego ust. Niepewnie rozłożył ramiona, otwierając je dla walkirii.

Nie wstydził się ani niebieskiej skóry, ani czerwonych oczu czy rogów, nie czuł wstydu z powodu srebrnych wzorów na ciele. Martwił się tylko, czy ona nie będzie się go bała; potwora, jednego z tych, w nienawiści do których trwał cały Asgard. Tych, którzy podczas najostrzejszej zimy nie mieli nawet lekko zgrabiałych rąk, których nie sposób było zatrzymać, którzy przynosili zimno wszędzie, gdzie się pojawili.

Nie spodziewał się serdecznego, ciepłego zarzucenia ramion na szyję, wtulenia się w niego i tym samym przywrócenia uśmiechu na jego wargi. Przycisnął je do czoła szatynki, czując, jak ona się wzdryga pod dotykiem lodowatej skóry. Schowała nos w zagłębieniu szyi Lokiego, owiniętym szczelnie ciemnozieloną arafatką.

Natychmiast jötuńskie dziedzictwo odeszło w zapomnienie. Ciasny węzeł emocji w piersi bruneta zaczął się powoli roztapiać, uwalniając ściśnięte emocje i pozwalając gardłu nareszcie mówić.

ON MIDGARD. valkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz