Rozdział 5

288 21 8
                                    

     -Jak zagrać tą piosenkę?

-Sammy nagrywał kiedyś jakąś taśmę i podsłuchałam go. Mówił:

Pianino delikatnie wzywa, skrzypce śpiewają z głębokim westchnieniem, śpiewają radośnie, a pianino powraca w przepięknej harmonii-powiedziała dźwięcznym głosem.

-Kto to wymyślił?

-Sammy. To chyba klucz aby wejść do środka jego sanktuarium. Spróbujemy to zagrać?

-Czemu nie. Nic innego nam nie zostało.-powiedziałem

-Kto zagra na jakim instrumencie?-spytała przytomnie Susie.

-Ja mogę zagrać na pianinie jeśli pokażesz mi jak.

-Nie ma problemu.

     Susie podeszła do instrumentu przy którym stałem i zaczęła mi objaśniać.

-Popatrz. Sammie uwielbiał grać na najłatwiejszych klawiszach czyli tych czarnych. One zawsze pięknie brzmią nieważne jak byś je wciskał. Będziesz je wciskał w odpowiedniej kolejności. Pokażę ci jak. 

Susie zagrała kilka razy dwie melodie po czym kazała mi je powtórzyć. Na początku szło mi to dosyć trudno ale po chwili opanowałem obydwie melodie. W między czasie kiedy ja ćwiczyłem grę na pianinie moja towarzyszka podeszła do skrzypiec nastroiła je i zaczęła grać. Wydawało mi się jakby całe życie nie robiła nic innego poza graniem na tym instrumencie. Poniosła ją muzyka. Zaczęła tańczyć po całej sali grając na skrzypcach. Wyglądała przepięknie. Miałem wrażenie, że przede mną nie stoi już człowiek a anioł. Dosyć długo tańczyła. Po kilkunastu minutach wypełnionych cudowną muzyką usiadła zmęczona na krześle. Podszedłem do niej:

-Gdzie się nauczyłaś tak grać?-spytałem pełen podziwu.

-Uczyłam się grać od małego. Podobało ci się?

-Oczywiście.

-To było przepiękne-rozległ się głos z głośników-pozwolę wam wejść do mojego sanktuarium.

-Kto mówi?-spytałem lecz odpowiedziała mi cisza a głos i głośniki już się nie odezwały.

Stalowe drzwi zaczęły się podnosić. Popatrzyłem zdziwiony na Susie ale ona tylko się uśmiechnęła więc poszliśmy do jego sanktuarium.

     Sanktuarium okazało się być dwoma pokojami. Jednym z nich był pokój w którym stały organy a drugim jego biuro. Poszedłem do jego biura a Susie do organ i zaczęła na nich grać.      W biurze było biurko, stojak na nuty, sporo kartek i przełącznik do pompy. Podszedłem do niego i pociągnąłem za dźwignię. Przez rury dało się słyszeć hałas płynącego tuszu. Wyszedłem z jego gabinetu. Poszedłem do drewnianych drzwi i okazało się, że miałem rację. Korytarz był suchy.           Otworzyłem drzwi i stanąłem przed szybą która odgradzała pokój do nagrywań. Był  tam mikrofon, kolejny stojak i jakaś książka na nim. Wszedłem do środka przez drzwi które były z boku. Otworzyłem książkę i zobaczyłem, że są w niej same piosenki. Również najpopularniejsza którą nawet ja pamiętam zatytułowana: "Jaśniejsza strona piekła". Tutaj również stała podobizna ale nie Bendiego tylko Alice. Była tak postawiona, że z zewnątrz nie było jej widać ale w środku była doskonale widoczna. Domyśliłem się, że to tutaj Ssie musiała spędzać większość czasu podczas pracy tutaj. Wyszedłem z pokoju i poszedłem dalej. Stanąłem przed kolejnymi drzwiami. Sięgałem już do klamki kiedy usłyszałem za sobą hałas. Szybko się odwróciłem i zobaczyłem postać która nas wcześniej zignorowała. Trzymała w uniesionej dłoni klucz. Sekundę później widziałem już tylko nieprzeniknioną ciemność.

     Ocknąłem się przywiązany do krzesła na którym siedziałem. Byłem sam w pokoju. Na przeciwko mnie było zabite deskami wyjście. Nic się nie działo. Po kilku minutach weszła tajemnicza postać trzymając moją siekierę w dłoni. Odłożyła ją na podłogę. Obróciła się w moją stronę. Teraz miałem okazję dokładniej się jej przyjrzeć.                                                                               Był to wysoki dobrze zbudowany mężczyzna tyle, że nie miał ciała. Przynajmniej nie w znaczeniu jakie znałem. Był stworzony z tuszu. Nosił spodnie podobne do Borisa. Trzymały się na szelkach. Nie miał butów. Jego stopy układały się w ich kształt. Najdziwniejsza była jednak jego głowa. Nie było widać jego twarzy ponieważ zasłaniała ją maska. Była ona wycięta z jakiejś podobizny Bendiego. Była mocno podniszczona. W niektórych miejscach poschodziła farba a w niektórych była pobrudzona. Usta były wycięte aby było słyszeć co mówi. Odezwała się do mnie:

-Widzę, że nasza owieczka już się obudziła

-Kim do cholery jesteś!?!

-Och. Wybacz. Gdzie moje maniery? Jestem Sammy Lawrence i jestem dyrektorem departamentu.

-To ty?

-Tak. Zdziwiony prawda? To ja otworzyłem wam sanktuarium.

-Dlaczego?

-Powód jest prosty. Potrzebuję owieczki aby wkraść się w łaski mojego pana.

-Jakiej owieczki? Jakiego pana?

-Ty jesteś moją owieczką. I zostaniesz złożony w ofierze dla Bendiego.

-Dlaczego?

-Aby mnie uwolnił! A co myślałeś?!? Wiesz jaka to tortura żyć w tym ciele!?! Chcę odzyskać swoje dawne ciało.

-Jak to się stało, że masz takie ciało?

-To był wypadek. Joey eksperymentował z maszyną i coś poszło nie tak. W wyniku tej zabawy wszyscy pracownicy studia zostali zamienieni w swoje karykatury stworzone z tuszu.

-Jakim cudem Susie tego uniknęła?

-Nie było jej akurat w pracy. Kiedy przyszła zemdlała i myślałem, że nie żyje. Dlatego zamknąłem ją w trumnie.

-Gdzie jest Joey?

-Nie wiem. I nie obchodzi mnie to.

Kiedy rozmawialiśmy nad nami coś szurało coraz mocniej.

-Słyszysz go. Prawda? To mój pan. Przygotuj się. Już czas.

Sammy wyszedł z pokoju. Od razu spróbowałem się uwolnić z więzów. Udało mi się wyswobodzić jedną rękę. Kiedy uwolniłem drugą przez glośniki popłynął głos Sammiego:

-Owieczko nie bój się tylko już spać kładź się. Nie szarp się, i tak już nic nie ocali cię. Pan przyjdzie do ciebie, pogłaszcze cię a potem cię zje.

Ziemia się zatrzęsła a Sammy z jeszcze większym zapałem zaczął mówić:

-Przyzywam cię panie. Weź tą ofiarę i doceń mnie jako twojego wiernego sługę. Mój panie nie. Co ty robisz? Aaaaaaaa!!!!

Z głośników dobiegał teraz tylko krzyk dyrektora departamentu i dźwięki szarpaniny. Uwolniłem również nogi, chwyciłem siekierę i ruszyłem do zamkniętego przejścia. Rąbałem jak oszalały byle tylko uciec. Obejrzałem się za siebie akurat w odpowiednim momencie żeby zobaczyć moje dawne dzieło które zmierzało w moim kierunku. Nic nie mówił. Po prostu szedł w moją stronę z upiornym uśmiechem. Rąbałem jeszcze szybciej. W końcu doszedłem do drzwi przez które przeszedłem. Zamknąłem je i zablokowałem przewracając regał stojący obok.

     Odetchnąłem z ulgą. Nagle zza rogu potoczyła się puszka. Przestraszony zawołałem:

-Kimkolwiek jesteś wyjdź stamtąd. 

Z cienia przede mną wyłonił się uśmiechnięty Boris.

Bendy and The Ink MachineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz