6

131 23 101
                                    

when the party's over

Postrzępione pasemka opadały mu na czoło, podczas gdy on siedział na ziemi i obracał w palcach scyzoryk. Podniósł się ostrożnie z ziemi i spojrzał w swoje odbicie. To nie był on, przed nim w lustrze widniał jakiś potwór. To nie był Kim Namjoon, to było samozniszczenie. Chodząca tragedia, nic nie czujący przedmiot, nieważne wspomnienie, zapomniana minuta. Zniszczone opakowanie niczego. Pustka, błąd, samozniszczenie, samodestrukcja, rozpad. Żył, bo nie mógł umrzeć. Oddychał, bo tak chcieli. Funkcjonował, bo nie umiał przestać, bo coś pchało go dalej do zagłady.

Stał się bogiem samodestrukcji, ponieważ to potrafił robić najlepiej. Wyniszczać się na wszelakie sposoby. Na jego rękach znajdowało się więcej ran niż kiedykolwiek. Był kukiełką, a śmierć była jego lalkarką. Niewidzialne żyłki wychodziły z jego ciała i kierowały się do nieba i podziemia, by dwie nadludzkie siły rywalizowały o niego. Zło wygrywało, przyciągając tym samym chłopaka coraz niżej i mocniej. Przepiękny manekin, żywy obraz śmierci. Był martwy, lecz żywy. Umarł, ale nie mógł umrzeć. Odszedł, aczkolwiek pozostał. Zamknął opowieść o sobie, choć wciąż była pisana. Nie rozmawiał, chodź mówił. Był nieczuły, chociaż czuł. Jakaś malutka cząstka Kim Namjoona, który kochał w nim pozostała, lecz owe światło było za słabe, by go rozjaśnić i wybawić. Wieczne ciemności zabijały je, a ona, bezbronna, mała iskierka gasła.

Zabrał ze sobą kilka rzeczy i wyszedł z mieszkania. Pozostawił swoje wspomnienia, swoją pamięć, swój zdrowy rozsądek, pozostawił to małe światełko, tą część siebie, która potrafiła kochać i być dobrym, pod postacią małego, szczęśliwego dzieciaka w zakamarku swojego umysłu. Przed zamknięciem swojej tragicznej powieści ustawił na stole wieniec z kolorowych kwiatów, zapalił malutkie świeczuszki dookoła, zgasił światło i spojrzał za okno.

Na niebie po raz pierwszy w tym roku zatańczył śnieg. Małe, białe plamki opadały niczym piórka ze skrzydeł aniołów na ziemię pokrytą złem. Otulały ludzi białą pierzynką, a niektórych przy akompaniamencie płaczu bliskich kładły do wiecznego snu. Jak to możliwe, że takie dobro jest aż tak zimne? Dlaczego miłość boli, dlaczego biały, delikatny puch potrafi zabić? Namjoon doskonale to wiedział. Z jego ust wydobył się cichy szloch. Niby w zimę nie pada deszcz, nie ma burz, lecz nie w jego przypadku. W jego wnętrzu rozpętała się burza, a z oczu poleciały pierwsze, przezroczyste krople słonego deszczu rozpaczy.

W środku malutkiego, przytulnego mieszkania chłopaka migotały kolorowe światełka, tworząc wyjątkowe uniwersum. W smutnych oczach mężczyzny obijały się gazowe kule z nieba, które spadły i roztrzaskały się w jego oczach. Chodził sam, a biały puch, niczym płatki wiśni wiosną, delikatnie opadały na sprany i zniszczony płaszcz mężczyzny. Białe perełki niezmierzonego nocnego oceanu tonęły pomiędzy nitkami tkaniny, przenikając aż do jego skóry i lekko kłując jego kark i odkryte ręce. Wiatr wdzierał się wszędzie. Wpadał do gardła i nosa mężczyzny raniąc jego przełyk i ześlizgiwał się dalej aż do płuc rozsadzając je i demolując. Jego nogi zostały brutalnie pocięte kryształkami lodu,a rozdarte rany zamarzały i sprawiały ból.Tkanina spodni otulała dolne kończyny lodowatą kołderką, która przy każdym dotknięciu drażniła nogi mężczyzny jeszcze bardziej. Palce u rąk w cale nie były w lepszym stanie, a policzki i nos stały się czerwone, sprawiając u chłopaka wrażenie tego, iż za chwilę odpadną.

Ale Namjoon uwielbiał zimę. Uwielbiał zimę, która skradała się po cichu, białym puchem otulała wszystko co mogła, a wiatrem śpiewała ciuchtkie kołysanki, by dusze które zabierała swoimi zimnymi rękami Persefony, nie lękały się zbyt długo i spokojnie zamknęły oczy i ostatni raz wypuściły uwięzione powietrze z klatki, niczym małego ptaszka, który szybował coraz wyżej i wyżej i zrzucał swoje białe piórka tworząc piękne obrazy, zamieniające się w dryfujące bialutkie płateczki lodu.

Black Roses • yoonseok • namjin Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz