Rozdział 1

367 40 25
                                    

- Za rok będę pełnoletni, zrobię sobie tatuaże i kolczyk w wardze i będzie ci łyso! - Krzyknąłem ze łzami w oczach.
- Mam zawołać ojca?! - Zagroziła mama.
- A wołaj sobie, proszę bardzo! Tylko zanim to zrobisz, mnie już tu nie będzie!

Wściekły trzasnąłem drzwiami kuchni biegnąc do swojego pokoju. W szafie miałem walizkę w której od dwóch tygodni spakowane były najpotrzebniejsze rzeczy; trochę ubrań i wszystkie moje oszczędności. Zamierzałem także wziąć ze sobą swoją ukochaną, a mianowicie gitarę. Wrzuciłem do torby jeszcze kilka niezbędnych przedmiotów i byłem gotowy do wyjścia. Narzuciłem na siebie o wiele za dużą bluzę i ubrałem czarne trampki. Nie chciałem pisać żadnego listu aby rodzice się nie martwili, i tak mają mnie, krótko mówiąc, w dupie. Gdy już miałem wyskakiwać przez okno, usłyszałem wołanie ojca.

- Franku Anthony Iero! Proszę NATYCHMIAST przyjść do mnie i przeprosić mamę!
- Spierdalaj! - Odrzekłem krótko i wylądowałem na dworzu.

Pognałem przed siebie patrząc co chwila do tyłu czy przypadkiem któreś z rodziców za mną nie wyszło. Gdy byłem już daleko mogłem odetchnąć. Byłem bardzo zmęczony po długim biegu. Nigdy nie byłem dobry z wf-u.
- Jak dobrze, że wziąłem kartę miejską - Mruknąłem pod nosem.
Pod niedaleki przystanek podjechał autobus. Z napisu na wyświetlaczu wywnioskowałem, że jedzie na drugi koniec miasta. Pośpiesznie wsiadłem do pojazdu i obmyślałem, gdzie się teraz udam. Myślałem o opuszczonym domu, bo przecież nie będę spał pod ławką. Wysiadłem na odpowiednim przystanku i ruszyłem w stronę meliny.
Jak zwykle, nikogo tam nie było. Nawet żuli. Może to i dobrze. W sumie trochę się bałem, że ktoś mnie okradnie, ale akurat samoobronę mam opanowaną do perfekcji. Nieraz dostawałem po twarzy czy też brzuchu od ojca. Nienawidzę swoich rodziców tak bardzo, że nawet nie wiedziałem że tak można.
Od początku wiedziałem, w którym pokoju się zadomowię. Znam ten dom dobrze, często bywałem tu z Brendonem, moim jedynym przyjacielem. Tylko on mnie lubił, ale może to dlatego, że zawsze częstowałem go papierosem, zawsze dawałem odpisać prace domowe. Jeśli je miałem, oczywiście. No i zawsze byłem dla niego kumplem od kieliszka. Nierzadko sobie razem coś popijaliśmy, ale niezbyt dużo aby rodzice nie wyczuli smrodu alkoholu. Gdyby tak się stało, prawdopodobnie skończyłbym bez kilku zębów.
No właśnie. Szkoła. Zaniedbywałem naukę jak tylko się dało, teraz po prostu nie będę tam chodził wcale. I tak prędzej czy później dyrektor wyrzuciłby mnie na zbity pysk, dziwne że jeszcze się to nie stało. Jechałem na samych dwójach, byle tylko zdać, chodziłem na wagary i nie odrabiałem prac domowych. Przy okazji złamałem chyba wszystkie punkty regulaminu szkolnego, co zwykle wychodziło na moją korzyść. Musiałem tylko "obiecać" poprawę, zrobić oczy kota ze Shreka i już wyglądałem jak małe, niewinne dziecko. Ma się ten urok osobisty, czyż nie?
Po ogarnięciu się w nowym miejscu zamieszkania wyszedłem do sklepu, wcześniej chowając cenne rzeczy do znanych jedynie mi i Brendonowi kryjówek. 20 dolarów chyba wystarczy na jedzenie dla jednej, drobnej osoby. Zapakowałem do koszyka wszystko, co było mu potrzebne, ale gdy już miałem płacić przypomniała mi się niezwykle ważna rzecz.

- I jeszcze paczkę czerwonych Marlboro poproszę. - Nie umiem żyć bez codziennego papierosa, zawsze komuś podkradam albo nielegalnie kupuję.
- A dowodzik pan ma? - Spytała kasjerka mrużąc podejrzliwie oczy.
- Yyy... Nie... - Zająknąłem się.
- No to przykro mi, ale nie mogę panu sprzedać.
- No ale proszę pani, ja mam jutro osiemnastkę, robię przyjęcie, błagam! - Krzyknąłem rozpaczliwie.
- Hm... No dobrze, ale to zostaje między nami - Powiedziała nieufnie kobieta.
- Oczywiście, dziękuję, już płacę.

Od momentu wejścia do sklepu czułem się obserwowany, jednak gdy się rozglądałem, nie widziałem nikogo podejrzanego. Tylko raz zauważyłem bacznie przyglądającego się mi chłopaka z czerwonymi włosami, który w moim mniemaniu był całkiem przystojny. Ale pewnie mi się przewidziało, a poza tym nie jestem gejem.
Obładowany zakupami wszedłem do swojego "pokoju" i rzuciłem je w kąt. Zastanawiałem się, co mogę teraz porobić. Ciekawe, czy rodzice w ogóle się przejęli że uciekłem, czy zgłosili moje zaginięcie na policję. Pewnie nie, mógłbym się zabić a oni by nawet na pogrzeb nie przyszli. Było mi przykro z tego powodu, czułem się niechciany, niepotrzebny i niekochany. Usiadłem pod ścianą koło toreb i ukryłem twarz w dłoniach.

- Życie jest bez sensu - Warknąłem sam do siebie. Poczułem, jak po moim policzku spływa samotna łza.
- Widocznie nie masz nikogo, kto mógłby nadać mu sens którego tak pilnie szukasz.

Zaskoczony podniosłem głowę i ujrzałem znaną mi osobę.

***

To moje pierwsze opowiadanie, gdy byłam mała pisałam jakieś raki w zeszytach które może kiedyś opublikuję, ale poza tym nic więcej, więc proszę o wyrozumiałość. Jeśli ci się podoba zostaw gwiazdkę, komentarz czy coś. Nowy rozdział powinien być niedługo, ale ostrzegam że rozdziały będę pisać raz rzadko, raz często, to po prostu zależy od mojej weny i humoru, przepraszam.

'Cause The Hardest Part Of This Is Leaving You //FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz