Rozdział 5

154 20 10
                                    

Obudziłem się o 11, zresztą jak zwykle. Jednak nie na kanapie, lecz na fotelu przed telewizorem, obok mnie leżała pusta puszka po piwie. Gdy spróbowałem wstać okazało się że zdrętwiał mi tyłek od siedzenia i średnio mogłem chodzić. Na stojącej obok kanapie spał cicho pochrapując Gerard. Czerwone przydługie włosy opadały mu na twarz zasłaniając oczy. Wyglądał, krótko mówiąc, przesłodko. Gdy już chciałem wyciągać telefon żeby zrobić mu zdjęcie, zauważyłem, że zaczyna się budzić. Szybko wcisnąłem komórkę z powrotem na miejsce i usiadłem na fotelu.
- Ech... Cześć Frank - powiedział jeszcze trochę śpiąc Gerard.
- Dzień dobry - odpowiedziałem wesoło. - Jak tam się czujesz?
- Szczerze? - Spytał. - Do dupy. Wszystko mnie nakurwia, dalej chce mi się spać i na dodatek mam beznadziejny humor. A ty co taki wesoły?
- Ja? Nie wiem, tak jakoś - wzruszyłem ramionami. - A mógłbym coś zrobić żeby ci się polepszyło?
- Czy... Czy mógłbyś... - zawahał się chłopak. - ...mnie przytulić?
- Przytulić? J-ja... Chyba tak... - Serce zabiło mi mocniej. On chciał, żebym go przytulił. G e r a r d  W a y  chciał, żebym go przytulił. I tym razem nie był pijany. Boże, zachowuję się jak rozemocjonowana nastolatka. Czemu ja w ogóle tak reaguję?
- Chodź tu, Frankie - zielonooki wziął mnie w ramiona. - Przyjacielu ty mój.
- P-przyjacielu? - Dlaczego ja się muszę ciągle jąkać? Wychodzę na jakiegoś debila. Frank, ogarnij się, to tylko Gerard. No właśnie, może  a ż  Gerard?
- A nie jesteśmy przyjaciółmi? - Chłopak puścił mnie i lekko się oddalił.
- Chyba jesteśmy...
- Teraz już na pewno - uśmiechnął się wyższy.
- Uśmiechnąłeś się - zauważyłem. - Poprawiłem ci humor!
- Tak, trochę. A teraz idziemy zjeść śniadanie.
- Dokończmy po prostu tą pizzę z wczoraj, okej? Nie chce mi się iść do kuchni, ona jest tak daleko... - westchnąłem.
- Leń z ciebie.
- No chyba z ciebie.
Zaczęliśmy się kłócić co ostatecznie skończyło się walką na poduszki. Ucierpiała tylko jedna szklanka, na szczęście nic więcej. Salon natomiast wyglądał jakby przeszło po nim tornado. Wszędzie porozwalane były koce, poduszki i pudełka po pizzy, a także rysunki Gerarda i inne bibeloty.
- Wygrałem! Poddaj się! - Krzyknął Gerard siedząc na mnie okrakiem i okładając poduszką.
- Nigdy! Będę walczyć do końca i to ja wygram! - Odpowiedziałem hardo.
- Haha, ty wygrasz - chłopak zaczął się śmiać. - Chyba w twoich snach.
- W moich snach dzieją się ciekawsze rzeczy - wykorzystałem chwilę słabości czerwonowłosego i teraz to ja siedziałem na nim i trzymałem go za nadgarstki tak, że nie mógł się wyrwać.
- Na przykład jakie? - Zapytał z uśmieszkiem nawet nie próbując się uwolnić z mojego uścisku. Zbliżyłem się do niego i gdy nasze twarze dzieliły już centymetry zadzwonił dzwonek do drzwi. Natychmiastowo puściłem Gerard i jak oparzony odskoczyłem od niego.
- No kuurwa, kto znowu? - Jęknął zielonooki i powlókł się do drzwi otworzyć gościowi. Pobiegłem za nim by zobaczyć kto przyszedł. W drzwiach stał dosyć wysoki, farbowany blondyn.
- Yyy... Dzień dobry? - Przywitałem się niepewnie wychylając się zza pleców mojego przyjaciela.
- Mikey, ciućmo - opryskliwie powiedział Gerard. - Czego chcesz? Lepiej nie wchodź, bo się utopisz w tym pierdolniku jaki tu mam, chyba że to coś ważnego.
- Mi też miło cię widzieć, kochany braciszku - odrzekł sarkastycznie Mikey. - Chciałem tylko tak wpaść pogadać... O, a to kto? To ten słynny Frank Lero o którym mi tak dużo opowiadałeś?
- Iero, Frank Iero - błyskawicznie poprawiłem przybysza. - Jestem przyjacielem Gerarda. Wiesz chyba, skąd się tu wziąłem, brat musiał ci opowiedzieć.
- Dobra, Jero - Mikey nadal przekręcał moje nazwisko. - Wiem, słyszałem o twojej sytuacji. A teraz może już wejdę, co?
- Właź już, przychlaście - uprzejmie zaprosił Mikey'ego do środka Gee, a młodszy Way wchodząc specjalnie popchnął brata. Starszy na to pokazał mu język. Szkoda, że ja nie mam rodzeństwa, czasem fajnie jest się na kimś tak powyżywać.
- Herbaty? - Zawołałem z kuchni.
- Tak, poproszę - odpowiedział blondyn.
- Ja chcę kawę - wtrącił się Gerard.
Wstawiłem czajnik na gaz i wyjąłem trzy kubki. Do jednego nasypałem kawę, a do drugiego wrzuciłem torebkę malinowej herbaty.
- Jaka ma być ta herbata, Mikey? - Spytałem.
- A jaką masz?
- No... Jest malinowa, jakaś wieloowocowa, miętowa, zielona, czarna, yerba... - zacząłem wyliczać.
- Może być ta wieloowocowa - wybrał chłopak.
Do ostatniego kubka wrzuciłem herbatę wieloowocową. Gdy woda już zaczęła wrzeć zakręciłem gaz i zalałem nasze napary. Zacząłem szukać po szafkach jakichś ciastek czy czegoś żeby poczęstować gościa. Znalazła się akurat paczka herbatników. Wow, nawet nieprzeterminowana. Położyłem ją na stole po czym usiadłem naprzeciwko Gerarda.
- Widzę, że już zdążyłeś się zadomowić, Frank - zaśmiał się Mikey.
- Tak, już się tutaj trochę odnalazłem.
- Nie wkurza cię czasem ten stary zgred? Nie martw się, jak ma dobry dzień jest nawet znośny.
- Przepraszam bardzo, ale ja tu jestem - przypomniał o sobie najstarszy i zabrał swoją kawę z blatu. Podał nam także nasze herbaty.
- Jak na razie Gerard mnie jeszcze tak bardzo nie denerwuje - uśmiechnąłem się. - Żyję chyba jakoś.
Gee wymownie odkaszlnął i spojrzał w naszą stronę spojrzeniem "kurwazajebięcięMikey".
- No, to jak tam wam się żyje? - Zmienił temat młodszy Way.
- Jak zwykle - odburknął zielonooki sącząc kawę z kubka z kotkami.
Nachyliłem się do gościa i szepnąłem:
- Wybacz mu, ma dzisiaj jakiś zły dzień.
- Ta, jak codziennie od 21 lat - odszepnął Mikey.
- Słyszę was - syknął Gerard.
- U mnie całkiem spoko, znalazłem sobie pracę - powiedział blondyn. - Teraz rozwożę pizzę. Wiem, niezbyt to szlachetna praca ale chwilowo muszę z czegoś żyć. Dopiję herbatę i będę się chyba zbierał, co?
Jak powiedział, tak zrobił. Mikey dopił swój napar i pojechał.

***

Gerard już od godziny siedzi zamknięty w sypialni. Co on tam może robić? Nie wiem, może rysuje. Albo zasnął. Albo leży na łóżku i myśli. Martwię się trochę o niego, wejdę tam. Sprawdzę tylko co robi i czy wszystko u niego w porządku. Zapukałem do drzwi i wszedłem do pokoju.
- Gerard? Wszystko dobrze?
Chłopak leżał na łóżku z słuchawkami na uszach z twarzą skierowaną do ściany. Podszedłem do niego i uderzyłem go lekko w ramię. Wyjął słuchawki z uszu i zastopował muzykę. Iron Maiden, niezły ma gust.
- Czego chcesz, Frank?
- Nic, chciałem tylko sprawdzić czy wszystko w porządku.
- Ech... - Westchnął Gerard. - Nic nie jest w porządku. Wszystko mi się w życiu rozpierdala.
- Co się stało? Dalej myślisz o Lindsey?
- Nie, właściwie już prawie o niej zapomniałem - machnął ręką czerwonowłosy. - Mam inny problem, ale nie mogę ci o nim powiedzieć.
- Na pewno? Wiesz, jeśli chcesz to możesz mi się zwierzyć - zaoferowałem się. - Może jakoś poradzę. I obiecuję, że nikomu nie wygadam, chociaż i tak nie mam nawet komu.
- Oj, Frankie, Frankie... - Roześmiał się zielonooki. - To nie takie proste. Nawet ja sam sobie nie umiem pomóc, a co dopiero ty mi.
- Ech... No dobrze, jak tam sobie chcesz. Ale pamiętaj, z każdym zmartwieniem możesz zwrócić się do mnie, tak chyba robią przyjaciele, czyż nie? - Uśmiechnąłem się.
- Tak... Przyjaciele - dodał cicho. - Frank, zostań tu. Nic nie mów. Po prostu bądź, dobrze?
- D-dobrze...
Siedziałem tak koło niego w ciszy już z pół godziny. Wtedy jednak chłopak postanowił przerwać ta melancholię wiszącą w powietrzu.
- Może sobie zapalimy, co?
- Okej, dobry pomysł - zgodziłem się.
- Czekaj chwilę - Gerard podniósł się z łóżka i podszedł do szuflady wyjmując z niego pustą paczkę po papierosach.
- Kurde, skończyły się - w jego głosie usłyszałem zdenerwowanie. - Zaczekaj na mnie 10 minut, skoczę do sklepu po nowe.
- Mhm, nigdzie się stąd nie ruszam - powiedziałem.
Po kilku minutach od jego wyjścia usłyszałem dzwonek do drzwi. Tak szybko wrócił? A może zapomniał portfela? Pobiegłem otworzyć, lecz zastałem nie mojego współlokatora a postać w kapturze.
- Dzień dob... - Nie zdążyłem dokończyć gdyż tajemnicza osoba przyłożyła mi do twarzy jakąś mokrą szmatę po której urwał mi się film.

'Cause The Hardest Part Of This Is Leaving You //FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz