Rozdział 20

95 9 2
                                    

Tobias

Wychodzę z siedziby Erudycji, starając się stłumić targające mną emocje. Idę spokojnym krokiem, zamiast biec, ale i tak trzaskam drzwiami samochodu, kiedy do niego wsiadam.

Zaciskam palce na kierownicy i wbijam wzrok w miasto przede mną, ale jeszcze nie odpalam silnika z obawy, że rozjechałbym kogoś tylko dlatego, że przypomina mi Petera.

Ale czy tak naprawdę jestem wściekły na niego? Tego nie jestem pewien. Cały czas okłamuje Tris i jestem absolutnie pewien, że nie może wyniknąć z tego nic dobrego, ale równocześnie jestem zły na wszystkich swoich przyjaciół, ponieważ oni też wierzą w to, że Peter się zmienił, a co najgorsze pozwalają w to wierzyć Tris.

Jestem też wściekły na soebie, bo wszystko robię źle. Wydawało mi się, że powinienem udawać jej przyjaciela, żeby dać jej czas. Nie zadziałało. Chciałem wyznać jej prawdę i naprawić tym swój wcześniejszy błąd. Ale moja szansa przepadłam

- Ogarnij się - mówię sam do siebie i w końcu przekręcam kluczyk w stacyjce.

Odzyskaj ją, słyszę w głowie głos Christiny.

- Ogarnij się - powtarzam i ruszam pustą drogą w stronę Nieustraszoności. To trochę dziwne uczucie, jechać obok torów, mijać pędzący pociąg, który jeszcze niedawno był jedynym ogólno dostępnym środkiem transportu, jeśli nie liczyć paru autobusów. Nagle zaczynam tęsknić za czasami, kiedy byłem wolny i nieprzywiązany do niczego, za tym jednym rokiem, kiedy nic nie było ważne. Kiedy miałem siedemnaście lat, kiedy zostawiłem za sobą Marcusa i jeszcze nie poznałem Tris.

Nie żebym żałował.

Parkuję auto na wyznaczonym parkingu, po czym oddaję kluczyki i ruszam w stronę głównego wejścia.

Dlaczego ją tam zostawiłem?, zastanawiam się. Dlaczego zostawiłem ją z nim? Teraz mogę mieć tylko nadzieję, że Caleb szybko się obudzi i Peter nie będzie miał okazji do zrobienia czegoś głupiego. Chociaż może bardziej powinienem martwić się o nią...

Idę do swojego mieszkania, wciąż bijąc się z myślami. Kiedy przekraczam próg trzaskam drzwiami i niedbale rzucam kurtkę w stronę wieszaka - ubranie głucho uderzano podłogę, ale nie fatyguję się, żeby ją podnieść.

- Mam niejasne wrażenie, że nikt tego za ciebie nie posprząta.

Zaskoczony robię gwałtowny krok w tył i uderzam głową o ścianę.

- Cholera, Christina! - wołam, zakrywając dłonią obolałe miejsce. - Co ty tu robisz? Jak tu weszłaś?

- Przez drzwi wejściowe - wzrusza ramionami, a ja przeklinam się po cichu za to, że nie zamknąłem mieszkania na klucz - Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć - zapewnia mnie, ale je uśmiech świadczy o czymś zupełnie innym.

Dziewczyna wstaje z kanapy i rusza za mną do kuchni. Wyjmuję z lodówki paczkę lodu. Christina prycha.

- Coś ty taki delikatny? - pyta słodkim głosem.

- Nie jestem delikatny - warczę, odwracając się do niej i zamykając lodówkę. - Po prostu nie chcę mieć guza.

Przykładam zimny okład do głowy, co natychmiast przynosi ulgę, ale wcale nie zmniejsza mojego gniewu.

- Nie odpowiedziałaś ma moje pytanie - zauważam po chwili. - Co ty robisz?

Brunetka przewraca oczami i z uśmiechem wskakuje na blat. Jej bestroska tylko jeszcze bardziej mnie denerwuje.

- Chciałam pogadać - wzrusza ramionami. - Jakieś postępy w naszej sprawie?

- W naszej sprawie? - powtarzam, unosząc brwi. - To nie jest twoja sprawa.

Nie mieliśmy okazji porozmawiać po imprezie i szczerze mówiąc miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ledwo miałem siłę przyznać się przed samym sobą, jak bardzo nawaliłem, a co dopiero przed kimś. A co dopiero przed nią.

Obserwuję, jak uśmiech Christiny powoli gaśnie, a potem przekładam okład do drugiej ręki.

- Co ci jest, Cztery? - pyta Prawa.

- Nic.

- Oh, daj spokój - woła z pretensją w głosie. Kiedy nie odpowiadam przez dłuższy czas szybko przechyla się w moją stronę i wytrąca mi lód z ręki. - Mózg ci zamarzł?

Rzucam jej ostre, zirytowane spojrzenie, ale ona nie odwraca wzroku, jej ciemne oczy odnajdują moje. Mija kilka sekund i w końcu to ja się poddaję. Christina jest moją jedyną sojuszniczką, jedyną osobą, która wydaje się widzieć zagrożenie, jakie stanowi Peter i która chce działać, by mu zapobiec. Nie mogę jej od siebie odpychać, kiedy wyciągnęła do mnie pomocną dłoń, nawet jeśli przy okazji rozsypała trochę lodu po podłodze.

- Tracę ją - Kiedy wypowiadam te słowa czuję, jak ramiona mi opadają. - Nie mam pojęcia, co robić, wszystko mi się miesza. - Myślę o tym, jak chciałem wszystko wyjaśnić Tris i o jej zachowaniu w Erudycji. - Mam wrażenie, że cokolwiek robię tylko pogarszam sytuację, ale coraz częściej zaczynam myśleć, że to po prostu nie ma sensu.

- Co takiego? - Christina wygląda na naprawdę zmartwioną, ale równocześnie zszokowaną. - Dlaczego?

Wzruszam ramionami, czując się po prostu beznadziejnie. Odkąd zacząłem być z Tris moje życie wyglądało inaczej - czułem, że mam kogoś, kto mnie rozumie, kto po prostu przy mnie jest i nie próbuje mnie upić przy każej możliwej okazji, tak jak robił to Zeke. Nie zawsze się zgadzaliśmy, właściwie to prawie nigdy, ale to wydarzyło się dzisiaj, co działo się od dłuższego czasu.

- To już nie jest Tris - mówię cicho, pozwalając by prawda zacisnęła zimne palce wokół umysłu mojego i Christiny, chociaż dopóki nie powiedziałem tego na głos nie zdawałem sobie sprawy, jak okrutna jest nasza obecna rzeczywistość.

Wokół nas zapada cisza, której chyba nikt nie zamierza przerywać. Nie patrzę na nią, chociaż brunetka cały czas wbija we mnie wzrok. Nie patrzę też na zegar, więc nie wiem, czy minęło kilka sekund, minut, czy godzin. Wiem tylko, że kiedy w końcu odpycham się od blatu bolą mnie stopy i madgarstki.

- Idę pod prysznic - rzucam i ruszam w stronę łazienki, zupełnie nie przejmując się tym, że zostawiam Christinę w swoim mieszkaniu właściwie bez nadzoru.

Spodziewam się, że zimna woda pomoże mi spojrzeć na całą tą sytuację odrobinę bardziej trzeźwym wzrokiem, ale po dziesięciu minutach trząścia się pod lodowatym strumieniem przekręcam kurek i obserwuję, jak para osiada na kabinie prysznica, rozmazując obraz łazienki.

To już nie jest Tris. Zaciskam powieki, słysząc w głowie echo własnego głosu. Usiłuję przekonać samego siebie, że to nieprawda, ale jedyne, co udaje mi się odkryć to to, że naprawdę tak uważam. Nie chodzi o to, że nie ma już dziewczyny, którą wyciągnąłem z siatki, albo która wolała umrzeć, niż mnie zastrzelić. Ale nie ma już dziewczyny, która zostawiła całą swoją rodzinę, by wreszcie móc być wolną. Nie ma już dziewczyny, która zabiła Willa, która patrzyła, jak jej rodzice umierają i która omal sama nie zginęła. Nie ma dziewczyny, którą zdradził Caleb, ani tej, która lekkomyślnie ryzykowała życie.

Tris, którą zostawiłem dzisiaj w siedzibie Erudycji jest wolna od wszelkich popełnionych przez siebie błędów. Dając jej wyłącznie te chwile z jej życia, które były absolutną podstawą, ale równocześnie pomijając jak najwięcej zła, przez które przeszła daliśmy jej kłamstwo, które na nowo ją ukształtowało.

Zniszczyliśmy ją. My. Nie Agencja, nie David, nie Jeanine ani wszyscy inni, którzy kiedykolwiek wyrządzili jej krzywdę. Nie zniszczyła jej strata, wojna, ani strach, tylko my. Ludzi, którzy mieli czelność nazywać się jej przyjaciółmi.

Ja ją zniszczyłem.

Pozwalam, by zawładnęło mną poczucie winy, rozpacz i nienawiść do samego siebie i już po chwili nie wiem, czy krople, które czuję na twarzy to woda, czy łzy.

Zniszczyłem ją.

Loved You First ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz