Tobias
O. Mój. Boże.
Powiedzmy sobie w prost - nigdy nie byłem romantykiem. Nie umiałem rozmawiać z dziewczynami... Nie umiałem rozmawiać z ludźmi, dla ścisłości, ale z dziewczynami, kiedy chodziło o flirty i tym podobne - tym bardziej. Dlatego po prostu nie wierzę w to, co teraz odwalam.
Ja i Tris nie byliśmy ze sobą długo, ale zdecydowanie powinniśmy być na więcej niż jednej randce. Z tym że, jak to ujęła, wojna nie sprzyja randkowaniu, raczej nie udało mi się nabrać doświadczenia w tych sprawach.
- Postaw kwiaty na środku stołu, ale tak, żebyście mogli na siebie patrzeć - instruuje mnie dalej Zeke, więc bez gadania wykonuję jego polecenie i odstawiam wazonik na okrągły blat.
- Zrobione. Odsunąć krzesło? - pytam, przekładając telefon do drugiej ręki. To jednak przydatne urządzenie. Gdyby nie ono, musiałbym chyba ukraść Agencji jakiś helikopter i uprowadzić pilota, żeby dostać się do Chicago w mniej niż godzinę i sprowadzić tu Pedrada. W dodatku musiałbym się liczyć z panicznym strachem podczas podróży w obie strony i mocno ograniczonym czasie przygotowań. A tak...
- Dopiero jak przyjdzie. Chyba, że się zmęczyłeś i musisz odsapnąć - Niemal widzę, jak wywraca oczami, opierając nogi o blat biurka. To by do niego pasowało. - Dobra, powiedz mi, co widzisz.
- No... Mały pokój, okrągły stolik, dwa krzesła...
- Boże, daj z siebie trochę więcej! Żyjesz tam jeszcze?
Wzdycham i jeszcze raz rozglądam się po pokoju. Jak już wspominałem, nie znam się, ale właściwie efekt końcowy jest chyba całkiem niezły. Jest ciemno, bo pomieszczenie oświetla tylko kilka stojących na stole i szafce obok świec, przez okno widać nocne niebo, a w oddali światła Chicago. Matthew był dość zaskoczony, kiedy spytałem go o dobre miejsce na randkę, ale jeden z apartamentów na najwyższym piętrze okazał się trafnym wyborem. Muszę tylko oddać klucze przed ósmą rano, bo inaczej obaj będziemy mieć niezłe kłopoty.
- Chyba jest w porządku - stwierdzam, a Zeke ze świstem wypuszcza powietrze. - No co ci mam, stray powiedzieć?! Jest ładnie, są świece, czekoladki, kwiaty...
Zdenerwowany zaczynam spacerować po pokoju. Może czułbym się swobodniej, gdyby Pedrad nie kazał mi się wcisnąć w pożyczony garnitur. Zeke znów zaczyna coś mówić, ale przestaje to do mnie docierać, kiedy odwracam się w stronę drzwi. Tris stoi w progu i rozgląda się po pokoju. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, uśmiecha się leciutko.
- Oddzwonię - rzucam do mikrofonu.
- Do dzieła, tygrysie! - woła jeszcze chłopak, zanim naciskam na czerwoną słuchawkę. Chyba wolałem tego nie słyszeć.
- Cześć - Uśmiecham się do blondynki i podchodzę bliżej. - Ładnie wyglądasz.
Dziewczyna ma na sobie białą bluzkę i zwykłe czarne spodnie. Pewnie ona i Uriah dostali ubrania od Agencji, ale to nie jest komplet, w którym wyglądałaby źle. Chociaż pewnie nie ubrałaby tego, gdyby miała większy wybór. Czy już wyszedłem na palanta?
- Dzięki... - odpowiada niepewnie. - Ty też.
Chcę ją przytulić, bardziej niż cokolwiek na świecie, ale jakaś siła nie pozwala mi tego zrobić, nawet jeśli byłby to bardzo niewinny gest. Dlatego cofam się o krok i odsuwam dla niej krzesło, zgodnie z instrukcjami.
- Usiądziesz? - proponuję.
- Chętnie.
Czekam, aż Tris usiądzie, a później zajmuje miejsce naprzeciwko niej. Jest naprawdę piękna. Nie w taki sposób, w jaki są ładne dziewczyny o oczywistej urodzie. Dobrze wiem, że w jej wyglądzie nie ma nic szczególnego, ale błysk w oczach sprawia, że nie mogę oderwać od niej wzroku.
CZYTASZ
Loved You First ✔
FanfictionNazywam się Beatrice Prior. Mam siedemnaście lat, pochodzę z Chicago. Takie są fakty. Reszta to domysły i opowieści. Kiedyś nazywano mnie Tris. Kochałam Tobiasa Eatona i byłam gotowa zginąć za swoich bliskich. Kiedyś. Kim jestem tera...