Rozdział 38

77 8 10
                                    

Tobias

O. Mój. Boże.

Powiedzmy sobie w prost - nigdy nie byłem romantykiem. Nie umiałem rozmawiać z dziewczynami... Nie umiałem rozmawiać z ludźmi, dla ścisłości, ale z dziewczynami, kiedy chodziło o flirty i tym podobne - tym bardziej. Dlatego po prostu nie wierzę w to, co teraz odwalam.

Ja i Tris nie byliśmy ze sobą długo, ale zdecydowanie powinniśmy być na więcej niż jednej randce. Z tym że, jak to ujęła, wojna nie sprzyja randkowaniu, raczej nie udało mi się nabrać doświadczenia w tych sprawach. 

- Postaw kwiaty na środku stołu, ale tak, żebyście mogli na siebie patrzeć - instruuje mnie dalej Zeke, więc bez gadania wykonuję jego polecenie i odstawiam wazonik na okrągły blat. 

- Zrobione. Odsunąć krzesło? - pytam, przekładając telefon do drugiej ręki. To jednak przydatne urządzenie. Gdyby nie ono, musiałbym chyba ukraść Agencji jakiś helikopter i uprowadzić pilota, żeby dostać się do Chicago w mniej niż godzinę i sprowadzić tu Pedrada. W dodatku musiałbym się liczyć z panicznym strachem podczas podróży w obie strony i mocno ograniczonym czasie przygotowań. A tak...

- Dopiero jak przyjdzie. Chyba, że się zmęczyłeś i musisz odsapnąć - Niemal widzę, jak wywraca oczami, opierając nogi o blat biurka. To by do niego pasowało. - Dobra, powiedz mi, co widzisz.

- No... Mały pokój, okrągły stolik, dwa krzesła...

- Boże, daj z siebie trochę więcej! Żyjesz tam jeszcze?

Wzdycham i jeszcze raz rozglądam się po pokoju. Jak już wspominałem, nie znam się, ale właściwie efekt końcowy jest chyba całkiem niezły. Jest ciemno, bo pomieszczenie oświetla tylko kilka stojących na stole i szafce obok świec, przez okno widać nocne niebo, a w oddali światła Chicago. Matthew był dość zaskoczony, kiedy spytałem go o dobre miejsce na randkę, ale jeden z apartamentów na najwyższym piętrze okazał się trafnym wyborem. Muszę tylko oddać klucze przed ósmą rano, bo inaczej obaj będziemy mieć niezłe kłopoty. 

- Chyba jest w porządku - stwierdzam, a Zeke ze świstem wypuszcza powietrze. - No co ci mam, stray powiedzieć?! Jest ładnie, są świece, czekoladki, kwiaty...

Zdenerwowany zaczynam spacerować po pokoju. Może czułbym się swobodniej, gdyby Pedrad nie kazał mi się wcisnąć w pożyczony garnitur. Zeke znów zaczyna coś mówić, ale przestaje to do mnie docierać, kiedy odwracam się w stronę drzwi. Tris stoi w progu i rozgląda się po pokoju. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, uśmiecha się leciutko.

- Oddzwonię - rzucam do mikrofonu.

- Do dzieła, tygrysie! - woła jeszcze chłopak, zanim naciskam na czerwoną słuchawkę. Chyba wolałem tego nie słyszeć. 

- Cześć - Uśmiecham się do blondynki i podchodzę bliżej. - Ładnie wyglądasz.

Dziewczyna ma na sobie białą bluzkę i zwykłe czarne spodnie. Pewnie ona i Uriah dostali ubrania od Agencji, ale to nie jest komplet, w którym wyglądałaby źle. Chociaż pewnie nie ubrałaby tego, gdyby miała większy wybór. Czy już wyszedłem na palanta? 

- Dzięki... - odpowiada niepewnie. - Ty też.

Chcę ją przytulić, bardziej niż cokolwiek na świecie, ale jakaś siła nie pozwala mi tego zrobić, nawet jeśli byłby to bardzo niewinny gest. Dlatego cofam się o krok i odsuwam dla niej krzesło, zgodnie z instrukcjami.

- Usiądziesz? - proponuję. 

- Chętnie.

Czekam, aż Tris usiądzie, a później zajmuje miejsce naprzeciwko niej. Jest naprawdę piękna. Nie w taki sposób, w jaki są ładne dziewczyny o oczywistej urodzie. Dobrze wiem, że w jej wyglądzie nie ma nic szczególnego, ale błysk w oczach sprawia, że nie mogę oderwać od niej wzroku. 

Loved You First ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz