Rozdział 21

113 9 18
                                    

Peter

- Huh! Temperatura w pomieszczeku gwałtownie wzrosła o dwanaście stopni! - oznajmiam, kiedy tylko drzwi za Cztery się zamykają. - Straszny z niego gbur - stwierdzam, odwracając się do Tris.

Dziewczyna stoi wciąż w tym samym miejscu i ze smutną miną wpatruje się w podłogę. Nie wygląda, jakby miała się zaraz rozpłakać, zresztą Tris chyba nigdy tak nie wygląda, ale mimo to od razu wiem, że myślami jest gdzieś daleko, w każdym razie nie w tym pokoju.

- Hej - odzywam się. - Coś nie tak?

- Nie, w porządku - Blondynka kręci głową. - Tylko... - Macha ręka. - Nieważne.

- Ta, akurat - przewracam oczami i podchodzę bliżej, zupełnie nie zwracając uwagi na śpiącego Caleba. - No dalej. Mi możesz wszystko powiedzieć - zapewniam ją.

Wyciągam rękę i delikatnie muskam palcami jej podbródek, zmuszając ją, żeby na mnie spojrzała. Kiedy nasze oczy się spotykają bardzo wyraźnie widzę, że naprawdę się martwi.

- Sama nie wiem - mówi. - Tobias to mój przyjaciel i nie podoba mi się to, co się dzieje między nami.

- Tobias? - powtarzam. - Powiedział ci swoje prawdziwe imię?

Kiwa głową.

- Na imprezie... Zresztą nieważne, nie o tym rozmawiamy. Po prostu cały czas mam wrażenie, że robię coś źle - wyznaje dziewczyna i pochyla się lekko w moją stronę. Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo wyciągam ręce i ją obejmuję, Tris wtula twarz w moją szyję.

Jest taka mała. Niewinna. Bezbronna. Co ja pierdole?

Zamykam oczy, skupiając się całkowicie na cieple jej ciała, przez kilka długich sekund żadne z nas się nie odzywa, ale dobrze wiem, że nie możemy tak w nieskończoność. Chociaż ja bym mógł.

- Nie przejmuj się - szepczę w końcu, bardzo cicho, żeby nie zmącić spokoju tej chwili. - Za dużo myślisz o tym, co powinnaś zrobić. Przestań. Przestań w kółko zastanawiać się nad tym, kim inni chcą żebyś była. Jesteś sobą i tak powinno być. Zawsze, niezależnie od wszystkiego.

Sam nie wierzę, że to mówię, ale, co o wiele bardziej zaskakujące, wierzę w to, co mówię. Tris, jaką teraz znałem, czyli w sumie jedyna, jaką miałem okazję poznać, była kimś wartym własnego życia. W przeciwieństwie do ludzi gorszego sortu, takich jak ja albo Cztery.

Dziewczyna odsuwa się ode mnie powoli. Wciąż nie płacze, ale widzę, że jest tego bliska.

- Dziękuję - mówi, równie cicho, a ja marszczę brwi i lekko przekrzywiam głowę.

- Za co?

- Za to, co powiedziałeś.

Nie wiem, które z nas pierwsze się przysunęło, ale biorąc pod uwagę wszystkie - to jest: dokładnie dwie - możliwości, pewnie byłem to ja. Tak więc przysunąłem swoją twarz trochę bliżej jej twarzy i biorąc pod uwagę to, co się dzieje teraz, to raczej się ode mnie nie odsunęła.

Całujemy się. Kurwa, serio. Ja i Tris naprawdę się całujemy. Zamykam oczy i pewniej opieram ręce na jej talii, podczas gdy jej dłonie przenoszą się z moich pleców na kark i włosy. Oczywiście nie jest to ani mój pierwszy pocałunek, ani najlepszy, ale zdecydowanie najdziwniejszy.

Kurwa, ja naprawdę nie przewidziałem, że znajdziemy się w takiej sytuacji (co w przypadku wszystkich wcześniejszych dziewczyn było stuprocentowo planowane), ale, cholera, wcale nie widzę w tym nic złego. Wiem za to, kto by widział, co jeszcze bardziej mnie cieszy.

Loved You First ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz