Rozdział 25

82 9 6
                                    

 Peter 

- Długo cię nie było - zauważa Caleb, kiedy tylko wchodzę do pokoju. Bez słowa zamyka drzwi i opadam na łóżko. Na stoliku obok leży otwarty karton pizzy, ale jakoś zupełnie nie mam na nią ochoty. Właściwie to w ogóle nie jestem głodny. - Cztery do mnie dzwonił - informuje mnie chłopak, kiedy nic nie odpowiadam.

- Aha - rzucam, przewracając się na łóżko, twarzą do ściany. Normalnie bym się zdziwił, ale w tej chwili mój mózg znajduje się w tej niesamowitej przestrzeni, w której człowiek zostaje, kiedy jakaś niesamowita chwila dobiega końca, a on dalej chce ją przeżywać. W moim przypadku wciąż leżę na siatce, obejmując Tris jedną ręką, a drugą bawiąc się jej palcami, częściowo splecionymi z moimi. Gdyby jakiś pojeb nie wymyślił jebanego deszczu, to mógłbym tam być jeszcze teraz, mimo, że minęła już chyba jedenasta.

- Całowałeś się z Beatrice.

- Czyżbym słyszał pretensje w twoim głosie? - W końcu zmuszam się, żeby obrócić głowę i na niego spojrzeć. Ma dziwny wyraz twarzy, który wyjątkowo ciężko zinterpretować, co mnie trochę wkurwia.

- Nie powiedziałeś mi.

- To świeża sprawa.

- Kiedy to było?

Wzdycham ciężko i podnoszę się do pozycji siedzącej. Zapowiada się długa i ciężka rozmowa, a ja wiem, że muszę odpowiedzieć na wszystkie, a przynajmniej na większość pytań, bo Caleb jest prawdopodobnie moim jedynym sojusznikiem w tym wszystkim. Kiedy tylko pozostali się dowiedzą może wybuchnąć mała wojna, w której wszyscy będą drzeć japę na wszystkich, a ze mną nikt nie będzie chciał gadać. Czuję się kiepsko z tą perspektywą, ale myśl o tym, że Tris jest teraz moją dziewczyną, że jej na mnie zależy, w jakiś dziwny sposób całkowicie mi to rekompensuje.

- Wczoraj. Jak cię tu przywieźliśmy.

Uważnie obserwuję jego reakcję, ale chłopak nie wygląda, jakby się tym specjalnie przejmował. Bardziej jakby coś liczył.

- I co teraz? W sensie, nie wiem, zamierzacie być razem? To coś poważnego?

- Już jesteśmy razem. Jakoś od godziny.

- Że, przepraszam, co, kurwa?

Nie mogę się powstrzymać i wybucham śmiechem, bo jego reakcja mnie po prostu rozwala. Na pewno mieliście tak kiedyś, że musieliście zachować powagę, ale to was tylko jeszcze bardziej bawiło. Ja mam tak w tej chwili.

- Z czego się śmiejesz? - Caleb marszczy brwi.

- Przepraszam - Pochylam się w jego stronę i ze wszystkich sił staram się uspokoić. - Po prostu mnie rozbawiłeś.

- Zawsze do usług - wzdycha, a potem wbija we mnie wzrok, najwyraźniej czekając, aż coś powiem.

- No... Tak, to raczej poważne. W sensie... - Drapię się po karku, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. - Wiem, że to brzmi głupio, ale naprawdę mi na niej zależy.

- To wcale nie brzmi głupio - mówi, wzruszając ramionami, na co uniosłem brwi. - Co?

- Nic. Wydawało mi się, że będziesz raczej wkurwiony. A nie jesteś.

- Nie jestem - przyznaje. - Prawda jest taka, że może wcześniej trochę mnie zdenerwowałeś, ale jesteś moim przyjacielem i ci ufam. A za Tobiasem nigdy nie przepadałem. Cały czas ci kibicowałem, tak jak obiecałem.

Uśmiecham się pod nosem, bo to dla mnie naprawdę wiele znaczy. Przed Calem nie miałem zbyt wielu przyjaciół, mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że nie miałem ich wcale - fakt, byli sobie kiedyś Drew i Molly, ale oni tylko snuli się za mną jak smród po gaciach. Jego było stać na krytykę, a nawet mocny kopniak, jeśli uznał, że to było własnie to, czego w danej chwili potrzebowałem. Równocześnie jednak cały czas starał się mnie zrozumieć, czego i nikt wcześniej nie robił i - czego również nikt wcześniej nie robił - ufał mi. Potrafił zaufać komuś, kto całe życie odwracał kota ogonem i codziennie budził się z kompletem nowych przekonań, które zmieniał częściej niż skarpetki.

Loved You First ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz