19

5K 137 0
                                    

Marie
Dochodziła godzina 20, a Alex wciąż nie wrócił z pracy. Denerwowałam się, bo także nie odbierał moich telefonów. W internecie już wrzało od wiadomości, dotyczącej najścia Alexandra w firmie przez Chanel. W zasadzie nie przejmowałam się tym. Chciałam poczekać, aż wróci i sam mi wszystko opowie. Nie mogłam się nakręcać, bo tylko byśmy się pokłócili. Dźwięk zamykanych drzwi, przywrócił mnie do życia.
- Jesteś. - odparłam z ulgą, podchodząc do niego. Alex był zmęczony, widać było to gołym okiem.
- Przepraszam, że nie zadzwoniłem, kochanie. - powiedział, całując mnie w czoło. - Muszę z Tobą porozmawiać.
- Wiem, że Chanel była u Ciebie. - mruknęłam z wyprzedzeniem, chociaż wcale nie chciałam tego robić. Zganiłam się mentalnie w duszy.
- Huh? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Pokręcił głową. - To jest teraz najmniej ważne.
- Więc o co chodzi? Nie stresuj mnie. - westchnęłam, ujmując jego dłoń.
- Musisz przez pewien czas trzymać się ode mnie z dala. - odgarnął moje włosy do tyłu i z powagą patrzył mi w oczy. - Zrobiłem coś złego i nie chcę, by podejrzenia padły na Ciebie.
- Alex, nie strasz mnie. - wymamrotałam. Nerwy mnie zjadały. Co Alex miałby niby zrobić? Niczego nie rozumiałam.
- Proszę. Zawiozę Cię do domu i przez jakieś 2 tygodnie po prostu pobędziemy osobno. To dla Twojego dobra.
- Powiedz mi, o co chodzi. - zażądałam. Wiedziałam, że toczy walkę sam ze sobą.
- Zabiłem Anthony'ego. - oznajmił, jakby to była zwykła, codzienna sytuacja. Jakby było to po prostu wyjście do sklepu, czy pójście na siłownie. Nie mogłam pomieścić tej informacji w głowie. Tony był okrutny i bardzo mocno mnie skrzywdził, ale nie do tego stopnia, by pozbywać się go z tego świata. Serce omal nie wyskoczyło mi z klatki. - Powiedz coś.
- Nie wierzę, że posunąłeś się tak daleko. - powiedziałam to nieco głośniej i bardziej nerwowo, niż chciałam.
- Zrobiłem to dla Twojego bezpieczeństwa. - krzyknął, kręcąc się po kuchni. - Szykował na Ciebie napaść. Raz mu się nie udało. Miałem pozwolić na kolejną sytuację?
- Mogliśmy to zgłosić na policję, Alex. Nie odbiera się komuś życia od tak. - syknęłam. Wciąż w to nie wierzyłam.
- Marie, kocham Cię do szaleństwa. Skrzywdził Cię tak mocno, nie mogłem tego przeżyć. Drugim razem też rzucił się na Ciebie, kiedy mnie nie było. Co bym zrobił, gdyby to on pozbawił Ciebie życia? - warknął. A gdy się nie odzywałam, dodał ze łzami. - Co bym zrobił, Marie? No powiedz mi, kurwa.
- Nie wiem. - przełknęłam ślinę.
- No właśnie! Nie wiesz. A ja bym musiał wiedzieć. Zrobiłem to tylko i wyłącznie dla Twojego bezpieczeństwa i dla swojej pewności o Twoje życie. Nigdy, przenigdy nie pozwolę, by ktokolwiek cokolwiek Ci zrobił. - przycisnął mnie do swojego ciała. - Jesteś moją jedyną życiową nadzieją i trzymam się Ciebie, jak tonący. Marie, proszę, zrozum mnie, maleńka. Proszę.
Alex teraz już szeptał, szlochając w moje włosy. Objęłam jego ciało. To był człowiek, którego przecież kochałam. Osoba, która poświęci wszystko dla mojego dobra i bezpieczeństwa. Nie mogę się od niego odwrócić. Nie wyobrażam sobie tego.
- Pojadę do mamy, do Kalifornii. - odpowiedziałam, głaszcząc go po plecach.
- Dobrze. To tylko 2 tygodnie. Policja do tego czasu ucichnie. Jeśli nie, wniosę kaucję. - Alex westchnął. - Loe, mój pracownik z Tobą pojedzie. Będziemy kontaktować się przez jego telefon. Chcę, by wszyscy myśleli, że się rozstaliśmy.
- Już wszystko obmyśliłeś? - spytałam.
- Tak. Chanel chce mi pomóc. Muszę jej zaufać, bo była świadkiem wszystkiego. Będę pokazywał się z nią czasem, żeby prasa myślała, że jesteśmy razem. Później wszystko się skończy, a my bezpiecznie wylecimy na wakacje.
- Dobrze. Niech tak będzie. Spakuję swoje rzeczy i możemy ruszać.
- Kocham Cię, Marie. Bardzo mocno. Dostosuj się do tego, co mówię, dobrze? - popatrzył na mnie, a później wziął mnie, jak małe dziecko na ręce.
- Tak, Alex. Dziękuję. - wtuliłam nos w zagłębienie jego szyi. Nie chcę się rozstawać. Nawet na metr. Nawet na minutę.

Alexander
Chwilę po tym, jak Loe zabrał stąd Marie, antyterroryści wpadli do mojego mieszkania. Spodziewałem się tego, więc byłem spokojny. Przejrzeli i wręcz splądrowali moje mieszkanie. Zakuli mnie w kajdanki i zabrali na komisariat. Teraz musiałem grać, bardzo dobrze grać.

- Panie Stone, pytam ponownie, czy znał Pan Anthony'ego Morrisa? - komisarz warknął, rzucając mi przed twarz zdjęcia jego wiszącego pod sufitem ciała. Zaplanowałem wszystko tak, by wyglądało na powieszenie. Nie wiem, czego tu się doszukiwali.
- Jest byłym partnerem mojej ex. Co mam więcej mówić? - pogrywałem z nim tak, jak on ze mną. - Nie znam gościa, nigdy nie widziałem go na oczy.
- Dopuścił się gwałtu na Pańskiej dziewczynie... - zaczął, ale natychmiast mu przerwałem.
- Owszem, byłej dziewczynie, pozwolę sobie zaznaczyć.
- Może i byłej. Ale czy nie chciał się Pan na nim odegrać za taki czyn? - policjant wpatrywał się we mnie tym swoim świdrującym wzrokiem. Trafiłem chyba na najgorszego, jaki tylko tu pracował. Ale ja nie pękałem.
- Nie. Marie była przelotną znajomością. Mam kupę kasy i wiele lasek. Może nie zna Pan takiego życia, ale ja tak. - warknąłem. - Chcę już stąd, kurwa, wyjść. Ile chcecie forsy?
- 500 tysięcy i wyjdziesz stąd wolno. - odparł, ale nie ufałem mu i tak. Wiem, że tylko czeka, aż coś powiem, przyznam się.
- Bierz te pieniądze, człowieku. Ja i tak do niczego się nie przyznam. Nie mam tego gówna na sumieniu i nigdy nie chciałbym mieć. - splunąłem obok jego nogi, wstając z krzesła. Wypisałem czek, rzuciłem mu go na biurko i z kamienną twarzą wyszedłem stamtąd. Chciałem już tylko wrócić do domu, zadzwonić do swojej kobiety i po prostu z nią porozmawiać. O czymkolwiek. Oczywiście, że wolałbym mieć ją obok siebie i zająć się jej ciałem. Nie miałem takiej możliwości i jedyne, co mogłem, to pocieszyć się rozmową.

Wielkie jabłkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz