"Gdyby był, już dawno byłby chaos"

1.8K 103 26
                                    

Dźwięk budzika wyrzucił mnie z raju jakim jest błogosławiony sen, brama niebiańska zamknęła się za mną a moje ciało zderzyło się z rzeczywistością zwaną niegdyś jako podłoga. Nie podnosząc się z niej, wymacałem telefon znajdujący się na szafce nocnej i wprawionym ruchem wyłączyłem tą diabelską funkcję.

-Kur...- powstrzymałem się przed przekleństwem, kładąc się płasko.

-Steve, wstawaj, spóźnisz się do szkoły!- nie musiałem patrzeć by wiedzieć, że do pokoju wszedł wychowawca mój i 37 innych dzieciaków. Spojrzałem na niego.

-Już wstaje- zasyczałem i zgiąłem ręce w łokciach, przykładając dłonie do piersi. Pan Milles wyszedł by budzić innych śpiochów, którym budzik służy tylko do wyładowywania złości. W sumie jedyne co mnie hamuje przed rzuceniem telefonu w ścianę o siódmej rano to, to ile na niego zbierałem.

Wyciągnąłem z szafy dresy moro i ulubioną ciemną bluzę bez rękawów. Kierując się do łazienki, nie podnosiłem wysoko nóg. To, po dodaniu wolnego kroku, warknięć zamiast słów i opuchniętych oczu bez większych ceregieli mogło upodobnić mnie do zombie.

W łazience zabawiłem 10 minut na myciu zębów i załatwieniu innych spraw. Mimo, że to nie była jedyna łazienka, to już po 5 minutach usłyszałem krzyk Melody.

Gdy wyszedłem, zabrałem plecak i dostając lekką reprymendę na temat nie jedzenia śniadań, ruszyłem w kierunku szkoły. Po drodze wstąpiłem do małego sklepiku, w którym prawie codziennie od 8 lat kupowałem drugie śniadanie.

-Witaj, Steve.- Robert powitał mnie szerokim uśmiechem i papierową reklamówką w dłoni.- Dzisiaj jesteś później niż zawsze.- podał mi torbę a ja położyłem na ladzie 15 dolarów.

-Wiem, wiem. Miałem problem... z grawitacją- powiedziałem, mając na myśli mój upadek z raju.

-Jeszcze tylko trzy miesiące. Dobrze liczę?

-Tak, dokładnie 99 dni.- poczułem wibrację w kieszeni spodni. Wyciągnąłem telefon, odblokowałem ekran i przeczytałem wiadomość:

CLINT:
Stary, za chwilę dzwonek. Gdzie jesteś?

-Muszę lecieć.- spakowałem torbę do plecaka i pognałem w kierunku liceum.

~~

Całą noc spędziłem na kontynuowaniu budowy mojego największego wynalazku. Gdy tylko dokończę nawet ojciec mnie pochwali. Zbroja Iron-mana. Pepper wpadła na pomysł nazwy, chociaż uparcie starałem jej się wytłumaczyć, że to stop tytanu i złota ale trudno. Nazwa nawet chwytliwa. Nawet nie zauważyłem kiedy na dworze zaczęło robić się jasno.

-Panie Stark, pańska matka kazała mi powiadomić pana, że już wpół do ósmej. Za pół godziny zaczyna pan lekcje- powiedział Jarvis, odrywając mnie od pracy.

-Już, już.- zdjąłem rękawicę od zbroi i położyłem ją na zagraconym biurku. Czego na nim nie było, papiery, szkło, metal, zapomniane projekty. Nawet zdjęcie Rogersa. Muszę przyznać sam przez sobą, że nadal mam sentyment do tego dupka. Posyłając fotografii smutne spojrzenie, wystałem i ruszyłem w kierunku wyjścia, by móc się przebrać i iść do szkoły.

W windzie jak zawsze grała smętna muzyka, która mnie wkurzała, zwłaszcza kiedy byłem w dołku, co od zerwania przyjaźni z panem-idealnym, zdarzało się coraz częściej. Z jednej strony wiedziałem, że zostawiając za sobą długoletnią przyjaźń ze względu na czyny ojca, wkopuję tylko siebie ale mimo wszystko cały czas czuję do niego nienawiść, że Howard ciągle mnie do niego porównywał. Do tej pory żałowałem tylko tego co powiedziałem Rogersowi w chwili kiedy ostatni raz widzieliśmy się jako przyjaciele. Te kilka słów spowodowało, że on odwzajemnił moją nienawiść. Gdy winda się otworzyła, wyszedłem z niej i zniknąłem za drzwiami swojego pokoju. Szybki prysznic, czyste ubrania, dwa podręczniki do plecaka i ziuuu...

~~~

Gdy dzwonek obwieścił początek lekcji a ja wbiegłem do klasy, zauważyłem, że wszystkie ławki były zajęte, oprócz jednej. Zająłem miejsce w trzecim rzędzie obok okna, przed Clintem i Wandą i rozejrzałem się po klasie. To ostatnia okazja na zobaczenie kto był na lekcji.

-Ej, stary- szepnął Clint w moim kierunku. Odwróciłem się do niego twarzą. Określenia "stary" używał tylko gdy zbliżało się coś wartego uwagi, jak na przykład spóźnienie na lekcje prowadzoną przez profesora Furego.

-Co jest?

-Słuchaj, jesteśmy kumple. Nie że coś ale ja i Wanda nie jesteśmy w spisku i jakbyś chciał, możemy się zamienić miejscami- wyszeptał tajemniczo, zerkając co jakiś czas w siedzącą po drogiej stronie klasy Natashę.

-Barton, o co ci chodzi?

-Chyba zauważyłeś, że na razie kogoś nie ma.- rozejrzałem się po pomieszczeniu z jeszcze większą dokładnością, starając się zanotować o kogo mu chodziło. Bruce Banner, z którym mieliśmy łączoną chemię i biologię, na pozostałe lekcje chodził indywidualnie ze względu na swoją zieloną naturę, spowodowaną wypadkiem w szkolnym laboratorium. Nie było tylko dupka-Starka.

-Gdyby był, już dawno byłby chaos.

-Właśnie- wtrąciła Wanda.- Streszczam się. Natasha opracowała plan, w który weszła cała klasa, byś na każdej lekcji siedział ze Star...

-Słucham?- przerwałem dziewczynie, cudem powstrzymując się przed krzykiem.- Przecież jego nie ma.

-Ale będzie. Więc...- jej wypowiedź przerwało wejście dyrektora Furego a za nim Antonego Starka. Chole...

~$$$~

Witam w kolejnej pseudo-książce mojego autorstwa o boskim shipie Stony (zaspoilerowałabym ale nie jestem taka (jasne). Mam nadzieję, że będzie lepsza od "Dlaczego?", która lekko wyszła spod mojej kontroli. Więc... mam nadzieję, że się spodoba.

Nie jesteśmy podobni / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz