Gdy tylko obudziłem się rano i spojrzałem na pustą szafę, z której już wczoraj musiałem posprzątać ubrania i zawieźć do Stark Tower, moje wnętrzności urządziły sobie tor przeszkód o pierwsze miejsce przy gardle. Chyba wygrał żołądek. Patrząc na wciąż otwartą szafę, opadłem plecami spowrotem na łóżko i zakryłem twarz poduszką, broniąc się od światła dziennego, wpadającego przez odsłonięte rolety. Na szczęście, jak się okazało, moje podejrzenia co do złamanych żeber były nietrafione. Z wszelkich obrażeń został mi tylko bolący nos, nadgarstek, kilka małych blizn i siniaków.
-Steven!- krzyknął mój wychowawca, wbiegając mi do pokoju. Zamaszystym ruchem zdarł ze mnie kołdrę i zaśmiał się nieszczerze. John Milles był miłym, przyjacielskim człowiekiem po czterdziestce ale jego optymizm czasami mnie denerwował. Jak można być szczęśliwym, gdy ktoś wrzuci ci budyń wraz z miską pod bieliznę?
-Już wstaje- jęknąłem, nadal mając głowę pod poduszką. Tym razem jego śmiech był szczery. Ściągnąłem poduszkę z głowy i spojrzałem na niego z politowaniem.
To nie jest tak, że jestem leniem. Po prostu zamieszkanie pod jednym dachem z osobnikiem o nazwisku Stark (a nawet z dwoma osobnikami) odbierało mi siły fizyczne i te psychiczne.
-Dostałem wiadomość od pana Starka, że za niecałe półgodziny przyjedzie po ciebie samochód. A inni też chcą się z tobą pożegnać- powiedział wskazując na drzwi, zza których po chwili wyłoniła się pofarbowana na zielono z czerwonymi pasemkami czupryna Melody, mojej przyjaciółki i jedynej dziewczyny, która siłą swojego krzyku, codziennie wypędza mnie z łazienki.
Uśmiechnąłem się lekko i wstałem z łóżka, ignorując zimne panele. Przeciągnąłem się i słysząc trzask w kościach, ziewnąłem. Dziewczyna się zaśmiała i wyszła z pokoju wraz z panem Millesem, rzucając tylko na odchodne "ogarnij się i przyjdź na stołówkę". Wziąłem naszykowane wczorajszego wieczora ubrania i szybkim krokiem popędziłem do łazienki. Od dwóch lat, w końcu, mogłem spokojnie wykonać prysznic i umyć zęby. Po porannej toalecie, trwającej około dwudziestu minut, wróciłem do pokoju i wziąłem plecak z rzeczami, które wolałem mieć przy sobie.
Zgodnie z prośbą Melody zszedłem do stołówki, gdzie czekała chyba połowa osób z domu dziecka. Po przekroczeniu progu zdębiałem na dźwięk wystrzelającego kolorowego conffetti.
-Nie pozwolimy ci odejść bez pozytywnego wspomnienia- powiedziała czerwono-zielono włosa i wraz z kilkoma innymi osobami podała mi niewielkiego rozmiaru książkę. Na samym środku pisało "5 lat wśród nas" a obok wielka uśmiechnięta buźka i czapeczka urodzinowa. A ja cały czas stałem w oszołomieniu.
-Ja... dziękuje. Nie spodziewałem się.- uśmiechnąłem się lekko.
-Zawsze, nawet bez prezentów i conffetti, żegnamy tych, którzy nas spuszczają. Przecież o tym dobrze wiesz.- na przód zgromadzienia wyszedł Grant Kovolski. Chłopak w połowie był rosjaninem. Jego rodzice zostawili go z kartką zawierającą jego imię i datę urodzin na dworcu, prawdopodobnie wjechali do Stanów Zjednoczonych nielegalnie.- Było by więcej ale dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili.
-To i tak wiele.- ostatnie pięć minut żegnałem się z wszystkimi. Prawie każdemu, kto patrzył na mnie jakbym miał wyjechać na drugi koniec świata, chciałem powiedzieć, że zobaczymy się w szkole ale to nie byłaby prawda. Fury utworzył w triskelionie specjalny oddział szkolący, więc będę się z nimi widywać tylko po lekcjach.
Gdy wyszedłem z budynku, czekał na mnie czarny, na pewno strasznie drogi samochód, a obok niego stał lekko masywnej budowy mężczyzna z powagą wymalowaną na twarzy. Na plakietce przyczepionej do marynarki pisało "Harold Joseph "Happy" Hogan"
Pomachałem wszystkim ostatni raz i wsiadłem do samochodu. Gustowna kanapa, bo zwykłymi fotelami nie można było tego nazwać, była obita czarną skórą i mieściła się równolegle do drzwi oraz za kierowcą, którego siedzenie było od nas odgrodzone przyciemnianą szybą. W samochodzie znajdowała się już Natasha, Wanda i Pietro. Bez słowa usiadłem obok nich i oparłem głowę o zagłówek. Naprzeciwko nas był mini barek a nas nim spory telewizor, w którym leciał jakiś nudny program kulinarny.
Przez następne dwadzieścia minut do limuzyny wsiadł Clint, Bruce i jakiś obcy mi długowłosy blondyn ubrany w strój rodem ze średniowiecza lub jakiejś mitologii z młotem w ręce.
Nikt się nie odzywał. Siedzieliśmy w głuchej ciszy, która mimo sytuacji nie była niekomfortowa. Clint i Pietro oglądali program o naleśnikach, Natasha słuchała muzyki na słuchawkach, Bruce pisał coś na kartce, Wanda chyba grała w coś na telefonie a nowy bawił się młotem. Ja wolałem siedzieć i nic nie robić. Jednak moja ręka sama z siebie wpełzała do plecaka by opuszkami palców dotknąć wypukłej cyfry 5 na książce, którą dostałem od Melody i innych.
Na szczęście dojechaliśmy dość szybko do celu podróży i mogliśmy wyjść z samochodu, w którym chociaż przytulnie, było trochę nie wygodnie. Więc ucieszyłem się, gdy w końcu mogłem wyprostować swoje nogi.
Zaraz na kierowcą weszliśmy do wieży a potem do windy. Jazda dłużyła mi się niemiłosiernie a palce nerwowo zaciskały na pasku plecaka, gdy przypomniałem sobie, że najbliższe trzy miesiące spędzę w tej przeklętej wieży. Drzwi otworzyły się a przed nami pojawili się Howard i Antony Stark.
-Witamy w Stark Tower.
~$$$~
Mam nadzieję, że wszyscy widzieli zwiastun najnowszsgo Spider-mana.
Peter: It's me!!!
CZYTASZ
Nie jesteśmy podobni / Stony
FanficSteve i Tony znają się od dziecka, przyjaciele od piaskownicy. Jednak nie dobre relacje z ojcem mogą zniszczyć więcej niż można przewidzieć. Zbyt częste porównywanie Tonego przez Howarda do Steve'a zniszczyło to co między nimi było. Jednak pewien po...