Czasami śmieszyło mnie to, że gdybym mógł, liczyłbym każdy mój pocałunek z Rogersem, każdy dotyk, uśmiech, mruknięcie czy iskierkę w jego oczach. Znałem go wiele lat, poznałem każdą jego zaletę i najmniejsze niedoskonałości. Na przykład niewielką, nie dostrzegalną niewprawionym okiem zieloną nutkę w błękitnych oczach. Jednak nawet taka skaza dodawała tylko uroku. W końcu nie wszystko idealne musi być idealne. Pokręcone.
-Kocham cię- szepnąłem mu do ucha. Nadal leżeliśmy w moim łóżku, ciągle zakryci tylko szlafrokami. Nogi mieliśmy splecione a między naszymi ciałami nie było prawie przestrzeni, której siłą rzeczy chcieliśmy się pozbyć. Jego rozczochrane blond włosy pociemniały trochę przy końcówkach, tak jak miały w zwyczaju po każdej kąpieli.
Zauważyłem to w okresie dzieciństwa, gdy czasami razem z moją matką chodziliśmy na basen. Pamiętam jakby to było dzisiaj, jak wychodziliśmy z sekcji dziecięcej wodnego parku. Woda nie sięgała mamie wyżej niż do kolan, co dla nas było jak najprawdziwsza powódź. Gdy Steve wyszedł na zewnątrz, niemal krzyknąłem do niego, że mu się kolor włosów zmienił. Potem tworzyłem dziecięce teorie spiskowe, że jest synem fioletowego kosmity z innej planety, który chce zgładzić ludzkość.
Mama nie potrafiła przemówić mi do rozumu, że gdy jego włosy wyschną, znów będą miały jasną barwę. Pamiętam, że próbowałem go namówić do zmiany koloru na zielony i fioletowy ale nasze starania poszły na marne więc zacząłem rzucać w niego plakatówkami. Wtedy zrobiłem mu niewielką bliznę tak jakby między nosem a okiem, która, nawiasem mówiąc, nadal jest widoczna z bliska.
-Też cię kocham.- szepnął i rozpromienił się. Duże krople deszczu padały na powierzchnię okna, za którym uderzył piorun a chwilę potem usłyszałem ostry i głośny grzmot, co w połączeniu z ciemnymi chmurami, dawało mroczny efekt nocy.
Poczułem jak palce Steve'a zaciskają się na moich ramionach a jego twarz wtula się w moją szyję. Jego ciało delikatnie drżało i to na pewno nie z zimna. Odsunąłem głowę do tyłu by spojrzeć w dół na niego.
-Moja różyczka boi się burz?- spytałem, uśmiechając się niewinnie. Nie śmiałem się z niego, rozczulała mnie po prostu jego postawa i urok, którym się otaczał.
-Zamknij się.- powiedział groźnie ale gdy za oknem znów zabrzmiał grzmot, skulił się i z powrotem schował w moich ramionach. Objąłem go mocno ręką. Był taki niewinnie słodki.
-Już dobrze. Jesteś bezpieczny. Nie musisz się bać.- przejechałem dłonią po jego blond czuprynie. Cholera, w jakim szamponie on myje włosy, że są takie miękkie?
-Wiem, że to dziecinne i głupie ale...
-Daj spokój.- przerwałem mu.- Każdy się czegoś boi.- nie odpowiedział. Nie musiał. Jego mięśnie rozluźniły się a ja mogłem z czystym sumieniem odsunąć się od niego na niewielką odległość by spojrzeć w jego oczy. -Jesteś rozczulający, gdy się boisz.
-Nie prawda.- uderzył mnie w ramie.
-Gdy się złościsz też. Słodko marszczysz ten swój nosek.- dotknąłem palcem wskazującym czubek jego nosa, jak to się robi małym dzieciom, a on pokręcił nim jak niezadowolony królik.
Zaśmiałem się a on poszedł w moje ślady. Chwila, skoro Steve się boi burzy, a my w drużynie mamy kogoś, kto potrafi ją wytworzyć... świetny plan, panie Stark. Nie bez powodów jesteś geniuszem. Wystarczy tylko kiedyś porządnie wkurzyć Thora, a w tym jestem mistrzem, i mam kilka godzin miziania się ze Steve'm.
Ale czy to nie byłoby zbyt egoistyczne? Prowokować jego strach by się do mnie tulił? Chociaż Steve powiedział kiedyś, że lubi prawdziwego mnie więc w sumie powinien się tego po mnie spodziewać.
Kolejny grzmot i Steve znowu pokonał dzielącą nas odległość by jak najszybciej wtulić się w moją klatkę piersiową i wbić palce w materiał szlafroka na moich plecach. Oparłem głowę wygodnie o poduszkę i zamknąłem oczy. Dopóki burza nie przejdzie, nie będę mógł nigdzie się ruszyć. Nie zostało mi więc nic innego jak leżeć i dać się przytulać Steve'owi. A przynajmniej tak by było, gdyby nie głos Jarvisa.
-Panie Stark, pańscy rodzice pana wołają.- powiedział i umilkł na wieki. A przynajmniej do najbliższego rozkazu lub prośby.
Przeprosiłem Steve'a, mówiąc, że zajmie mi to tylko minutkę, i ruszyłem do salonu dwa piętra niżej. Wszyscy z drużyny byli w szkole, więc nie widziałem obowiązku przebierania się w normalne ubrania. W salonie oczywiście czekała mnie reprymenda od ojca, jaki to ja jestem nieodpowiedzialny i złośliwy, że powinienem chodzić do szkoły by mieć lepszą przyszłość bo on nie będzie na mnie całe życie harował. Oczywiście nie zabrakło porównania do Steve'a, że on by się tak nie zachował.
Ah, tato. Gdybyś wiedział, że Steve jest teraz w moim pokoju.- przemknęło mi przez myśl.
I dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Niby rano składałem mu życzenia ale zwykłe "wszystkiego najlepszego" w wykonaniu Tony'ego Starka, to nie w moim stylu.
Pożegnałem rodziców i zniknąłem za drzwiami kuchni, a nie windy. Z lodówki wyciągnąłem mleko a z szafki pudełko z kakao. Nie byłem mistrzem kuchni ale co to za filozofia odgrzać mleko, dosypać brązowego proszku i wymieszać? Była.
Mleko odgrzewałem dwa razy bo za pierwszym mi w mikrofali wykipiał, w misji "kakao" straciłem dwóch żołnierzy, czyli po prostu oparzyłem sobie dwa palce, wyciągając rozgrzaną szklankę z mikrofali, a na dodatek musiałem zamieść połowę proszku bo mi wypadło pudełko.
Tak czy inaczej, w końcu udało mi się dotrzeć do pokoju, w którym zostawiłem Steve'a. Leżał na łóżku i cały się trząsł. Podszedłem do niego i wyciągnąłem go spod kołdry a potem podałem szklankę. Pijąc to, wyglądał jak mały kotek.
Według wszystkich Steve powinien być już dorosły i nieustraszony. I jest. Ale taka mała niedoskonałość jak strach przed burzą dodaje mu tylko uroku.
~$$$~
Nie wiem jak wy, ale według mnie przesadziłam trochę z cukrem.
CZYTASZ
Nie jesteśmy podobni / Stony
Fiksi PenggemarSteve i Tony znają się od dziecka, przyjaciele od piaskownicy. Jednak nie dobre relacje z ojcem mogą zniszczyć więcej niż można przewidzieć. Zbyt częste porównywanie Tonego przez Howarda do Steve'a zniszczyło to co między nimi było. Jednak pewien po...