Rozdział 5

294 25 21
                                    

Większość dnia spędziłam, grając z Tinusem w Mario Kart.
- Właściwie jestem trochę zaskoczona, że Marcus się mną zajął - przyznałam mu.
Martinus skwitował śmiechem.
- Nie ty jedna. Sam by to zrobił, gdybym tam był. Ale coś mnie zatrzymało..
- Tak, mówiłeś mi już o Angelice. Całowałeś się z kimś jeszcze czy tylko z nią? Lepiej uważaj, bo zmienisz się w swojego brata.
Martinus przewrócił oczami.
- Odezwała się striptizerka. Dobrana z nas para.
- Byłam pijana.
- Ja też, tak trochę.
- Marcus najwyraźniej nie.
- Wydaje mi się, że musiał coś wypić, skór się tobą zaopiekował. Zwykle nie jest taki... taki miły.
- Mówiąc oględnie - zaśmiałam się.
- No właśnie. Hej, może on też się w tobie kocha.
Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie wygłupiaj się. A ja już od dawna się w nim nie kocham, przecież wiesz.
Martinus zmarszczył nos.
- Inaczej byłoby trochę dziwnie.
- Nieważne. - szturchnęłam go, a jego golart wypadł z toru i Yoshi przeleciał nas wodospadem, a ja wysunęłam się na prowadzenie Luigim. Wróciłam do domu koło piątej, żeby dokończyć prace domową. Kazałam Tinusowi mnie odwieźć, bo pożyczyłam od niego dżinsy i nie chciałam się w nich pokazywać publicznie. Po wyjściu z samochodu puściłam się pędem do drzwi, słysząc za sobą śmiech mojego najlepszego kumpla.
- Hej!
- Co? - krzyknęłam, odwracając się do niego.
Rzucił we mnie moja sukienką, którą zdążyłam złapać w ostatniej chwili.
- Do zobaczenia jutro!
- Pa, Martinus!
Gdy zamknęłam drzwi do domu, usłyszałam:
- To ty, Rochelle?
- Tak! Cześć, tato!
- Przyjdź na chwile do kuchni.
Westchnęłam, zastanawiając się, czy czeka mnie wykład. Bałam się zdenerwować tatę.
Pracował na swoim laptopie przy stole kuchennym. Słyszałam, brat gra na Wii w salonie.
- Hej - rzuciłam, włączając ekspres do kawy.
- Zaparz też dla mnie, skoro tam jesteś - poprosił tata.
- Dobrze.
- Udana impreza?
- Tak, było super - skinęłam głową.
- Nie upiłaś się za bardzo? Nie zrobiłaś nic głupiego? - Zerknął na mnie groźnie znad oprawek okularów: chodzi mu o chłopaków.
Nie zrozumiałam, czemu to robi.  W końcu nie było tajemnicą, że jeszcze nigdy nie miałam chłopaka ani się nie całowałam.
- No, yy... nie było tak źle.. Troszkę się wstawiłam.
Tata westchnął, zdjął okulary i potarł się po policzkach.
- Rochelle.. wiesz, co ci mówiłem o alkoholu.
- Nic się nie stało, naprawdę. Poza tym że Martinus i Marcus się mną zaopiekowali.
- Marcus?
Nawet tata był tak zaskoczony tą informacją, że na chwile zapomniał o moim piciu.
- Tak. Mnie też to zdziwiło.
- Mhm.. Tak czy inaczej, nie zmieniaj tematu, młoda damo. Wiesz, co mówiłem o alkoholu.
- Wiem. Przepraszam.
- Mhm. Następnym razem dostaniesz
szlabanami miesiąc, słyszysz? I nie myśl, że się nie dowiem.
- Okej, zrozumiałam.
Nie wykładał na całkiem przekonanego, ale nie drążył tematu. W końcu nie chodziłam się upić co drugi wieczór, zdarzało mi się to raz na jakiś czas.
- Udało się wam wymyślić jakiś pomysł na stoisko? Festyn jest już za dwa tygodnie.
- Tak. Organizujemy budkę z całusami.
- To... oryginalna koncepcja - zaśmiał się tata. - Jesteście pewni że szkoła się zgodzi?
- Nie wiem, czemu miałaby się nie zgodzić.
- No cóż, to chyba lepsze niż rzucanie piłkami w kokosy - stwierdził. - W każdym razie, słuchaj, potrzebuje żebyś jutro popilnowała Chrisa, dobrze? Będę pracował do późna.
- Jasne. - Dolałam jakiś hektolitr mleka do swojej kawy, a potem wypiłam ją duszkiem.
- Idę pod prysznic i odrabiać lekcje.
- Okej. Kolacja o siódmej. Dziś klopsy.
- Fajnie.
Nienawidziłam poniedziałków. Nie miało żadnego sensu. W poniedziałkowych porankach nie było nic dobrego. Potrzebowałam tyle czasu, żeby zwlec się z łóżka po weekendzie, że zawsze nastawiałam budzik dwadzieścia minut wcześniej, niż miałam wstać. Kiedy nareszcie opuściłam łóżko, wyciągnęłam z szafy czarne spodnie. Nasza szkoła powstała na początku dwudziestego wieku czy coś w tym rodzaju i z jakiegoś głupiego powodu wciąż kultywowała tradycję mundurków. Nie były to najbrzydsze  mundurki świata, Ale jak dla mnie byłoby lepiej, gdyby nie obowiązywały.
A teraz mój poniedziałkowy poranek stał się przez nie jeszcze gorszy, bo nagle rozległ się  złowieszczy dźwięk. Dźwięk rozdzieranego materiału. Zamarłam z jedną nogą do połowy w nogawce, A potem szybko ściągnęłam spodnie, żeby sprawdzić skalę zniszczeń. W zeszłym tygodniu na wewnętrznym szwie prawej nogawki zauważyłam maleńką dziurkę. Teraz zmieniła się w gigantyczne rozdarcie.
- Cholera - wymamrotałam, ciskając spodnie na ziemię. Nawet w sprzyjających okolicznościach nie byłam dobrą krawcową, A tata na pewno nie umiał ich zszyć. Musiałam zamówić nowe przez internet. Obliczyłam, Że powinny dotrzeć do mnie w czwartek. Ale to znaczyło, Że do tej pory będę skazana na swoją starą spódnicę.
Nienawidziłam regulaminowej spódnicy szkolnej. Po pierwsze była plisowana i uszyta z materiału w niebiesko-czarną kratkę. A po drugie obowiązku nosiło się do niej podkolanówki. Nogi nie mogły być gołe. Ani w rajstopach. Jedną opcją były podkolanówki.  Niektóre dziewczyny wyglądały ładnie w takim zestawie, więc w zeszłym roku poddałam się i nosiłam go przez jakiś czas, jednak ostatecznie postanowiłam, że nigdy więcej.
Ale nie miałam wyboru. A co gorsza,  spódnica była teraz na mnie trochę za krótka. Westchnęłam ciężko. Będę musiała jakoś nie wytrzymać. W końcu nie pozostało mi nic innego. Przetrząsałam szufladę, dopóki nie znalazłam podkolanowego, które kupiłam do niej przed rokiem. Skrzywiłam się do odbicia w lustrze, A potem zeszłam na śniadanie.
Na mój widok brat z zakrztusił się swoimi płatkami. Tak się śmiał, że cheeriosy poleciały na wszystkie strony.
- Cholera, Elle, co to ma być?
- Chris, nie wyrażaj się -upomniał go tata, a potem spojrzał na mnie i uniósł brwi. - Elle, czy to napewno... odpowiedni strój do szkoły?
- Spodnie mi się podarły - prychnęłam z grymasem niezadowolenia.
- Jak to się stało?
- zapomniałam zaszyć w nich dziurę i ... sama nie wiem, po prostu się po darły.
Tata Westchnął.
- Będziesz musiała zamówić nowe, Nie mam czasu jechać po nie do centrum handlowego.
-  Wiem.
Ledwo skończyłam jeść płatki, Gdy rozległ się klakson zniecierpliwionego Martinusa. Wstawiłam miskę do zlewu, pożegnałam się z tatą i chris'em, A potem pobiegłam do samochodu i wskoczyłam do środka, żeby nikt nie zobaczył mnie w moim stroju.
- Jesteś w spódnicy - skomentował Tinus.
- Co ty nie powiesz, Sherlocku - wymamrotałam. - Jedźmy już.
- Czemu jesteś taka wkurzona? - droczył się ze mną.
- Podarłam spodnie.
- Myślałem, że miałaś je zszyć?
- Zapomniałam.
- Nie martw się, Shelly, Ładnie wyglądasz. Naprawdę powinnaś częściej chodzić w spódnicach.
Trzepnęłam go, A on uśmiechnął się i podręcił głośniej radio. Gdy dojechaliśmy do szkoły, kazałam sobie opanować się, wzięłam głęboki oddech i wysiadam z samochodu. Przyjechaliśmy trochę później niż zwykle, więc większość ludzi była już na parkingu. Zatrzasnęłam ze soba drzwi i obeszłam samochód, Żeby usiąść na masce z Martinusem. Kilku chłopaków podeszło się z nami przywitać.
- Cześć, niezły strój - rzucił Dixon, kiwając do mnie głową z mrugnięciem.
Skrzywiłam się, krzyżując ramiona na piersi.
-  Zamknij się.
- No co? - zaprotestował niewinnym głosem.
Wiedziałam, że tylko żartuje, ale nie byłam w nastroju na takie zaczepki.
Postanowiłam pogadać z dziewczynami - kilka samochodów dalej zauważyłam Lise i May, z którymi chodziłam na chemię.  W drodze do nich poczułam, że ktoś klepie mnie w tyłek, więc odwróciłam się ze wściekłością. To był Thomas z drużyny piłkarskiej. Spojrzał na mnie ze złośliwym uśmieszkiem.
- Czy ty właśnie klepnąłeś mnie w tyłek? - zapytałam przez zaciśnięte zęby.
- Może.
- Hej, przegapiłem sobotnią imprezę - odezwał się jego przyjaciel Adam. Nie znam go zbyt dobrze, ale z tego, co widziałam, był aroganckim dupkiem. Jego następne słowa tylko potwierdziły moją opinię. - Czy mogę liczyć na powtórkę występu?
Zachęcono śmiechem i wiwatami kolegów, Adam zaczął kołysać biodrami jak dziewczyna i wyciągną koszulkę ze spodni, jakby chciał zrobić striptiz. Byłoby to całkiem zabawne, gdyby nie wkurzała mnie jego zuchwała mina. Zgrzytnęłam zębami.
- Dorośnij. Ale z ciebie dzieciak.
Ruszyłam dalej, ale Adam złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął z powrotem. Pewnie myślał, że to tylko żarty ale ja tak tego nie odbierałam. Wyrywałam mu się i wbiłam w niego gniewne spojrzenie.
- Ej, daj jej spokój l - warknął Tinus, podchodząc bliżej.- Spróbuj mnie zmusić - odparował Adam, wyciągając ręce do walki.
Więc mu przywaliłam.
To znaczy, spróbowałam mu przywalić - ktoś złapał moją pięść, zanim zderzyła się z jego szczęką. Gdy usiłowałam uwolnić dłoń, inna pięść walnęła Adama w twarz. Później napastnik popchnął go na stary samochód obok nas i wreszcie puścił moją rękę. Odwróciłam się. Oczywiście Marcus musiał się wtrącić.
- Biją się! biją się!
nagle na środku parkingu zebrał się tłum uczniów. Wokół rozlegały się okrzyki zagrzewające chłopaków do walki albo jęki „uuu" I wyrazy współczucia: „Ała, to musiało boleć!" w odpowiednich momentach. A ja tkwiłam w oku tego cyklony jak sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć. Musiało upłynąć kilka sekund, zanim się ocknęłam i wróciłam do rzeczywistości. Podbiegłam do Maca, usiłując odciągnąć go od Adama, któremu lecia krew z rozciętej wargi. Gunnarsen wyglądał, jakby Śląsk w furię.
- MARCUS! - wolałam ciagle, ale on nie słuchał.
Chłopcy krzyczeli i kłócili się, a jakiś nauczyciel starał się opanować sytuacje, ale mój mózg tego  nie rejestrował.
- Martinus! - jęknełam bezradnie, szarpiąc go za ramie. - Zrób coś!
- Przecież robię! - odparował ostro.- Nikomu nie wolno tak traktować mojej najlepszej przyjaciółki.
- Martinus...-westchnęłam pokonana, a on wrócił do pyskówki i przepychanki z kolegami Adama.
- Stary jeśli ona ci się podoba, to luz- prychnął Thomas do Maca.-Ale lasek wystarczy dla każdego.-zwinnie uchylił się przed kolejnym ciosem i patrzył na Maca wyzywająco, jakby chciał go sprowokować.
Wbiłam w niego wściekłe spojrzenie.
- Coś ty powiedział?
- Przecież słyszałaś- odparował i mrugnął do mnie.
Skrzywiłam się.
- Dość tego!-krzyknął Mac.
- Gunnarsen!-wrzasnął ktoś, przebijając się przez rzedniejący szybko tłum. Rozpoznałam głos wicedyrektor Pritchetta.
Pozostałe bójki ustały, a Marcus uspokoił się tylko dlatego, że stanęłam tuż przed nim, odpychając go od przeciwnika.
- Co ty się dzieje?- zapytał wicedyrektor.
- To zwykle nie porozumienie-zapewniłam go.- Naprawdę.
- Wszyscy przez tydzień zostajecie po lekcjach. Marcus Gunnarsen, Rogers, do mojego gabinetu. Natychmiast. Ty też, Rochelle.
Rozdziawiłam usta.
- Co ja takiego zrobiłam?!-zawołałam.
- Nic, ale chciałbym zamienić z tobą kilka słów.
Westchnęłam ponuro. Nagle ktoś mnie objął. Martinus.
- Dzięki- wymamrotałam.- Ale nie potrzebnie się mieszałeś.
- No raczej, że potrzebnie. Nie wolno cie tak traktować, Shelly.
- Ty mnie tak traktujesz bez przerwy.
- Ale mnie wolno. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.a ci debile... nie pozwolę, żeby takie zachowanie uszło im na sucho.
- No dobra, dzięki-powiedziałam, przytulając go niezdarnie. Odwzajemnił mój uścisk.
- Wiesz co-mruknął mi do ucha-zaczynam myśleć, że mój starszy brat się w tobie buja, Shelly. Prychnęłam.
- Albo miał ochotę na bójkę.
- Fakt, to pewnie ta druga opcja.
- Na sto procent-poprawiłam go, a on się roześmiał.
Kiedy doszliśmy do gabinetu wicedyrektora, na korytarzu rozległ się dzwonek.
- Muszę iść na apel - Jęknął Tinus.
- No tak. Okej, to zobaczymy się później.
- Tak. Powodzenia-rzucił z poważną miną.
Parsknęłam śmiechem, machając mu na pożegnanie, a potem opadłam ciężko na krzesło . Po chwili ktoś zajął miejsce obok mnie. Marcus. Wicedyrektor z Thomasem weszli prosto do gabinetu, a drzwi zamknęły się za nimi ze złowieszczym trzaśnięciem. Po kilku sekundach ciszy powiedziałam cicho:
- Dziękuje.
Kątem oka zauważyłam, że Marcus wyprostował się na swoim krześle.
- Nikomu nie pozwolę traktować tak żadnej dziewczyny. A zwłaszcza ciebie.
Zerknęłam na niego z ukosa, nie odwracając głowy.
- Dziękuje. Ale nie musiałeś brać spraw w swoje ręce. To znaczy, mogłeś mi pozwolić go walnąc chociaż raz.
- Przyznaje, to byłby dobry cios.
- Dlaczego mnie powstrzymałeś?- Musiałam zapytać, bo zżera mnie ciekawość.
Wzruszył ramionami.
- Szczerze mówiąc... nie jestem pewny.
- A skoro już o tym mowa, to czemu się w ogóle mieszałeś ? Tinus, Dixon i Cam by sobie poradzili.
- Możliwe- przyznał.
- Nie odpowiadasz na moje pytanie.
Marcus uśmiechnął się.
- Wiem. Chyba.. nie chciałem, żebyś wdała się w bójkę, a nie podobało mi się, że tak się do ciebie odzywają....- urwał i przeczesał dłonią włosy.
Moje serce biło coraz szybciej.
A potem powiedział coś, cl zgasiło iskierkę nadziei, która zaczęła się we mnie tlić.
- Chyba traktuje cię jak młodszą siostrę czy coś w tym stylu.- wyrzucił z siebie pośpiesznie.
- No jasne- przytaknęłam.- Rozumiem.
On też kiwnął głową, a potem pokręcił nią, jakby chciał wyrzucić coś z myśli.
Usiłowałam zachować neutralny wyraz twarzy.
- Myślisz, że będziesz miał duże kłopoty?- zapytałam mimochodem, udając, że oglądam sobie paznokcie.
- Nie, nigdy się mnie nie czepiają- stwierdził.- Nic mi nie zrobią, zwłaszcza kiedy się dowiedzą, że broniłem twojego honoru..- dostał ze złośliwym uśmieszkiem.
- Ha, ha- przewróciłam oczami.- Mówie poważnie.
- Nigdy nie zaczynam bójek, tylko je kończę. No wiesz. W samoobronie.
- Nie rozumiem tylko, co ja tu robię.
- Oh, po prostu potrzebują świadka, który potwierdzi co się stało i tak dalej. Zwykle tak robią.
Parsknęłam śmiechem i spojrzałam na Maca, kręcąc głową.
Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, ale czułam się swobodnie, co mnie zaskoczyło. Uświadomiłam sobie, że przynajmniej od roku nie spędziłam tyle czasu sam na sam z Marcusem- nie licząc końcówki imprezy, której nie pamiętałam, bo byłam pijana.
Kiedy Thomas wyszedł z gabinetu? A wicedyrektor wezwał do środka Maca, powiedziałam bezgłośnie:
- Powodzenia.
Marcus uśmiechnął się lekko i zasalutował, a potem zamknął za sobą drzwi. Nie miałam nic do roboty, więc spróbowałam znaleźć wi-fi w telefonie, co nie było łatwe w naszej szkole.
Po wyjściu Marcusa posłał mi uśmiech, żeby pokazać, że wszystko jest w porządku.
Wicedyrektor Pritchett zawołał:
- Rochelle?- i przywołał mnie gestem.
Wstałam i z ociąganiem weszłam do gabinetu. Jeszcze nigdy w nim nie byłam. Nie robił zbyt przyjemnego wrażenia. W powietrzu wyczuwalna była atmosfera surowych zasad i kar.
Wicedyrektor zapytał, o co poszło chłopakom. Powiedziałam mu prawdę: kilku idiotów wyśmiewało się ze mnie, bo w sobotę na imprezie zrobiłam cis głupiego, było mibardzo przykro, a chłopcy stanęli w mojej obronie- i skończyło się bójką.
- Rozumiem... No dobrze, dziękuje, Rochelle.
- Mam nadzieje, że nikt nie będzie miał przeze mnie kłopotów? Przecież właściwe nikomu nic się nie stało..-powiedziałam nie śmiało, wstając i zarzucając torbę na ramie.
Wicedyrektor wręczył mi usprawiedliwienie spóźnienia.
- Nie, tylko potwierdziłaś ich wersje wydarzeń, to wszystko. Nie przejmuj się, dobrze? I uważaj na siebie.
- Dobrze - skinęłam głową z zażenowaniem.
- A teraz idź już na lekcje.
Wyszłam bez szmerania.

^^^^^^^^^^
I jak rozdział się podoba?
Mam nadzieje 😂❤️

Mam do was prośbę i takie jedno pytanko:
- napiszcie w kom czy chcecie abym zmieniła coś w swojej książce lub co lepiej by wyglądało gdybym poprawiła w swoim pisaniu💋

- chcecie takiego długie rozdziały czy może krótsze ? Bo wiem ze różnie ludzie lubią czytać haha❤️

{2294 słów}

I (don't) love you..|M.GOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz