Rozdział 4

283 21 13
                                    

Słońce usiłowało przebić się przez zasłony, ale słabe ranne promienie zdołały tylko nadać sypialni granatową poświatę. Zamknęłam znów oczy, próbując zatopić głowe w aksamitnie miękką poduszkę. Zawinęłam się ciaśniej w kłębek pod grubą kołdrą.
Było mi tak ciepło i wygodnie. A wszystko pachniało... czymś cytrusowo-leśnym. Nie wiedziałam, co to za zapach, ale bardzo mi się podobał. I byłam pewna, że już go na kimś czułam... Poderwałam się gwałtownie i usiadłam wyprostowana, wydając z siebie cichy okrzyk. Moja sypialnia tak nie pachniała. Moje łóżko nie było takie wygodne. A w moich oknach nie wisiały niebieskie zasłony. Więc.. gdzie ja właściwie byłam? Rozejrzałam się. Wszystko wyglądało trochę znajomo... Ale na pewno tu wcześniej nie byłam. Odrzuciłam kołdrę i odkryłam, że spałam w szarym męskim T-shircie. Był na mnie za duży i pachniał tak samo jak poduszki. Na szczęście pod spodem miałam bieliznę - to dobry znak. Ostrożnie wstałam z łóżka. Rany, co się właściwie wydarzyło wczoraj wieczorem? Próbowałam sobie przypomnieć, ale bez skutku. Pamiętałam jak przez mgłę, że tańczyłam na stole bilardowym. Nie mogłam uwierzyć, że aż tak się upiłam. W ustach miałam paskudny posmak i potwornie bolała mnie głowa. Najwyraźniej wymiotowałam. Pamiętałam, że ktoś odgarnął mi włosy z twarzy. Pewnie Tinus, on by się mną zaopiekował. Tylko co to za miejsce ? Podeszłam na palcach do drzwi sypialni, wysunęłam głowę na korytarz i... prawie krzyknęłam z ulgi. Byłam w domu Tinus i maca. Najwyraźniej zasnęłam w pokoju starszego z braci - przez te wszystkie lata nigdy tu się na zapuściłam. Ale... dlaczego wylądowałam w jego sypialni, a nie w jednym z pokoi gościnnych? Albo u martinusa? Wróciłam do łóżka, bo tak pękała mi głowa, że nie utrzymałabym się dużej na nogach. Zerknęłam na budzik. Było dopiero wpół do dziewiątej. Wślizgam się z powrotem pod kołdrę w nadziei, że ode śpię kaca, i odetchnęłam zapachem Maca. Już miałam zapaść w sen, gdy drzwi otworzyły się powoli, skrzypiąc na zawiasach. Natychmiast otworzyłam oczy. Był to Marcus. Nasze spojrzenia się spotkały. Stał w progu owinęty w pasie ręcznikiem, który zawisał mu nisko na biodrach. Na jego klatce piersiowej i brzuchu skrzyły się jeszcze krople wody, jasne blond włosy też miał mokre. Brwi podjechały mi do góry. Sześciopak. Kto by pomyślał?
Mimowolnie się zarumieniłam, bo od samego jego spojrzenia serce zaczęło mi walić jak młotem.
- Przepraszam - powiedział cicho. - Nie chciałem ci przeszkadzać.
- Nic się nie stało - rzuciłam lekko odchrypłym głosem. Odchrząknęłam, ale nawet od tego odgłosu zabolała mnie głowa. - Przed chwilą sama się obudziłam.
- Jasne. Jak tam, kac na maksa?
Skrzywiłam się w odpowiedzi, a Mac zachichotał.
- Totalny. Nie wiedziałam, że tyle wypiłam.
- Wlałaś w siebie mnóstwo wódki, tyle wiem - stwierdził, siadając na skraju łóżka.
Nie mógł wciągnąć jakieś koszuli i Dżinsów, za nim przyszedł ze mną pogadać?
- Jak to? Skąd wiesz? Kiedy mnie widziałeś?
- Kiedy miałaś zamiar rozebrać się na stole bilardowym przed grupką chłopaków, a potem wykąpać na golasa w basenie - oznajmił beztrosko, zerkając na mnie z ukosa tymi swoimi czekoladowymi oczami.
Zastanawiałam się, czy słyszy szaleńcze bicie mojego serca. Pewnie tak. Miałam nadzieje, że przynajmniej nie zarumieniłam się jeszcze mocniej. Tylko tego jeszcze brakowało. Gdy dotarł do mnie sens jego słów, opadła mi szczęka.
- O Boże. Powiedz, że tego nie zrobiłam.
- Nie zrobiłaś, ale musiałem cie z tamtąd wynieść.
Rozdziawiłam usta. Zrobiłam się czerwona jak burak, więc zasłoniłam twarz dłońmi i popatrzyłam na niego przez palce.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- No wiesz....
- Ale dzięki. Że mnie powstrzymałeś. Najadłabym się dziś wstydu.
- No raczej - skwitował sarkastycznie, ale z uśmiechem. - I wymiotowałaś, tak informuje.
- Jak to, przed wszystkimi?
Boże, coraz gorzej! - pomyślałam zażenowana.
- Nie - pokręcił głową, spryskując mnie kropelkami wody. - W mojej łazience. Pilnowałem, żebyś nie wyszła na idiotkę i nie zrobiła sobie krzywdy.
Z ust wyrwał mi się jęk upokorzenia.
- Przepraszam. Naprawdę strasznie mi przykro. Nie chciałam, żebyś przeze mnie przegapił własną imprezę.
Wzruszył ramionami.
- W porządku. Nie przeszkadzało mi to.
- Jasne! - prychnęłam. - Spoko. Chyba obije wiemy że nie marzyłeś o tym, żeby się mną opiekować cały wieczór.
- Nie było tak źle. - powiedział po chwili i znów się uśmiechnął. Ale tym razem nie byk to złośliwi grymas tylko prawdziwy, szczery uśmiech, od którego w lewym policzku zrobił mu się dołeczek, a kąciki oczu zmarszczyły się lekko. Nie mogłam nie odpowiedzieć tym samym.
- Okej, w każdym razie dzięki, Marcus. - jak zwykle położyłam nacisk na jego imię, żeby go zdenerwować.
- Do usług, Shelly.
Wyciągnął rękę, żeby zmierzwić moje włosy, a kiedy spróbowałam ją odepchnąć, jakimś sposobem spadłam z łóżka ciągnąć go za sobą. Marcus okazał się bardzo ciężki. Nie miał ani grama zbędnego tłuszczu, za to składał się z mnóstwa mięśni. A teraz na mnie leżał. Ale ja zapatrzyłam się w jego ciemniutkie oczy. On też nawet nie drgnął, nie spuszczał ze mnie wzroku. W końcu odzyskałam głos przerwałam ten pojedynek na spojrzenia.
- Marcus......
- Tak? - Odpowiedział równie cicho.
- Zgniatasz mnie.
Zamrugałem kilka razy, jakby wrócił do rzeczywistości.
- No tak. Cholera. Przepraszam.
Poderwał się na nogi, przytrzymując ręcznik. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby mu spadł.
Myśli:
*PRZETAŃ, ELLE! NAWET SIĘ NAD TYM NIE ZASTANAWIAJ! USPOKÓJ SIĘ! WYRZUĆ TE MYŚLI Z GŁOWY!*
Podał mi rękę i ja też podniosłam się z podłogi. Bardzo się speszyłam, bo koszulka, którą miałam na sobie, ledwo zasłaniała mi tyłek.
- Yy, kiedy się w to przebrałam? - zapytałam, obciągając ją i rozglądając się po pokoju. Zauważyłam moją sukienkę przewieszoną przez oparcie krzesła.
- A, wróciłem sprawdzić, jak się czujesz, a ty się obudziłaś i zacząłaś ściągać sukienkę, bo stwierdziłaś, że nie chcesz jej pognieść, więc znalazłem dla ciebie T-shirt. - Wzruszył ramionami i podrapał się szybko po karku. Zamrugałam, usiłując nadążyć za tokiem jego słów.
- Czyli.... widziałeś mnie... w bieliźnie...
Myśli:
*powiedz, że nie, powiedz, że nie, powiedz....*
Wargi zadrżały mu od wstrzymywanego uśmiechu.
- Yy....
- O Boże. - znów ukrywał twarz w dłoniach.
- Odwróciłem wzrok, przysięgam.
Pokryłam zakłopotanie śmiechem.
- Nie ma sprawy! - rzuciłam,chociaż krew huczała mi w uszach. Wielki podrywać odwrócił wzrok? Akurat.
- Martinus robi na dole śniadanie, jeśli masz ochotę. - rzucił,jakby chciał zmienić temat.
W odpowiedzi zaburczało mi w brzuchu i oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Super!
Wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi, a na zewnątrz oparłam się o nie i wypuściłem powietrze z płuc. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuje oddech.
- O Boże - wyszeptałam. Myślami, że już wyleczyłam się z Marcusa. Ale po tych piecu minutach, kiedy on był w samym ręczniku, a ja w jego koszulce... i kiedy na mnie leżał... moje serce nie chciało się uspokoić!
To było idiotyczne. Wiedziałam że Mac widzi we mnie tylko irytująca najlepszą przyjaciółkę swojego młodszego brata. Nie miałam wątpliwości, że tylko tym dla niego jestem. A jednak.... Nagle straciłam oparcie i poleciałam w tył. Leżąc na plecach, zobaczyłam nad sobą Marcusa, tym razem w bokserkach i... zaczęłam zwijać się ze śmiechu.
- Masz bokserki z Supermanem!
Spojrzał w dół , jakby musiał zweryfikować tę informacje, a później na moich oczach różowy rumieniec zaczął zalewać mu policzki. W głowie miałam już tylko jedna myśl: MARCUS GUNNARSEN SIĘ PRZEZE MNIE ZACZERWIENIŁ!
Uśmiechnął się lekko, jakby się tym nie przejmował, a potem mrugnął do mnie i rzucił:
- Shelly, przecież wiesz, że nie możesz mi się w nich oprzeć.
Myśli:
*Czy to takie oczywiste?*
- No jasne. - prychnęłam. - Nie mogę.
Podniosłam się i obciągnęła koszulkę najniżej, jak się dało, a potem zeszłam do kuchni, nadal uśmiechając się szeroko na myśl o jego rumieńca.
- Rochelle, Rochelle, Rochelle - westchnął Tinus, kiedy opadłam na stołek barowy przy wyspie kuchennej. - i co ja mam z tobą zrobić? Na chwile spuszczamy cie z oka, a ty chcesz się rozbierać i kąpać na golasa!
- Jeśli chcesz coś zrobić , to zrób mi śniadanie - poprosiłam z nadzieją.
Martinus parsknął śmiechem, odwrócił się z powrotem do kuchenki i dorzucił bekonu na patelnie.
- Co ja z tobą mam....

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
I o to kolejny rozdział misie! Mam nadzieje że się podoba❤️
Zostaw ⭐️ i kom.🔥

{1269 słów}

I (don't) love you..|M.GOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz