Rozdział 10

277 19 0
                                    

Perspektywa Carlosa

Podchodzi do mnie Jay.
- No widzisz młody, nie zjadła cię. - Śmieje się ze mnie.

- A o co ci chodzi?- patrzę na niego jak na idiotę, którym po części przecież jest.

- Widać że się bałeś. Byłeś taki przestraszony, aż cały się trzęsłeś. - Nabija się ze mnie i trzęsie się jakby padaczki dostał. Dobra on jest totalnie potłuczony.

- Chodź musisz się przebrać, bo odstraszysz ją smrodem jak się nie przebierzesz. - Nabija się że mnie i zatyka palcami nos. Nic nowego idita z niego.

- Spokojnie taki głupi to ja nie jestem. - Powinienem mu znowu powiedzieć, że jestem zdecydowanie mądrzejszy niż on ale nie chce mi się, ani tego powtarzać, ani się z nim kłucić. - A tak odnośnie treningu to chyba musisz pogadać z Lonnie. Dziewczyna jest kozacka, po prostu wymiata. My przy niej walczymy jak jakieś upośledzone osły.- Nie żebym miał coś do osłów lub ludzi upośledzonych. Lub zwierząt. Psów się już nie boję i jestem z tego dumny.

- Ale przecież jako kapitan nie mogę łamać zasad. - Jay wywraca oczami.

-A czy kapitan musi być mężczyzną?- patrzę z niedowierzaniem na tego idiotę, którym w tej chwili zdecydowanie jest.

- Stary, jesteś genialny. Nie dość że będziemy mieć mistrzowskiego gracza to jeszcze zaprowadzi nas do zwycięstwa. - Zatrzymuje się i potrząsa mną. Pomysł mu się chyba spodobał. Chyba.

- No widzisz, ja to jednak mądry jestem.-
Czochra mi ręką włosy, co jest irytujące i wnerwiające. Kiedyś wyrwę mu wszystkie kudły.

- Wkońcu na coś się przydał się ten twój mużdzek.

- Ha, ha, ha bardzo zabawnie. - Jaki on jest czasem irytujący.  - Weź, lepiej leć do Lonie i przedstaw jej mój najgenialniejszy pomysł. - Wskazuję ręką sam nawet nie wiem w jakim kierunku.

- Chciałbyś, na pewno powiem, że to twój jakże genialny pomysł. - jego wypowiedź jest dziwnie sarkastyczna, ale mniejsza z tym.

- Już nie wymyślaj, tylko leć do niej i nie gadaj jej za dużo głupot. Już jej współczuję. - śmieje się z niego.

Jesteśmy już właśnie przed szkołą.
- Ejjjj ty. Nie pleć bzdur, nie nauczyła cię mamusia, że tak nieładnie?- Aaale niby dogryźliwy się zrobił. Że niby miało mnie to ruszyć?

- Ciekawe czego ciebie tatuś nauczył, he?

- Ale śmieszne. Żeś pojechał, popłynął. - Macha lekceważąco ręką. - Mało ważne.
Najpierw idziemy do nas i ustalamy twoją randkę. - Patrzy się w dziwny ten znaczący sposób. Strasznie szybko zmieniają mu się chumorki.

- To wcale nie jest żadna randka. - Tłumaczę gwałtownie. Bo nie jest. - Chce ją tylko lepiej poznać.

- Hej, spokojnie, spokojnie. Weź się tak nie wkurzaj. - Mówi ze spokojem. - A czy randki nie są po to by się poznać lepiej? - Dopytuje po chwili.

Patrzę na niego zirytowany i chyba to zrozumiał. Oby, w końcu.

Jay otwiera drzwi. Wchodzimy przepychając się w drzwiach, co za dureń. Oczywiście przepycha się pierwszy, a potem zamyka je za nami na klucz. I po co mu było to przepychanie? Matoł.

- No to najpierw leć pod prysznic, bo
walisz okropnie.- Znowu nabija się i wakazuje łazienkę.

Zabiera to co mi potrzebne i kieruje się do łaźnienki.
- Nie bardziej niż ty. - Krzyczę do niego i trzaskam za sobą drzwiami.

°°°°°°°°°
Dzisiaj troszkę inaczej, tak dla odmiany.

Uwięziona na wyspie potępionych Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz