Chapter 2

206 7 4
                                    

Zwiedzali Trondheim.

Chociaż zwiedzali to może za duże słowo w kontekście tego, że latali po mieście jak japońscy turyści, a czasu wolnego mieli tyle, ile mniej więcej potrzeba na zrobienie ewentualnego zdjęcia.

Ale kij z tym wszystkim. Najgorsze było to, że nie było z nią Johanna. Była ciekawa jego reakcji na ten cały dom wariatów, jaki się tu rozgrywał, a tymczasem jakiś inteligentny organ dowodzący wysłał norweską część wymiany prosto na lekcje.

Fantastycznie.

Równo o szesnastej odstawili ich na parking pod szkołą. Nareszcie. Tylko to jedno słowo dudniło jej w głowie.

Johann na nią czekał.

- Mam dość - powiedziała na wstępie, uśmiechając się do niego.

Zaczerwienił się! Oczywiście, że tak. I uśmiechnął lekko.

Podeszła jeszcze dwa kroki i pocałowała go w policzek.

Rany, jaki czerwony.

- Emm... A masz może ochotę na jakąś kawę? - zapytał, próbując ukryć zmieszanie.

- Z tobą może być nawet soczek marchewkowy - roześmiała się. - Ale jeśli miałabym wybierać, wolałabym piwo.

- O matko, co wy wszyscy macie z tym piwem? - zdziwił się, a nawet lekko zirytował, Johann. - Przecież to jest paskudne. Wódka, martini, jakieś wino, no wszystko, ale nie piwo.

- Wiesz, o co chodzi? - zastanowiła się. - To po prostu trzeba umieć pić. Jest tu jakiś... aha, jest - wskazała palcem na jedyny sklep, znajdujący się w okolicy parkingu. - Ale ty musisz kupić. Dwie puszki. Czegokolwiek, w gruncie rzeczy.

Popatrzył na nią podejrzliwie.

- No co, ja się przecież nie dogadam. Chodź! - ruszyła w stronę sklepu.

Wyszli z niego, dzierżąc w dłoniach po puszce piwa. Ala rozejrzała się po okolicy. Parking ulokowany został niedaleko szkoły, w sąsiedztwie placu zabaw dla dzieci. Tuż przy ogrodzeniu, nieco w zaroślach, znajdowała się drewniana ławka, absolutnie idealna.

- No i co teraz? - zapytał Johann, patrząc na nią z lekkim, aczkolwiek doskonale widocznym politowaniem.

- Ej - uśmiechnęła się, spoglądając mu w twarz. - Nie rób takich min.

- Jakich?

- Jakbym miała pięć lat i wymyślała największy idiotyzm świata.

Uśmiechnął się i podrapał po potylicy z zakłopotaniem.

Rany, jaki on był uroczy.

- Ja chyba nad tym nie panuję, wiesz?

- Nad pogardą dla całego świata?

- No... no coś w tym rodzaju - znów się uśmiechnął.

- Dobra, chodź - pociągnęła go za rękę w stronę ławeczki. - Zaraz będzie całkiem ciemno i to wszystko będzie bez sensu.

- Tu jest przecież jakaś lampa - zauważył Johann.

- Najciemniej pod latarnią - odpowiedziała, teoretycznie bez związku z tematem, siadając obok niego.

Chwilę siedzieli w ciszy, popijając piwo, każde pogrążone w swoich myślach.

- Ala, to naprawdę jest paskudne - odezwał się wreszcie Johann.

Jak on ładnie wymawiał jej imię. Tak... ciepło.

- Możesz to powtórzyć? - poprosiła, zwracając się w jego stronę.

NiedorośliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz