Zwiedzali Trondheim.
Chociaż zwiedzali to może za duże słowo w kontekście tego, że latali po mieście jak japońscy turyści, a czasu wolnego mieli tyle, ile mniej więcej potrzeba na zrobienie ewentualnego zdjęcia.
Ale kij z tym wszystkim. Najgorsze było to, że nie było z nią Johanna. Była ciekawa jego reakcji na ten cały dom wariatów, jaki się tu rozgrywał, a tymczasem jakiś inteligentny organ dowodzący wysłał norweską część wymiany prosto na lekcje.
Fantastycznie.
Równo o szesnastej odstawili ich na parking pod szkołą. Nareszcie. Tylko to jedno słowo dudniło jej w głowie.
Johann na nią czekał.
- Mam dość - powiedziała na wstępie, uśmiechając się do niego.
Zaczerwienił się! Oczywiście, że tak. I uśmiechnął lekko.
Podeszła jeszcze dwa kroki i pocałowała go w policzek.
Rany, jaki czerwony.
- Emm... A masz może ochotę na jakąś kawę? - zapytał, próbując ukryć zmieszanie.
- Z tobą może być nawet soczek marchewkowy - roześmiała się. - Ale jeśli miałabym wybierać, wolałabym piwo.
- O matko, co wy wszyscy macie z tym piwem? - zdziwił się, a nawet lekko zirytował, Johann. - Przecież to jest paskudne. Wódka, martini, jakieś wino, no wszystko, ale nie piwo.
- Wiesz, o co chodzi? - zastanowiła się. - To po prostu trzeba umieć pić. Jest tu jakiś... aha, jest - wskazała palcem na jedyny sklep, znajdujący się w okolicy parkingu. - Ale ty musisz kupić. Dwie puszki. Czegokolwiek, w gruncie rzeczy.
Popatrzył na nią podejrzliwie.
- No co, ja się przecież nie dogadam. Chodź! - ruszyła w stronę sklepu.
Wyszli z niego, dzierżąc w dłoniach po puszce piwa. Ala rozejrzała się po okolicy. Parking ulokowany został niedaleko szkoły, w sąsiedztwie placu zabaw dla dzieci. Tuż przy ogrodzeniu, nieco w zaroślach, znajdowała się drewniana ławka, absolutnie idealna.
- No i co teraz? - zapytał Johann, patrząc na nią z lekkim, aczkolwiek doskonale widocznym politowaniem.
- Ej - uśmiechnęła się, spoglądając mu w twarz. - Nie rób takich min.
- Jakich?
- Jakbym miała pięć lat i wymyślała największy idiotyzm świata.
Uśmiechnął się i podrapał po potylicy z zakłopotaniem.
Rany, jaki on był uroczy.
- Ja chyba nad tym nie panuję, wiesz?
- Nad pogardą dla całego świata?
- No... no coś w tym rodzaju - znów się uśmiechnął.
- Dobra, chodź - pociągnęła go za rękę w stronę ławeczki. - Zaraz będzie całkiem ciemno i to wszystko będzie bez sensu.
- Tu jest przecież jakaś lampa - zauważył Johann.
- Najciemniej pod latarnią - odpowiedziała, teoretycznie bez związku z tematem, siadając obok niego.
Chwilę siedzieli w ciszy, popijając piwo, każde pogrążone w swoich myślach.
- Ala, to naprawdę jest paskudne - odezwał się wreszcie Johann.
Jak on ładnie wymawiał jej imię. Tak... ciepło.
- Możesz to powtórzyć? - poprosiła, zwracając się w jego stronę.