Miesiące wypełnione szkołą, treningami i imprezami zleciały niepostrzeżenie. To znaczy, co do tej szkoły, nauka Phillipa ograniczała się raczej do otworzenia książki, przeczytania trzech akapitów tekstu albo przerobienia tyluż zadań i podziękowania za dalszą współpracę. Nie za bardzo mu na tym zależało. Dużo istotniejsze były skoki. Tylko że w nich też wcale nie szło mu ostatnio tak, jakby sobie tego życzył.
Kontynentale niespecjalnie go satysfakcjonowały, ale raczej nie miał innego wyboru, jak skakać w nich i starać się ciułać jak najwięcej punktów. Klęska urodzaju w tych norweskich skokach, cholera jasna. Tacy Włosi by go na Puchar Świata z pocałowaniem ręki wysłali. A gdy dołożyło się do tego coraz większe problemy z matematyką, wizja kilku najbliższych miesięcy rysowała się naprawdę nieciekawie. Odgonił jednak te myśli, bo prawda była taka, że w tej chwili wszystkie jego problemy blakły i wydawały się mniej ważne.
Za jakąś godzinę mieli dojechać do Krakowa. I rozpocząć drugą część wymiany.
*
Narzekał na to, że Polakom kazali się tłuc do Norwegii autokarem, a tymczasem oni wcale nie byli lepsi. Kiedy wreszcie wyszedł na zewnątrz, aż zakręciło mu się w głowie od nadmiaru, nie tak znów czystego, krakowskiego powietrza. Rozejrzał się wokół. Stali na jakimś postoju dla taksówek czy czymś takim (bardzo przepisowo), przy wąskiej uliczce między starymi kamienicami. W pobliżu czekała już grupka Polaków, zwartych i gotowych do zajęcia się swoimi gośćmi z Norwegii. Johann nie starał się im przyglądać zbyt dokładnie, bo emocje związane z ponownym spotkaniem z Alą chciał odsunąć w czasie najdalej jak tylko się dało. Szanse na to, że dziewczyna powita go z uśmiechem były przecież minimalne. Postarał się skupić uwagę na zdobyciu swojego bagażu. Nie było to takie proste, zważając na trzydzieści innych osób, kłębiących się wokół autokaru, którym przyświecał jakże podobny cel. Zamieszanie było spore i dodatkowo potęgowało jego zdenerwowanie. Kiedy wreszcie zdobył tę upragnioną torbę, nic nie stanowiło już pretekstu do chowania się przed Alą.
Tym razem darowano sobie część formalną. Organy dowodzące najwyraźniej uznały, że obie strony wymiany poznały się na tyle dobrze niecałe pół roku wcześniej, żeby nie mieć teraz specjalnych problemów z odnalezieniem się w tym tłumie. I Johann rzeczywiście tych problemów nie miał. Zarzucił torbę na ramię i ruszył w stronę Ali, znajdującej się - a jakże - na drugim końcu tej chaotycznej grupy ludzi. Zdawała się być nieco znudzona, a może nawet kpiła lekko z tych wszystkich dziewczyn, latających między facetami jak kot z pęcherzem, w poszukiwaniu swoich par. Tak jest, poznawał ten uśmieszek, mówiący jestem zajebista, a wy nigdy mi nie dorównacie. I, Boże, tak było naprawdę!
Jeszcze kilka kroków i... stanął z nią twarzą w twarz.
- Hmm... cześć.
Ala przeniosła na niego wzrok, a lewy kącik jej ust podjechał jeszcze wyżej do góry.
- Nie bałeś się do mnie podejść i wystawić się na pożarcie?
Cała ona. Sprzed tego incydentu. Nie był pewien czy zostało mu wybaczone, ale odniósł wrażenie, że czas zmniejszył jednak trochę irytację Ali.
- A powinienem? - zapytał, czerwieniąc się na samo wspomnienie tamtych wydarzeń.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego przypatrzyła mu się dobrze.
- Jedźmy do domu. Pizza i piwo. Tak to widzę.
Nie starał się nawet oponować, tłumacząc, że musi trzymać dietę skoczka. Przed oczami stanął mu obraz ich ostatniego wspólnego piwa i ponowne wprowadzenie tej wizji w życie wydało mu się nagle nieprawdopodobnie kuszące.