Powoli do celu

446 45 12
                                    

Viktor niepewnie chwycił drżącą dłoń swojego towarzysza i odwrócił wzrok. Dziwnie było trzymać się za ręce w takim miejscu. Bądź co bądź, pogrzeby nie były najlepszym miejscem na romanse.

Yuuri płakał głośno. Głośniej niż jego siostra, która albo wzięła jakieś wyjątkowo silne leki uspokajające (na pewno o wiele silniejsze niż te, które otrzymał Yuuri) albo po prostu taka już była. Nikiforov nie był w stanie jednoznacznie tego stwierdzić. Zresztą to nie był czas, żeby się nad tym zastanawiać. Przypomniał sobie wyraz twarzy Hiroko, kiedy się z nimi żegnała. Jej słowa odbijały się echem w jego głowie.

Nazwanie go synem było jak niespełnione marzenie o posiadaniu matki. Zazdrościł Yuuriemu, że miał Hiroko. Chociaż w obecnej sytuacji, powiedzenie mu tego nie byłoby co najmniej niewłaściwe. Viktor mocniej ścisnął mniejszą dłoń. Spojrzał nieznacznie w niebo i przysiągł w duchu, że zawsze będzie chronił tego człowieka. Choćby dla Hiroko.

Ceremonia dobiegła końca. Szare chmury zwiastowały zbliżającą się ulewę, a Yuuri tak po prostu brnął przed siebie. Viktor biegł za nim, przedzierając się przez tłumy, które niezrażone deszczem przechadzały się chodnikami. Kilka razy oberwał parasolką, dwa razy został okrzyczany za potrącenie. Nie zwrócił na to większej uwagi.

- Yuuri! - krzyknął zdenerwowany, odgarniając mokrą grzywkę z oczu.- Yuuri, stój!

Nie odpowiedział. Yuuri biegł coraz szybciej, wycierając oczy rękawem. W końcu przystanął kilka kroków od Nikiforova. Rosjanin już miał odetchnąć z ulgą, ale wtedy stało się coś tak niespodziewanego, że ludzie wokół krzyknęli, a rosyjskie serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Katsuki wbiegł na ulicę, wprost pod nadjeżdżający samochód.

- Yuuri, kurwa!

Pisk opon zagłuszył rosyjski krzyk.

Yuuri zamrugał intensywnie, gdyż nawet nie poczuł uderzenia. Jedyne, co zaczęło mu doskwierać to ból głowy. Był tak intensywny, że Japończyk zamknął powieki. Musiał uderzyć głową w coś twardego.

Oczyma wyobraźni widział matkę, dotykającą jego czoła. Niebo płakało, a wokół było pełno ludzi. Ale nie kręcili się oni wokół Japończyka. Chłopakiem zajęło się zaledwie dwoje ludzi, którzy założyli mu opatrunek i pytali, czy ich słyszy. Słyszał. Ale nie miał tyle sił, żeby im odpowiedzieć. Zamiast tego zastanawiał się, co się stało. Wbiegł na ulicę. Chciał do rodziców. Może to dziecinne i faktycznie miał na karku dwadzieścia wiosen, ale nadal nie mógł się pogodzić ze stratą. Wbiegł na ulicę i poczuł uderzenie, ale od zupełnie innej strony, niż się spodziewał. Leżał i czuł spokój. Lekarz dotykał jego dłoni, sprawdzał, czy nic nie jest złamane. Yuuri widział ojca, czuł jego ciepłe dłonie na swoich, kiedy wspólnie grali na fortepianie.

Viktor leżał parę kroków dalej. To przy nim zgromadziło się tak wielu ludzi. Mówili między sobą, jak wielkiej trzeba odwagi, żeby zrobić coś takiego. Srebrnowłosy mężczyzna zepchnął chłopaka z drogi. Wiedział, że nie zdążą uciec oboje, więc, zamiast pociągnąć Yuuriego za sobą, po prostu go zepchnął. Wszystko działo się zbyt szybko. To był instynkt. Przecież dopiero przed chwilą obiecał, że będzie go chronił. Wydawało mu się, że wywiązał się z tej obietnicy.

To była jego ostatnia myśl, zanim stracił świadomość na dobre. Nie docierały do niego już żadne bodźce. Czuł spokój. Wiedział, że Yuuri jest bezpieczny, więc mógł zasnąć spokojnie. We śnie był znów na dachu. Znów tańczył walca, a deszcz moczył jego ubrania. Znów trzymał w ramionach szatyna o bursztynowych oczach, które tak go uwiodły. Znów siedzieli na krawędzi dachu, rozmawiając o wszystkim, co tylko przyszło im do głów. Ich nogi znów zwisały swobodnie, a Yuuri znów leciutko wymachiwał swoimi w powietrzu. Znów było spokojnie i miło. Znów czuł miłość ogarniającą każdy zakamarek jego serca.

Borders | Victuuri fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz