VIII

246 29 38
                                    

Listopadowy wiatr rozwiewał przydługą grzywkę chłopakowi pędzącemu bocznymi uliczkami New Jersey. Chłód i deszcz, który ze sobą niósł, zostawiały mu na policzkach różowe ślady. Młody mężczyzna jednak wcale nie zwracał na to uwagi. Nie czuł też zimna, wiatru, ani nawet deszczu, bo myślami już dawno był w ciepłym i cichutkim mieszkaniu. Mimo to jego twarz wyrażała smutek i niepokój. Pogoda, oczywiście, nie miała w tym najmniejszego udziału. Nastrój chłopaka był skutkiem rozmowy, którą dopiero miał przeprowadzić. Z tego samego wynikał także jego pośpiech.

Co prawda Gee obiecał, że będzie trzeźwy, ale Frank wolał zaufać swojemu doświadczeniu i dotrzeć do domu jak najszybciej. Zbyt dużo czasu spędził w towarzystwie osób nadużywających alkoholu, by teraz zlekceważyć to wszystko i nie wyciągnąć lekcji z przeszłości. Postanowił, że w tej sprawie pokieruje się przysłowiem Przezorny zawsze ubezpieczony.

Jak postanowił, tak też zrobił i pod drzwiami swojego bloku był już piętnaście minut po wybiegnięciu ze szkoły. Spoglądając na zegarek w oczekiwaniu, aż Gerard zgłosi się do domofonu, chłopak stwierdził, że pobił swój osobisty rekord. Zresztą zapewne nie tylko swój, bo mało kto, bez wyraźnej potrzeby, jest zdolny pokonać półtora kilometra w takim czasie. Nie miał jednak okazji dłużej się nad tym zastanowić, bo Way w końcu odebrał domofon.

- Tak?

- Gee, to ja - wydyszał do metalowej skrzyneczki, a zaraz potem usłyszał odgłos otwierających się drzwi.

Drogę do mieszkania pokonał jednak w znacznie wolniejszym tempie. Chciał dać sobie przynajmniej odrobinę czasu do namysłu. W tej chwili wyjątkowo cieszył się, że mieszka na trzecim piętrze. Stawiał powoli krok za krokiem i planował dogłębnie przebieg rozmowy. Kilka razy przeszło mu przez myśl, aby jakoś wymigać się od tego. Troska o Gerarda jednak zawsze spychała te myśli w bardzo daleki zakątek umysłu Franka. W końcu stanął przed drzwiami mieszkania i na wątpliwości nie było już czasu.

Ledwie dotknął klamki, a drzwi same stanęły przed nim otworem. Może nie zupełnie same, bo otworzył je zaniepokojony Way. Mężczyzna stanął w progu i obrzucił Iero uważnym spojrzeniem.

- Wszystko w porządku? - spytał w końcu. - Ktoś Cię gonił? Jesteś ranny al...

- Nie! - odparł zdecydowanie Frank, nadal jeszcze lekko dysząc. - Wpuścisz mnie?

Gee zawahał się chwilę, jakby nie zrozumiał pytania. Potem jednak zdał sobie sprawę z tego, że nadal stoi w progu i odsunął się na bok.

- To, co się stało? - podjął Gerard, kiedy obaj siedzieli już w ciasnej kuchni.

- Nic, po prostu chciałem być jak najszybciej w domu - odparł Frank, wzdychając ciężko. Dopiero teraz zaczął odczuwać skutki swojego biegu. Wszystkie jego mięśnie lekko drżały, a kolana miał jak z waty, nawet gdy siedział. Aby uspokoić nieco swoje ciało, sięgnął do kieszeni po papierosa, odpalił go i zaciągnął się nikotyną. Chwilę potem od ścian pomieszczenia odbił się jego kaszel. Gerard sięgnął przez stół i wyjął mu go z dłoni, po czym sam się zaciągnął.

- Dlaczego? - podpytywał, nie zwracając uwagi na oskarżycielskie spojrzenie Iero i wydmuchując dym w jego twarz. - Nie, nie, nie - dodał jednak szybko, widząc, jak młodszy sięga po kolejnego papierosa. - Nie będziesz palił, dopóki się trochę nie uspokoisz, bo mi tu płuca wyplujesz. - Iero tylko westchnął jeszcze raz i spojrzał w okno.

- Zimno jest - mruknął tylko.

- No, wiem - przytaknął Way. - Nie zmieniaj tematu, tylko mi odpowiedz.

- A możemy uznać, że to jest moja odpowiedź? - westchnął Frank, wywracając oczyma.

- Teoretycznie tak - odparł Gerard po dłuższym zastanowieniu, ale nie praktycznie. Martwię się Frankie...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 13, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Oceans / FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz